Maniak ocenia #168: "Once Upon a Time in Wonderland" S01E08

MA­NIAK WE WSTĘPIE


Ali­cja nie mia­ła ła­two. Kie­dy za pierw­szym ra­zem tra­fiła do Kra­iny Cza­rów i uga­nia­ła się za Bia­łym Kró­li­kiem, na każ­dym kro­ku tra­fia­ła na kło­po­ty. Jej ko­lej­ne po­dró­że do ma­gicz­ne­go świa­ta by­ły już bar­dziej owoc­ne (choć i tak nie oby­ło się bez ta­ra­pa­tów), a po­tem po­zna­ła mi­łość swo­je­go ży­cia. Pro­blem, w tym, że jej uko­cha­ny był dżi­nem i w koń­cu ktoś się na nie­go po­ła­sił. Ali­cja stra­ci­ła swo­ją po­łów­kę, jak się wte­dy wy­da­wa­ło, na za­wsze i zroz­pa­czo­na po­wró­ci­ła do ro­dzin­ne­go domu, gdzie nikt nie wie­rzył w to, co mó­wi. W koń­cu za­mknię­to ją w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. Stam­tąd ura­to­wał ją sta­ry przy­ja­ciel i prze­ka­zał wia­do­mość o tym, że Cy­rus jed­nak ży­je. I tak roz­po­czę­ły się ko­lej­ne przy­go­dy w Kra­inie Cza­rów, znów nie po­zba­wio­ne kło­po­tów. Te­raz Ali­cja jest już bli­sko swe­go celu, ale wciąż da­le­ko od koń­ca przy­go­dy.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Au­to­ra­mi sce­na­riu­sza, jak zwy­kle w przy­pad­ku od­cin­ków prze­ło­mo­wych dla fa­bu­ły, są twór­cy se­ria­lu, czy­li Edward Kit­sis, Adam Ho­ro­witz i Zack Es­trin (bez Jane Espen­son, któ­ra po­peł­ni­ła tekst do po­przed­niej od­sło­ny). Ty­tuł brzmi zaś „Ho­me”, co sta­no­wi czy­tel­ne od­wo­ła­nie do klu­czo­wej w tej od­sło­nie lo­ka­li­za­cji.
Ali­cja kon­ty­nu­uje po­szu­ki­wa­nia Cy­ru­sa i pro­si o po­moc Bia­łe­go Kró­li­ka. Tym­cza­sem Dża­far na­dal knu­je i pla­nu­je po­zbyć się ze swej dro­gi wszel­kich prze­szkód, w tym Czer­wo­nej Kró­lo­wej. Ta ma jed­nak wła­sne pla­ny. W re­tro­spek­cjach mamy zaś szan­sę z bli­ska przyj­rzeć się re­la­cji mię­dzy Ali­cją a Cy­ru­sem.
Głów­ny wą­tek jest sza­le­nie cie­ka­wy i emo­cjo­nu­ją­cy, a twór­cy nie szczę­dzą emo­cji i za­ska­ku­ją­cych zwro­tów ak­cji. Do­sko­na­ły i nie­zmier­nie in­try­gu­ją­cy jest też roz­wój bo­ha­te­rów, a zwłasz­cza Wi­lla i Ana­sta­sii, na któ­rych wy­da­rze­nia z po­przed­nich od­cin­ków bar­dzo sil­nie wpły­nę­ły i do­pro­wa­dzi­ły do fa­scy­nu­ją­ce­go miej­sca. Do­sko­na­ła jest wresz­cie koń­ców­ka, któ­ra wy­wra­ca ca­łą fa­bu­łę do gó­ry no­ga­mi i sta­no­wi in­te­re­su­ją­cy punkt wyj­ścia dla dal­szej czę­ści se­zo­nu.
Tro­szecz­kę za­wo­dzą jed­nak re­tro­spek­cje. Sce­na­rzy­ści, poza tym, że ser­wu­ją kil­ka no­wych in­for­ma­cji na te­mat Bia­łe­go Kró­li­ka oraz po­głę­bia­ją re­la­cje Cy­ru­sa i Ali­cji, nic szcze­gól­nie waż­ne­go nie wno­szą w nich do se­ria­lu.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­se­ru­je Ro­meo Ti­rone („Dex­ter”), dla któ­re­go jest to już dru­gie spo­tka­nie z „Once Upon a Time in Won­der­land”.
Ti­rone bar­dzo umie­jęt­nie kie­ru­je ak­cją i utrzy­mu­je zna­ko­mi­te tem­po opo­wie­ści. Do­sko­na­le ope­ru­je wie­lo­ma roz­wią­za­nia­mi, przede wszyst­kim sta­ra­jąc się, by by­ło od­po­wied­nio dy­na­micz­nie, ale by nie ucier­pia­ły na tym emo­cje (stąd spo­ro zbli­żeń). A przy tym utrzy­mu­je ab­so­lut­nie ba­śnio­wą, wy­jąt­ko­wą at­mos­fe­rę.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


