Maniak inaczej #90: Tofifest 2019 cz.1 z 2

Końca dobiegła siedemnasta edycja toruńskiego festiwalu filmowego Tofifest. Siedemnasta w ogóle, a druga, w której aktywnie uczestniczę. I cieszę się z tego bardzo, bo to impreza, którą charakteryzuje wysoki poziom artystyczny, ale też pewnego rodzaju swojskość i brak nadęcia. Nie bez powodu Tofifest reklamuje się jako festiwal niepokorny, przy czym owa niepokorność przejawia się niekoniecznie w braku pokory, ale raczej w nieszablonowości i odwadze pokazywania filmów nie byle jakich i śmiałych. A że Tofifest dodatkowo odbywa się w najpiękniejszym mieście na Ziemi (a mam to szczęście, że w nim mieszkam), nie można przejść wobec niego obojętnie.
Koniec festiwalu to czas na kilka notek podsumowujących, a w pierwszej z nich cofnę się do początku i powiem kilka słów o gali otwarcia zwieńczonej koncertem. Gala, jak to gala: „żartobliwe” prowadzenie przez dwóch prowadzących (i niepełne tłumaczenie na język angielski — teksty polskich podziękowań zostały całkowicie w przekładzie pominięte, a to wielka szkoda — zwłaszcza dla gości anglojęzycznych), sztywne wypowiedzi oficjeli (wiceprzewodniczącej Komisji Kultury i Dziedzictwa Narodowego Katarzyny Lubańskiej oraz prezydenta Torunia Michała Zaleskiego — który po raz kolejny na festiwalu myli nazwiska…), krótkie prezentacje poszczególnych pasm festiwalu i nagrody. Ten ostatni punkt to oczywiście — poza koncertem, o którym za chwilę — najciekawszy element całej imprezy.
Jako pierwszy nagrodę — specjalnego Złotego Anioła — odebrał wiceprezes TZMO, Jarosław Józefowicz, wieloletni sponsor festiwalu, który, odbierając statuetkę, pochwalił się, jak to TZMO ma pięćdziesiąt parę oddziałów na świecie i wszystkie pracują na finansowanie Tofifestu (taa…).
Po specjalnym Złotym Aniole nadszedł czas na Flisaki — najstarsze nagrody festiwalu, które przyznawane są od 2003 roku. Wręczane są twórcom filmowym, którzy powiązani są z naszym regionem. Pierwszego otrzymał Robert Wichrowski — urodzony w Bydgoszczy reżyser (głównie serialowy), scenarzysta oraz realizator reklam i teledysków.
„Dziękuję bardzo. Flisak jest rzeczywiście piękny. Bardzo czuję się zaszczycony tą nagrodą. Jeszcze raz dziękuję państwu i mam nadzieję, że w końcu zrobię film w kujawsko-pomorskim. Dziękuję”, wyraził krótko swoją wdzięczność, zdobywając przy tym ode mnie nieistniejącą nagrodę im. Amy Winehouse za najkrótsze podziękowania.
Drugiego Flisaka otrzymała Joanna Koroniewska, aktorka serialowa pewnie najbardziej kojarzona za rolę Małgosi w M jak miłość. Za swoje przemówienie powinna zdobyć nieistniejącą nagrodę im. Angeliny Jolie za najbardziej sentymentalne i (prawie) pokorne podziękowania.
„Witam państwa bardzo serdecznie. Dziękuję bardzo za te oklaski, naprawdę. Ja się czuję niezwykle wzruszona, dlatego że paręset metrów stąd ja się wychowałam! Ja tutaj mieszkałam. Tutaj, w miejscu, w którym teraz jesteśmy, były kiedyś korty tenisowe, ja tutaj grałam na tej scenie. To jest miejsce naprawdę dla mnie tak ogromnie szczególne i tak ważne! Dzięki Toruniowi ja w ogóle pomyślałam, że mogę być aktorką. Kiedyś miałam taki plan. Ten plan realizuję bardzo ambitnie — na ile oczywiście mogę i na ile pozwalają mi moje siły. Ja mam w tej chwili 40 lat i jak mogę powiedzieć: na razie jestem lokalnie niepokorna, ale walczę o to, żeby być niepokorną w ogóle, dobrze? Tak się umówmy. A na razie bardzo dziękuję za tę nagrodę wszystkim i całuję moje ukochane dziecko. Buziaki. Dziękuję”.
Przed wręczeniem kolejnej nagrody — kojarzonego chyba z Tofifestem najbardziej Złotego Anioła za niepokorność twórczą — zapowiedziano, że w czwartek takiegoż Anioła otrzyma również Oleg Sencow, czyli przez wiele lat niesłusznie więziony przez rosyjski reżim artysta, który chyba jak nikt inny uosabia pojęcie wspomnianej niepokorności twórczej.
Po tym krótkim przerywniku na scenie pojawiła się druga (a to jeszcze nie wszyscy, bo kolejne Złote Anioły zostały wręczone na gali zamknięcia) tegoroczna laureatka Złotego Anioła za niepokorność twórczą, Maja Ostaszewska. Dyrektorka festiwalu, Katarzyna „Kafka” Jaworska zapowiedziała ją tak:
„Dla mnie niepokorność u artystów i artystek to nie tylko ich twórczość, ale też wrażliwość na to, co się dzieje dookoła nas. Czy to pod prąd? Chyba trochę tak, bo nie jest łatwo walczyć o wiele rzeczy zarówno w swojej karierze, w drodze twórczej; podejmować wyzwania, jeśli chodzi o role, o kreacje, o reżyserię — ponieważ reżyserów też nagradzamy i nagradzać będziemy w tym roku — ale też, żeby mieć oczy naokoło głowy i mówić głośno o tym, co nas boli, co nas dotyka, kogo chcemy bronić. Taka właśnie jest Maja Ostaszewska i dlatego dla niej w tym roku ta nagroda”.
Nie powinno więc dziwić, że za podziękowanie, które wygłosiła w odpowiedzi, Ostaszewska winna dostać nieistniejącą nagrodę im. Violi Davis za najbardziej świadome społecznie przemówienie:
„Bardzo dziękuję. Bardzo to jest miła dla mnie chwila. Jestem wzruszona. Dziękuję ogromnie za ten piękny wstęp i wytłumaczenie tej decyzji. Czuję się zaszczycona również tym, że znalazłam się w gronie tak wspaniałych laureatów tegorocznej edycji i poprzednich. To są wszyscy dla mnie niezwykle ważni ludzie, wspaniali twórcy, wspaniałe osobowości — odważne, poszukujące. Bardzo, myślę, będą tu państwo mieli wzruszający wieczór z Olegiem Sencowem. Ja jestem tylko dziś i jutro, bo później będę grała spektakle w Warszawie, ale żałuję, że nie będę mogła być na tym spotkaniu. Przez wiele edycji Orłów wznosiliśmy karteczki w takim marzeniu o wolności dla Olega i dla mnie to jest postać symboliczna dzisiaj; artysta, który szedł swoją drogą, który się nie ugiął, dla którego to, w co wierzył, było najważniejsze. Bardzo wam zazdroszczę tego spotkania i proszę, uściskajcie go ode mnie. Zastanawiałam się też — kiedy się dowiedziałam, że dostanę tę nagrodę — czym dla mnie jest ta niepokorność w sztuce. Myślę, że to jest właśnie wierność sobie; to jest gotowość do stawiania przed sobą lustra, do słuchania własnego serca — czasem wbrew modom, wbrew wygodnym poradom. To jest chyba gotowość do wybijania z takich kolei przetartych, w których czujemy się już bardzo bezpiecznie; to jest gotowość poszukiwania, a tym samym zgoda na błąd, na porażkę, bo tylko w gotowości na tę porażkę możemy odważnie szukać, ryzykować. Myślę, że to jest też niezgoda na nudę. Nuda w sztuce to jest koszmar, więc myślę, że warto próbować od niej uciekać. To jest również jakiś rodzaj spójności. Dla mnie to jest bardzo ważne, żeby to, jakim jestem człowiekiem, jaką jestem kobietą, było spójne z tym, jaką jestem artystką. Już kiedyś to mówiłam: domeną intelektualistów jest nazywanie rzeczywistości, a w moim poczuciu domeną artystów jest otwieranie serc i głów, bo myślę sobie, że kto, jak nie my, którzy mamy taki talent podglądania, może uchwycić to, co jest niepokojące w otaczającym nas świecie, może zwrócić uwagę na to, że dzieje się coś złego, że nie zgadzamy się na przemoc, opresję, na jakąkolwiek dyskryminację. Tak jakoś to dla siebie nazwałam i przepraszam — może trochę przydługo — ale miałam potrzebę podzielić się tym z państwem. Ślicznie dziękuję, życzę wspaniałego wieczoru i po prostu róbmy swoje, szanując się nawzajem. Dziękuję bardzo.”
I jak tu Mai Ostaszewskiej nie kochać?
Po tej oficjalnej części gali przyszedł czas na koncert. W tym roku wystąpił raper L.U.C. wraz ze swoim projektem Rebel Babel Film Orchestra. Charyzmatyczne prowadzenie koncertu przez L.U.C-a oraz dobór gości (wystąpiły m.in. Maria Sadowska i Dorota Miśkiewicz) sprawiły, że był to wieczór wyjątkowy. Orkiestra zabrała wszystkich gości w sentymentalną podróż po historii polskiej muzyki filmowej. Rozbrzmiały m.in. kompozycje Henryka Warsa, Bronisława Kapera (pierwszego polskiego laureata Oscara za muzykę do filmu), Krzysztof Komedy, Jana A.P. Kaczmarka, Krzesimira Dębskiego, Waldemara Kazaneckiego, Jerzego Derfela, Andrzeja Korzyńskiego oraz Henryka Kuźniaka. Wszystko w nowych, nieszablonowych aranżacjach, które z jednej strony uatrakcyjniły poszczególne utwory, a z drugiej pozostały im na tyle wierne, by oddać należny im hołd. Cieszy zresztą, że L.U.C. i Rebel Babel stawiają na polską muzykę filmową, bo jest ona — bez dwóch zdań — pełna zapomnianych perełek, które zdecydowanie warto publiczności przypominać. A jak o nich przypomniano, możecie przekonać się poniżej (wybaczcie jakość i przebiegających przed obiektywem mojego ziemniaka fotografów).



To tyle na dziś ode mnie, a w najbliższych dniach oczekujcie recenzji filmowych prosto z festiwalu. Do zobaczenia!

Komentarze