Maniak ocenia #203: "Gwiezdne Wojny. Rebelianci." S01E05

MA­NIAK NA PO­CZĄTEK


Świat „Gwiezd­nych Wo­jen” jest nie­zmier­nie bo­ga­ty i dzię­ki temu każ­dy mo­że od­na­leźć w nim coś dla sie­bie. Jed­ni zwró­cą uwa­gę na tech­nicz­ne aspek­ty — stat­ki ko­smicz­ne, bro­nie, my­śliw­ce; inni sku­pią się być mo­że na fa­scy­nu­ją­cych bit­wach, a jesz­cze inni na kon­kret­nych po­sta­ciach. Mnie naj­bar­dziej w „Gwiezd­nych Woj­nach” od za­wsze pa­sjo­no­wa­ła ta­jem­ni­cza Moc i jej wie­le aspek­tów oraz ry­ce­rze Jedi i to­czą­cy z nimi od­wiecz­ną wal­kę Si­tho­wie. Tak już wi­dać mam, że fa­scy­nu­ją mnie przede wszyst­kim mi­stycz­ne, nie­wy­tłu­ma­czal­ne ele­men­ty róż­nych opo­wie­ści (ja­kie mi­di­chlo­ria­ny?).
W pią­tym od­cin­ku se­ria­lu „Gwiezd­ne Woj­ny. Re­be­lian­ci” Moc, ry­ce­rze Jedi i Si­tho­wie od­gry­wa­ją klu­czo­we zna­cze­nie. Jak pew­nie ła­two się Wam do­my­ślić — na­tych­miast wcią­gną­łem się w nie­sa­mo­wi­tą at­mos­fe­rę.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Ty­tuł od­cin­ka brzmi „Rise of the Old Ma­sters” (w wol­nym tłu­ma­cze­niu: „Pow­rót sta­rych mis­trzów”) i od­no­si się do mi­strzy­ni Jedi, znaj­du­ją­cej się w cen­trum fa­bu­ły. Sce­na­riusz pi­sze Hen­ry Gil­roy, któ­ry pra­co­wał przy wie­lu ani­ma­cjach, m.in. przy „Woj­nach Klo­nów”.
Ak­cja roz­po­czy­na się od nie­zbyt efek­tyw­ne­go tre­nin­gu Ezry, pro­wa­dzo­ne­go przez Ka­na­na. Wkrót­ce za­ło­ga „Du­cha” do­sta­je in­for­ma­cje na te­mat Lu­mi­na­ry Un­du­li (zna­nej z „Wo­jen Klo­nów”) — Jedi, któ­ra po­noć prze­ży­ła Roz­kaz 66 i jest prze­trzy­my­wa­na przez Im­pe­rium. Ka­nan pra­gnie ją ura­to­wać.
Kon­struk­cja in­try­gi jest dość kla­sycz­na, a przez to ma­ło za­ska­ku­ją­ca i prze­wi­dy­wal­na. Mimo wszyst­ko, fa­bu­ła od­cin­ka, dzię­ki kil­ku ele­men­tom, spra­wia ogrom­ną przy­jem­ność.
Przede wszyst­kim zna­ko­mi­cie roz­pi­sa­na jest re­la­cja po­mię­dzy Ezrą a Ka­na­nem. Z po­cząt­ku skom­pli­ko­wa­na, stop­nio­wo się roz­wi­ja, by w koń­cu bo­ha­te­ro­wie od­na­leź­li wspól­ny ję­zyk. Po­sta­ci są przy tym tak po­ry­wa­ją­cy, że nie zwra­ca się uwa­gi na sztam­pę, sche­ma­tycz­ność i utar­ty mo­rał, ja­ką ten wą­tek bez wąt­pie­nia na­zna­czo­no.
