Maniak ocenia #208: "Constantine" S01E03

MANIAK ROZPOCZYNA


„Constantine” rozkręca się bardzo powoli. Nie jest to serial jakoś szczególnie wybitny, nad którym należy się rozpływać z zachwytu i na cześć którego wypada śpiewać peany. Nie jest to jednak także produkcja zła czy przeciętna, jak chcieliby antyfani Goyera czy DC. To zwyczajnie bardzo porządnie zrealizowany kryminał (tak chyba można to określić) z wątkami nadprzyrodzonymi. Do tego całkiem sporo czerpie ze znakomitych komiksów i ma ciekawych bohaterów. Mnie tam więcej do dobrej zabawy (a traktuje „Constantine’a” właśnie jako zabawę) nie potrzeba.
W trzecim odcinku twórcy serialu znów zawierają kilka komiksowych tropów i opowiadają całkiem niezłą, wciągającą historię.

MANIAK O SCENARIUSZU


Tytuł brzmi tym razem „The Devil’s Vinyl” ("Diabelski winyl”) i odnosi się do znajdującego się w centrum fabuły przedmiotu. Autorami scenariusza są Mark Verheiden („Herosi”, „Smallville”, „Maska”) oraz jeden z głównych twórców serialu, David S. Goyer.
W Chicago, wskutek odsłuchania tajemniczej płyty, ginie producent muzyczny. Sprawę bada Constantine, który wkrótce trafia na trop o wiele większego spisku.
Fabuła jest całkiem nieźle rozpisana i absorbująca. W centrum znajduje się przede wszystkim motyw zawierania kontraktów z diabłem — dość ciekawie rozplanowany i umiejętnie dopasowany do mitologii serii. Sporo tu subtelnych nawiązań do jednej z najlepszych historii z „Hellblazera” (w ramach mrugnięcia okiem do fanów oraz być może, zapowiedzi późniejszych wątków), ale na nich się na razie (a przynajmniej mam nadzieję, że na razie) kończy. Tak czy siak, proponowane przez scenarzystów rozwiązania całkiem nieźle się sprawdzają.
Sprawdza się także MacGuffin odcinka, czyli tajemnicza płyta gramofonowa. Dość oryginalne rozwiązanie, które, choć na pierwszy rzut oka może kojarzyć się z niskobudżetowymi horrorami klasy B, zostaje zgrabnie uzasadnione i pomysłowo wykorzystane w serialu.
Cieszą oczywiście wielorakie nawiązania do komiksów oraz sięganie po znajome postaci. Tym razem pojawia się Papa Midnite, znany z komiksów przeciwnik, a czasem mimowolny sojusznik Constantine’a. Jego wprowadzenia do świata serialu jest udane, a sam bohater napisany jest w duchu tego z obrazkowych historii — bardzo niejednoznaczny, tajemniczy i intrygujący.
Nieźle są napisani także pozostali bohaterowie. Nonszalancki i bezceremonialny John Constantnine, luzacki Chas czy wreszcie inteligentna i zaradna Zed poprowadzeni są tak, by nie dało się ich nie polubić.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje Romeo Tirone — głównie operator, od niedawna także serialowy reżyser, który popełnił m.in. kilka odcinków „Once Upon a Time in Wonderland”.
Tirone ma trochę inne pomysły niż poprzednicy. Stroni od sztampowych trików oraz sztuczek i buduje atmosferę nieco inaczej, skupiając się przede wszystkim na kluczowych elementach. Czasem stosuje pewne niedopowiedzenia, czasem coś zasugeruje montażem lub dźwiękiem. W efekcie nie tworzy odsłony przerażającej czy niepokojącej, ale jednocześnie pozostaje w pewnego rodzaju złowieszczej stylistyce. I ogląda się to nadzwyczaj dobrze.

MANIAK O AKTORACH


Aktorsko niemal bez zmian. Ponownie bezkonkurencyjny jest Matt Ryan jako Constantine, który znakomicie wczuwa się w postać. Zadowala też Angélica Celaya w roli Zed — ma w sobie sporo charyzmy, a w tym odcinku czuje się nieco swobodniej niż w poprzednim, co owocuje lepszymi interakcjami z Ryanem.
Charles Halford w miarę przyzwoicie wypada jako luzacki Chas. Irytuje za to Harold Perinneau, którego główna metoda gry opiera się na denerwującym uśmieszku i nieco lekceważącej intonacji kwestii (a poza tym nadal kojarzy mi się z Michaelem z „Zagubionych”).
Bardzo miłą niespodzianką okazuje się Michael James Shaw (miał małą rólkę w „Prawie ulicy”, a ponadto wystąpił w kilku krótkometrażówkach) wcielający się w rolę Papy Midnite. Udaje mu się perfekcyjnie uchwycić niejednoznaczność bohatera i widać po nim, że znakomicie się swym występem bawi.
Zwrócić uwagę warto też na gościnnie pojawiającą się w tym odcinku Joelle Carter („Justified: Bez przebaczenia”), która w miarę wiarygodnie oddaje na ekranie zagubienie swej bohaterki.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Zdjęcia są tym razem mniej dynamiczne, a raczej wyważone i w większości poprowadzone spokojnie. Kapitalnie wykorzystano w nich mroczne barwy. Montaż jest płynny, logiczny i przemyślany — jego realizacja nie pozostawia wiele do życzenia.
Fenomenalną pracę wykonują charakteryzatorzy — już od pierwszych minut można podziwiać ich spory wysiłek (Constantine we krwi), a im dalej tym lepiej. Do tego dodajmy świetne kostiumy, zwłaszcza te noszone przez Papę Midnite oraz samego Constantine’a.
Zachwyca scenografia. Mroczne, odpychające zakamarki (szczególnie na samym początku) skonfrontowane są z wielkimi rezydencjami, czy szpitalnymi korytarzami. Wszystkie z nich robią wielkie wrażenie.
Efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie. Z reguły opierają się na operatorskich sztuczkach, ale jest też kilka komputerowych fragmentów i te wypadają świetnie — nie tylko jak na serialowe standardy.
No i jeszcze muzyka — znów absolutnie pierwszorzędna. W połączeniu z mądrze wykorzystanymi efektami dźwiękowymi tworzy genialną atmosferę.

MANIAK OCENIA


Trzeci odcinek „Constantine’a” to odsłona przede wszystkim dostarczająca sporo rozrywki i frajdy. Solidny scenariusz, przyzwoita reżyseria i naprawdę dobre aktorstwo gwarantują dużo zabawy. I o to chodzi.

DOBRY

Komentarze