![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikDL873ypYPU4E43lJswV0obmxAR1mNr86gh7XZz83YToWc-mH6C3QJ6jvGowhntoT8-DrKwOOHN9fWtkXetXrOuzT36cwswgh_duAsSWK7prROH_91lsLb2O8iRFVcYqpNygoU9CXti8/s640/00.png)
Końca dobiegła siedemnasta edycja toruńskiego festiwalu filmowego Tofifest. Siedemnasta w ogóle, a druga, w której aktywnie uczestniczę. I cieszę się z tego bardzo, bo to impreza, którą charakteryzuje wysoki poziom artystyczny, ale też pewnego rodzaju swojskość i brak nadęcia. Nie bez powodu Tofifest reklamuje się jako festiwal niepokorny, przy czym owa niepokorność przejawia się niekoniecznie w braku pokory, ale raczej w nieszablonowości i odwadze pokazywania filmów nie byle jakich i śmiałych. A że Tofifest dodatkowo odbywa się w najpiękniejszym mieście na Ziemi (a mam to szczęście, że w nim mieszkam), nie można przejść wobec niego obojętnie.