Bar­dzo in­te­re­su­ją­cy jest też wą­tek Mocy — tre­no­wa­nia i ćwi­cze­nia z nią oraz jej wy­ko­rzy­sty­wa­nia. Cie­ka­wie w tym kon­tek­ście wy­pa­da In­kwi­zy­tor, na­resz­cie po­rząd­nie wpro­wa­dzo­ny do fa­bu­ły. To zna­ko­mi­ty czar­ny cha­rak­ter, któ­ry jed­no­cze­śnie bu­dzi nie­po­kój jak i cie­ka­wość, zwłasz­cza pod wzglę­dem me­tod dzia­ła­nia.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Za re­ży­se­rię od­po­wia­da Ste­ward Lee. Utrzy­mu­je on zna­ko­mi­te, dy­na­micz­ne tem­po nar­ra­cji i do­sko­na­le uka­zu­je ak­cję, sta­ra­jąc się, by widz zna­lazł się w sa­mym środ­ku przy­go­dy, prze­ży­wa­nej przez za­ło­gę „Du­cha”. Ge­nial­nie re­ali­zu­je sce­ny walk na mie­cze świetl­ne czy se­kwen­cje uciecz­ki. Cza­sem sko­rzy­sta z dłuż­szych, fine­zyj­nych ujęć, by zbu­do­wać do­brą at­mos­fe­rę, co pierw­szo­rzęd­nie się w od­cin­ku spraw­dza.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­to­rzy gło­so­wi spi­su­ją się na me­dal. Tay­lor Gray w roli Ezry jak zwy­kle sta­ra się prze­ka­zać pew­ną mło­dzień­czą bun­tow­ni­czość oraz za­pał, co do­brze mu wy­cho­dzi. Fre­ddie Prinze Jr. fan­ta­stycz­nie za­zna­cza zaś gło­sem we­wnętrz­ne skłó­ce­nie, nie­cier­pli­wość i su­ro­wość swej po­sta­ci.
Ka­pi­tal­ny jest wy­stęp Ja­so­na Isa­ac­sa (se­ria „Ha­rry Po­tter”, „Awake”), któ­ry jest jako In­kwi­zy­tor od­po­wied­nio chłod­ny, nie­do­stęp­ny i nie­po­ko­ją­cy. Za każ­dym ra­zem, gdy bo­ha­ter się od­zy­wa, po cie­le prze­cho­dzą ciarki.
Po­chwa­lić na pew­no moż­na resz­tę eki­py. Naj­wię­cej do po­ka­za­nia ma z nich Ste­ven Blum jako Zeb — fan­ta­stycz­nie od­da­je non­sza­lan­cję bo­ha­te­ra. Tro­chę mniej­sze pole do po­pi­su ma­ją: Va­ne­ssa Mar­shall (He­ra) i Tiya Sir­car (Sa­bine), któ­re i tak spraw­dza­ją się nie­źle.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Pod wzglę­dem gra­ficz­nym znów wy­po­wiem się po­zy­tyw­nie o tłach: bar­dzo ład­nych wnę­trzach stat­ków ko­smicz­nych, szcze­gó­ło­wych wię­zie­niach, dość nie­stan­dar­do­wym oto­cze­niu pla­ne­ty Stygeon Prime… To wszyst­ko wy­glą­da świet­nie.
Tłom w ni­czym nie ustę­pu­ją mo­de­le po­sta­ci. Cie­ka­wie za­pro­jek­to­wa­ny jest zwłasz­cza In­kwi­zy­tor (oraz jego ak­ce­so­ria). Do­daj­my do tego bar­dzo przy­zwo­itą ani­ma­cję — szcze­gól­nie w sce­nach po­ty­czek czy ćwi­czeń.
Mon­taż od­cin­ka jest cał­kiem spraw­ny, choć tro­chę bra­ku­je cha­rak­te­ry­stycz­nych dla „Gwiezd­nych Wo­jen” ory­gi­nal­nych przejść mię­dzy ko­lej­ny­mi se­kwen­cja­mi. Nie są one czymś ab­so­lut­nie nie­zbęd­nym, ale za­wsze mi­ło je zo­ba­czyć.
Pod wzglę­dem mu­zycz­nym nic się nie zmie­nia. Kom­po­zy­cje Wi­lliam­sa w lek­ko zmie­nio­nych aran­ża­cjach na­dal ro­bią swo­je.

MA­NIAK OCE­NIA


Pią­ty od­ci­nek „Re­be­lian­tów” to przy­jem­ne dwa­dzie­ścia mi­nut, ob­ra­ca­ją­ce się wo­kół Jedi i Mocy. Ja się ba­wi­łem przed­nio.

DO­BRY

Komentarze