
MANIAK NA POCZĄTEK Jeśli śledzicie mnie dłużej, wiecie pewnie, że Marvel nie zawsze jakoś wybitnie mocno działa na moje emocje. Jestem pod wrażeniem tego kinowego przedsięwzięcia, owszem, ale zżyłem się właściwie tylko z garstką jego bohaterów. Niemniej jednak, na Avengers , zwłaszcza gdy pracował przy nich Joss Whedon, zawsze pędziłem do kina z ogromną chęcią. Whedon potrafił bowiem tak poprowadzić historię, że z miejsca wywoływała u mnie odpowiednie reakcje: ekscytację, niepokój, śmiech czy wreszcie wzruszenie. Schedę po Whedonie w zeszłym roku przejęli bracia Russo. Ich Wojna bez granic to film ambitny, choć nie bez problemów: nie do końca udało się w zrównoważony sposób rozpisać wszystkich bohaterów, a końcowy zwrot akcji nie działał, jak trzeba, bo od początku wiadomo było, że za chwilę powstaną kolejne filmy, które go natychmiast odczynią. I Koniec gry właśnie to robi. Ale — niestety — zapada się przy tym pod ciężarem ambicji jego twórców.