So­phie Lowe w roli Ali­cji znów do­pi­na swe­go. Pre­zen­tu­je na ekra­nie bo­ha­ter­kę sil­ną, zde­cy­do­wa­ną, a przy tym bar­dzo sym­pa­tycz­ną.
Ni­gdy nie prze­sta­je za­chwy­cać Mi­chael So­cha. Cu­dow­na mie­szan­ka iro­nii oraz de­ter­mi­na­cji, a tak­że ge­nial­ne­go „Bloo­dy Hell!” spra­wia, że jego ro­lę śle­dzi się z nie­sły­cha­ną przy­jem­no­ścią.
Od cał­kiem do­brej stro­ny pre­zen­tu­je się Pe­ter Ga­diot, któ­ry wcie­la się w Cy­ru­sa. Wy­star­czy­ło, by sce­na­rzy­ści dali mu wię­cej do za­gra­nia i pro­szę — na­wet zy­sku­je nie­co cha­ry­zmy, a i w jego uczu­cie do Ali­cji ja­koś tym ra­zem ła­twiej uwie­rzyć.
Fan­ta­stycz­nie wy­pa­da­ją ak­to­rzy uży­cza­ją­cy gło­su kró­li­kom. Do nie­sa­mo­wi­te­go Joh­na Lith­go­wa do­łą­cza nie byle kto, bo sama Whoo­pi Gold­berg (nie mu­szę chy­ba mó­wić, że jest ge­nial­na), a dy­na­mi­ka jaka się dzię­ki star­ciu tak róż­nych gło­so­wych oso­bo­wo­ści two­rzy, jest wspa­nia­ła.
Du­żo ka­pi­tal­nych scen ma Emma Rig­by jako Czer­wo­na Kró­lo­wa­/A­na­sta­sia. Tam, gdzie jest to uza­sad­nio­ne sce­na­riu­szo­wo, bawi się swą ro­lą, w in­nych miej­scach wia­ry­god­nie po­ka­zu­je swe uczu­cia.
Po­ry­wa oczy­wi­ście Na­veen An­drews jako Dża­far — le­piej nie wcho­dzić mu w dro­gę, kie­dy jest zde­ner­wo­wa­ny!

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Kil­ka błę­dów mon­ta­żo­wych i dość cha­otycz­nie na­krę­co­ną sce­nę wal­ki na po­cząt­ku re­kom­pen­su­ją po­zo­sta­łe zdję­cia, któ­re po­pro­wa­dzo­no sta­ran­nie — choć czę­sto bywa dy­na­micz­nie, to rzad­ko moż­na się po­gu­bić, a i spo­koj­niej­sze mo­men­ty oglą­da się wy­śmie­ni­cie.
Moc­no za­ska­ku­ją efek­ty spe­cjal­ne. Bar­dzo do­brze wy­glą­da­ją przede wszyst­kim Bia­ły Kró­lik i jego ro­dzi­na — aż cięż­ko uwie­rzyć, że tak ład­ne po­sta­ci stwo­rzo­no na po­trze­by se­ria­lu.
Cha­rak­te­ry­za­cja i ko­stiu­my nie prze­sta­ją w „Once Upon a Time in Won­der­land” (i w se­ria­lu-mat­ce też) cie­szyć oczu. Ak­to­rzy ubra­ni i ucha­rak­te­ry­zo­wa­ni są fan­ta­stycz­nie.
Nie prze­sta­je za­chwy­cać też mu­zy­ka. Ko­lej­ne kom­po­zy­cje Isha­ma nie dość, że do­sko­na­le od­da­ją na­strój ko­lej­nych scen, to jesz­cze przy­jem­nie słu­cha się ich poza se­ria­lem.

MA­NIAK OCE­NIA


Ósmy od­ci­nek „Once Upon a Time in Won­der­land” jest dla se­ria­lu prze­ło­mo­wy i wie­le w nim zmie­nia. A do­dat­ko­wo twór­cy do­star­cza­ją nim wie­le roz­ryw­ki i emo­cji.

DO­BRY

Komentarze