![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCGVdTweHIM7D-F7KRYf5R90VvsQot4rxRYuEYS8jWimKl_9jVcDyzxZl6COGfxDJ_kHVBQjpnQxvc1tpBp8N9s84aIIIhG8mFoPSfDD2MlT71XtK6OGwVRQDfZHDvzO6kuFCc-24jhPVZ0uVwcNUGHaXaRrmH_bK0s7pZwNGShyphenhyphenFMGb2wG6Tj-IzH7Dk/w640-h413/00.png)
Luca Guadagnino to reżyser niesamowicie wręcz wszechstronny. Ma na koncie dramaty obyczajowe, psychologiczne horrory i kryminały. Nic więc dziwnego, że jego najnowszy film Challengers to prawdziwy gatunkowy miszmasz. Jest w nim trochę dramatu sportowego, trochę filmu psychologicznego, a trochę opowieści miłosnej (przy czym miłość należałoby wziąć w tym przypadku w duży cudzysłów). Film zrealizowany według scenariusza Justina Kuritzkesa ma więc wszystko, by ująć jak najszersze grono widzów. Problem w tym, że ja do tego grona w ogóle nie należę.