![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMOnmxNJXy1UTfmRf7t2bTshYqfFPrKl6vA_-8OJmfLe1RRqghDkf_8V2k7D4eMSrh7KDR2XaJGgpyw_F6gSnSHb9mlEiZ-YrPo8PYB8hq5Sx-ty73uC8oV8PCl64io5CGkD98qXpXfuW2/s1600/344_01.png)
MANIAK KLECI WSTĘP Jeśli czytaliście moją recenzję powieści Gillian Flynn pt. „Zaginiona dziewczyna”, to pewnie wiecie, że książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Nie tylko jako fantastycznie skonstruowany kryminał i thriller (bo to tylko jedna warstwa), ale także jako inteligentna opowieść psychologiczna, w której autorka dzieli się niezmiernie ciekawymi spostrzeżeniami na temat małżeństwa. Z recenzji wiecie też pewnie, że na książkę trafiłem tak naprawdę dzięki informacji o jej filmowej wersji, na którą czekałem ze względu na reżysera — Davida Finchera. A ponieważ w zwyczaju mam zapoznawanie się z dziełem adaptowanym, a potem z adaptacją, to zależało mi, by najpierw przeczytać powieść. Jestem osobą, która uważa, że choć film stanowi medium zdecydowanie różne od książki i rządzi się innymi prawami, to jednak spojrzenie na ekranizację bez znajomości pierwowzoru jest spojrzeniem niepełnym. Jednocześnie, po dobrej adaptacji filmowej wcale nie oczekuję hiper-wierności orygin