![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8HBb0MsVujSvkNwxq8z_MGxGFk8foxzpGnmYUy31NYU0pA9jIGwlM1ZfsaPKZ5cp2iYijGTR8wppk8eJC5NLnRgGj2MkxYS5pYHDiSWFh6D7XZGEkrsWyYl6whnXX0WoSDA82dHthQF1p2jfNYwpsShuWDR5srM5oIUjRejGOsvqqObTKYqNYGJRE/w640-h476/00.png)
O Obsesji Eve chyba jeszcze na moim blogasku nie pisałem. A powinienem był, bo to jeden z moich ulubionych seriali ostatnich lat i do każdego odcinka zasiadałam z ogromną ekscytacją. To niezwykłe połączenie szpiegowskiego thrillera z czarną komedią i skomplikowanym romansem LGBT niemal zawsze stanowiło dla mnie idealną odskocznię od codziennego życia. Na czwarty sezon opowieści o losach byłej agentki MI5 oraz bezwzględnej zabójczyni czekałam z wypiekami na twarzy. I przez większość opowieści byłem wniebowzięty. Ale do czasu.