Maniak na gorąco #16: Godzilla i Kong. Nowe imperium

Godzilla x Kong: Nowe Imperium

Jeśli czytaliście moją recenzję pierwszego filmu z cyklu Monsterverse, wiecie, że w dzieciństwie uwielbiałem oglądać japońskie filmy z Godzillą. Do tych amerykańskich można mieć sporo zarzutów — zwłaszcza w porównaniu z ambitniejszymi obrazami, jakie ostatnio powstały w Japonii — ale jeśli potraktować je czysto rozrywkowo, to okazują się propozycjami sprawiającymi niebywałą frajdę. Dlatego na Godzillę i Konga: Nowe Imperium wybrałem się przede wszystkim, licząc na miło spędzony czas.

Fabuła nowego filmu jest właściwie bardzo pretekstowa. W tzw. Pustej Ziemi (to pomysł wprowadzony w poprzednim filmie serii) King Kong natrafia na nowe zagrożenie. Będzie musiał znów połączyć siły z Godzillą, który — zamiast nawalać się z innymi kaijū — wolałby sobie spokojnie pospać w rzymskim Koloseum. Zwinięty w kłębek jak kotek. A, no i są też ludzie! Powracają bohaterowie z Godzilli vs. Kong: Ilene Andrews, Jia oraz Bernie. Dołącza do nich sympatyczny weterynarz(!) Trapper.

Poprzednie filmy z serii Monsterverse udawały — lepiej lub gorzej — że chcą opowiedzieć historię z jakimś tam morałem. Czasem więc przebierano je za film katastroficzny, a czasem nawiązywano w nich do wojny wietnamskiej. Nawet w poprzednim filmie, wyraźnie już skręcającym w stronę kina bez większych ambicji, Adam Wingard gdzieś tam przestrzegał przed korporacyjną chciwością. Tym razem jednak stawia na czystą rozrywkę.

Owszem, na pewnym poziomie Godzilla i Kong: Nowe imperium zadaje pytanie o prawdziwą naturę rodziny (wątek dr Ilene Andrews oraz Jii), a także krytykuje głód władzy (wątek głównego przeciwnika). Czyni to jednak tak pretekstowo, że nawet uważny widz szybko machnie na te pytania ręką. W końcu tutaj chodzi o bitwy kaijū, prawda?

I bitew jest w tym filmie pod dostatkiem. Godzilla zdejmujący groźnego tytana, by zyskać jego moc i nowe kolorki? Jest. Kong bijący się z grupą innych przerośniętych małp? Jest. Mothra wspomagająca tytułowych bohaterów w walce z głównym przeciwnikiem? Jest. No i wreszcie: Kong próbujący przemówić Godzilli do rozumu, co kończy się powtórką naparzanki z poprzedniej części? Jest.

Wingard doskonale zdaje sobie sprawę z oczekiwań widzów i stara się im wyjść naprzeciw. Realizuje widowiskowe starcia i zachwyca niekonwencjonalnymi pomysłami. Zobaczymy więc nie tylko walki, ale również: Godzillę zwiniętego w kłebek w Koloseum oraz Konga, któremu weterynarz Trapper wyrywa spróchniały ząb(!). I to wszystko doskonale wygląda: zarówno dzięki solidnym zdjęciom Bena Seresina, jak i wspaniałym efektom specjalnym.

Efekty zresztą zasługują na oddzielny akapit, bo praca studia Wētā FX nie ma sobie równych. Kaijū nie dość, że zachwycają wyglądem, to jeszcze zanimowane są w taki sposób, że można odczytać z ich ruchów i mimiki całą gamę emocji. To niesamowite zobaczyć mającego dość zaczepek innych wielkich małp Konga czy zmęczonego ciągłymi potyczkami Godzillę. Wspaniale wygląda też antagonista, na którego twarzy malują się nienawiść i złośliwość.

Mógłbym napisać kilka słów o grze aktorskiej, ale ta jest tu naprawdę drugorzędna. Ot, Rebecca Hall z powagą wygłaszająca przepełnione ekspozycją monologi; Brian Tyree Henry wprowadzający do ludzkich scen trochę humoru, Dan Stevens roztaczający wokół siebie łotrzykowską aurę i Kaylee Hottle starająca się poważnie podejść do durnego wątku który dostała. To wszystko w obliczu tytułowych bohaterów jest jednak nieważne.

Ktoś mógłby oczywiście zapytać: „Czy po poważnym japońskim Godzilla Minus One film Wingarda to krok w dobrą stronę?”. Mnie się jednak wydaje, że to pytanie sformułowane wadliwie. Jest bowiem w tym gatunku miejsce na filmy głębsze, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by tworzyć w jego ramach również kino rozrywkowe — jak zresztą 70-letnia kinowa historia samego Godzilli dowodzi. Wingard tworzy film, który, rzecz jasna, nie zapisze się w historii jako arcydzieło, ale na pewno przyniesie uśmiech wielu widzom. No i wraz z poprzednią odsłoną stanowi jedną z najlepszych kinowych opowieści w formule enemies to lovers. Rzekłem.

Komentarze