![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFnNkvXe9u2v8H6Yfns7sLSrYD-ueiNIIGtchELZ5Y59-qdOUG7tWPJAFkUbyCyya4xEFqXETPDby9f54nf8bM9c_NmW49L7cDVxh1dJ46zRskHf-4ko2DfoWFTRPS49Jkn1x4jdIR-04/w640-h424/00.jpeg)
Jeśli czytacie mnie regularnie, to wiecie, że nie przepadam za filmami Marvela. Mam wprawdzie kilka ulubionych (przede wszystkim Czarną panterę i pierwszego Kapitana Amerykę, a od niedawna Shang-Chi ), ale z reguły wychodzę z kina raczej bez większych emocji. Na tegoroczne Eternals bardzo jednak czekałem. Po pierwsze dlatego, że to film autorstwa Chloé Zhao, reżyserki niezwykle utalentowanej i laureatki Oscara. Po drugie: to adaptacja komiksu, który uchodzi za jedno z arcydzieł gatunku i najwspanialszych utworów Jacka Kirby’ego. Na nocną premierę filmu pognałem więc pełen nadziei na ciekawy film i pewne odejście od dotychczasowej formuły Marvela. I wcale się nie zawiodłem.