Maniak na gorąco #8: Obsesja Eve, sezon 4

Obsesja Eve

O Obsesji Eve chyba jeszcze na moim blogasku nie pisałem. A powinienem był, bo to jeden z moich ulubionych seriali ostatnich lat i do każdego odcinka zasiadałam z ogromną ekscytacją. To niezwykłe połączenie szpiegowskiego thrillera z czarną komedią i skomplikowanym romansem LGBT niemal zawsze stanowiło dla mnie idealną odskocznię od codziennego życia. Na czwarty sezon opowieści o losach byłej agentki MI5 oraz bezwzględnej zabójczyni czekałam z wypiekami na twarzy. I przez większość opowieści byłem wniebowzięty. Ale do czasu.

Akcja czwartego sezonu rozpoczyna się jakiś czas po finale trzeciego. Eve i Villanelle udały się w przeciwne strony, ale przeszłość wciąż daje o sobie znać. Eve ruszy więc tropem Dwunastki, by raz na zawsze się z grupą rozprawić, a Villanelle… wstąpi do grupy religijnej. Wkrótce drogi bohaterek ponownie się skrzyżują.

Niemal przez cały sezon czuć, że jedna z największych zalet Obsesji Eve jest zarazem jej największą wadą. Otóż każdym sezonem serialu opiekują się inna showrunnerka i inny zespół scenarzystów. To pozwala z jednej strony utrzymać świeżość opowieści — tak, by nie krążyła cały czas wokół jednego ogranego motywu. Z drugiej jednak serial traci przy tym na spójności, bo każda kolejna showrunnerka ma na niego nieco inny pomysł.

Laura Neal, która tym razem przejęła stery produkcji, ma tych pomysłów wiele. Niektóre z nich są bardzo ciekawe i poszerzają świat przedstawiony o nowe postaci (wspaniała Pam!) czy wątki (doskonały odcinek z retrospekcjami Carolyn). Inne bywają czasem nietrafione (krótka przygoda Vilanelle z grupą religijną), a czasem biorą się zupełnie znikąd (nagła żądza wendety u Hélène).

W czwartym sezonie dochodzi jeszcze jeden problem: Neal tak bardzo chciała odcisnąć swoje autorskie piętno na opowieści, że zapomniała, iż to już ostatni sezon i historię trzeba jeszcze domknąć. W efekcie zakończenie, które rozpisała, sprawia wrażenie skleconego naprędce. Nowe wątki zostają nagle porzucone, dawne doczekują się mało satysfakcjonującego rozwiązania, a sekwencja finałowa to wręcz sztandarowy przykład tego, jak nie powinno się zamykać queerowych opowieści (Neal korzysta w niej z motywu ogrywanego już setki razy i jeszcze częściej krytykowanego).

Jeśli jednak zignorować finał i przymknąć oko na te pomniejsze problemy, sezon czwarty okaże się w gruncie rzeczy całkiem niezłą opowieścią o szukaniu zemsty, zmaganiu się z przeszłością czy wreszcie o ujarzmianiu drzemiących wewnątrz uczuć i instynktów. To także wciąż idealna mieszanka pełnej zwrotów akcji opowieści szpiegowskiej i wysmakowanej czarnej komedii. Czasem może zbyt nachalnej i odjechanej, ale wciąż doskonale wyważającej i — co najważniejsze — nieprzyćmiewającej tych bardziej dramatycznych wątków.

Niezmiennie nie zawodzi w Obsesji Eve realizacja. Choć do reżyserii nie powracają twórcy, którzy stali za kamerą poprzednich sezonów, Stella Corradi, Anu Menon i Emily Atef to godne kontynuatorki obranej już wcześniej konwencji. Znów więc można liczyć na rozmach opowieści, troszkę formalnych szaleństw i charakterystyczną dla serialu oprawę.

No i aktorsko to wciąż mistrzostwo. Sandra Oh nadal gra tę przecudowną, nieco chaotyczną, ale zdeterminowaną (byłą) agentkę MI5. Jodie Comer wspaniale bawi się jako pozbawiona społecznych zahamowań i jakichkolwiek skrupułów Villanelle. Fiona Shaw po raz kolejny dowodzi aktorskiej wielkości złożoną kreacją Carolyn Marthens. No i oczywiście Kim Bodnia jak zwykle całkowicie rozbraja swoim charakterystycznym śmiechem.

Drugi plan też nie rozczarowuje. Camille Cottin, która pojawiała się już kilka razy na krótkie epizody w trzecim sezonie, ma szansę rozbudować postać Hélène. I choć wątek tej postaci zboczył w niezrozumiałym dla mnie kierunku, Cottin całkiem sprawnie realizuje materiał. Anjana Vasan jest z kolei szalenie intrygująca jako zamknięta w sobie i małomówna zabójczyni in spe, Pam. I tylko szkoda, że jej postaci nie dano rozwinąć skrzydeł — zupełnie jak gdyby szykowano ją pod jakiś spin-off, ale przecież ewentualny zapowiedziany już projekt ma się skupić na czymś zupełnie innym. 

À propos spin-offu, który, jak rozumiem, miałby się skupić na młodości Carolyn Marthens: w czwartym sezonie mamy okazję zobaczyć w jednym z odcinków, jak taki poboczny projekt mógłby wyglądać. I muszę przyznać, że obsadowo to strzał w dziesiątkę. W młodą Carolyn wciela się Imogen Daines, zaś młodego Konstantina gra syn Kima Bodni — Louis Bodnia Andersen. Oboje wypadają fenomenalnie i chętnie obejrzałbym serial z ich udziałem. Trzymam kciuki, żeby doszło do jego realizacji.

Co więc można powiedzieć ostatecznie o finałowym sezonie Obsesji Eve? Na pewno to, że szkodzi mu sam fakt, że ma on zamykać tę opowieść. Mimo że scenarzystki wracają tutaj do już kilkukrotnie powtarzanych w Obsesji motywów, mają też sporo pomysłów, które przydałoby się bardziej rozwinąć, ale zabrakło na to odcinków. I właśnie w tym upatruję przyczyny tak kiepsko rozpisanego ostatniego odcinka sezonu. Sezonu, który poza tym finałem mimo wszystko dostarczył mi sporo frajdy.

Komentarze