Koreeda Hirokazu (是枝裕和) to jeden z najbardziej uznanych na świecie współczesnych japońskich twórców filmowych. Po wzruszającym koreańskojęzycznym Baby Brokerze i ciepłym serialu Makanai: W kuchni domu maiko (oglądajcie koniecznie!), reżyser powraca z nowym filmem pełnometrażowym zrealizowanym w Kraju Wschodzącego Słońca. Zatytułowany jest on Kaibutsu (『怪物』), czyli po prostu „potwór”, „stworzenie niesamowite”, a w Polsce dystrybuowany będzie jako… Monster . I tu pozwolę sobie na mały przytyk do dystrybutorów japońskich filmów: po pierwsze, przestańcie się bać języka polskiego; a po drugie, ludzie, którzy tłumaczą w tej branży z japońskiego na polski, NAPRAWDĘ ISTNIEJĄ.
Posty
Na przełomie czerwca i lipca odbyła się w Toruniu 21. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. W ciągu niecałego tygodnia jego trwania obejrzałem łącznie jedenaście filmów i uczestniczyłem w pięciu spotkaniach z twórcami. Zobaczyłem przede wszystkim dużo kina polskiego (aż pięć pozycji), a poza tym trochę irańskiego, trochę cypryjskiego, trochę łotewskiego i – na koniec – odrobinę hollywoodzkiej klasyki. Przed Wami teksty o każdej z tych produkcji.
Słuchajcie, nie wiem do końca, jak to się wydarzyło, ale udało mi się dostać bilet na Wiedźmin Fest, który odbył się w zeszły weekend. A sytuacja wyglądała tak: obudziłem się (względnie) rano. Zauważyłem na Fejsiczku, że Netflix robi konkurs, w którym można wygrać wejściówkę na przedpremierowy pokaz trzeciego sezonu Wiedźmina . Wbrew tej części polskiego Internetu, na który codziennie się natykam, ja tę adaptację bardzo lubię i − uwaga, teraz narażę się na unfollowy i wieczne przeklęcie przez fandom − uważam, że miejscami scenarzyści robią o wiele fajniejsze i ciekawsze rzeczy niż Sapkowski w książkach. Wziąłem więc udział w konkursie, odpowiedziałem na kilka w miarę łatwych pytań (a akurat byłem w miarę świeżo po lekturze opowiadań i głównej sagi), a potem musiałem napisać własne zakończenie „Grosza daj wiedźminowi”. Poza tym, że zrymowałem tam „sakiewkę” i „Białą Mewkę” (żenua, wiem), zupełnie nie pamiętam, co się w tym wierszyku wydarzyło, bo był pi
Muszę się przyznać, że choć zawsze byłem świadomy istnienia Dungeons & Dragons , to właściwie nigdy nie zagłębiłem się ani w samą grę, ani w liczne powstałe na jej podstawie wytwory popkultury. Na film w reżyserii Jonathana Goldsteina i Johna Francisa Daleya szedłem więc z czystą głową, licząc po prostu na dobrą zabawę. Zwłaszcza że bardzo podobało mi się poprzednie przedsięwzięcie tego reżyserskiego duetu, przezabawny Wieczór gier . No a poza tym w obsadzie znaleźli się uwielbiani przeze mnie Chris Pine (czyli najlepszy z hollywoodzkich Chrisów) oraz Michelle Rodriguez (Ana Lucia [*], pamiętamy), więc nie mogłem sobie tego seansu odpuścić. I jako dedekowy ignorant muszę powiedzieć, że bawiłem się przednio.