MANIAK WE WSTĘPIE
Brak akceptacji i wiary ze strony najbliższych osób w chwilach, gdy ich najbardziej potrzebujemy, potrafi być dla nas niszczący. Niszczący do tego stopnia, że ostatecznie to my przestajemy się akceptować i w siebie wierzyć. Zamiast walczyć o swoje stajemy się bierni i zrezygnowani, aż w końcu całkowicie się zniechęcamy.
Twórcy serialu „Once Upon a Time in Wonderland” poruszają taki właśnie problem w szóstym odcinku produkcji. Na przykładzie postaci Alicji pokazują, jak ważne jest w ciężkich chwilach wsparcie drugiej osoby i co może się wydarzyć, jeśli go zabraknie. A ponadto jak zwykle dostarczają widzom mnóstwo dobrej rozrywki i wspaniałych emocji.
MANIAK O SCENARIUSZU
Scenariusz napisał Jerome Schwartz („Zero Hour”), a odcinek zatytułowano „Who’s Alice?”, czyli „Kim jest Alicja?”. Tytuł ma dwojakie znaczenie. Przede wszystkim zapowiada skupienie się na postaci głównej bohaterki. To jej retrospekcje będziemy tym razem śledzić i to o niej sporo się dowiemy. Zobaczymy między innymi, co działo się z nią po tym, jak utraciła Cyrusa i w jaki sposób trafiła do szpitala psychiatrycznego. Ponadto tytuł odwołuje się także do sytuacji, w jakiej Alicja znajduje się w teraźniejszości — posuwając się dalej w swej misji ratunku Cyrusa trafia w miejsce, w którym zapomina, kim jest. Poza tym będziemy też obserwować perypetie Willa, który śpieszy Alicji z pomocą, Dżafara, który wyrusza do Anglii i Cyrusa, który nadal ucieka.
„Who’s Alice?” to przede wszystkim odcinek bardzo introspektywny, mocno skupiający się na analizie głównej bohaterki. Idealnie nadają się do tego retrospekcje, w których pokazany jest najbardziej dramatyczny moment w jej życiu; chwila, w której sama musiała radzić sobie ze stratą ukochanego i nie mogła liczyć na pomocną dłoń nikogo bliskiego. Te bardzo pesymistyczne sceny są napisane perfekcyjnie, a Schwartz udowadnia, że bardzo dobrze rozumie postać.
Ciekawie wypada również Alicja w teraźniejszości. Los stawia przed bohaterką kolejne przeszkody, a pokonując je, na nowo poznaje ona siebie i staje się silniejsza. Odwrotnie niż w retrospekcjach ma na kogo liczyć. Wyraźny kontrast, jakim raczy tu scenarzysta, jest w odcinku nader interesujący.
Wątki poboczne nie są rozwijane szczególnie mocno. Dżafara tym razem bardzo malutko, a i historia Cyrusa nie posuwa się szczególnie do przodu. Ale to nie szkodzi.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyserem odcinka został Ron Underwood, mający na koncie zarówno dobre („Wstrząsy”), jak i złe („Pluto Nash”) filmy oraz, w późniejszym okresie działalności, mnóstwo seriali. I to na serialowym gruncie Underwood czuje się najpewniej, co udowadnia szóstym odcinkiem „Once Upon a Time in Wonderland”.
Akcję prowadzi z reguły poprawnie. Na uwagę zasługuje bardzo mądra kompozycja większości kadrów oraz zabawa ostrością. Reżyser potrafi też skutecznie wzbudzić uczucie niepokoju. Sporo korzysta ze zbliżeń, dzięki którym dobrze uwydatnia emocje bohaterów. Dodatkowo w jednej scenie (zapewne pod wpływem twórców) nawiązuje do pewnego ikonicznego kadru z „Zagubionych”, co jest gestem bardzo miłym.
Ogółem Underwood tworzy odcinek ciekawy i mimo, że akcja nie jest szczególnie wartka, to dzięki rozwiązaniom reżysera śledzi się ją z zapartym tchem.
MANIAK O AKTORACH
Sophie Lowe daje w tym odcinku duży popis. Jej Alicja wypada bardzo wiarygodnie zarówno w retrospekcjach, jak i w teraźniejszości. Przede wszystkim Lowe doskonale gra emocjami i kapitalnie dostosowuje intonację oraz mimikę do konkretnych scen.
Nie mniej świetny jest Michael Socha w roli Waleta Kier. Sprawdza się zarówno w scenach, w których ma rozładować napięcie (komediowe wyczucie czasu Socha ma perfekcyjne), jak i w tych bardziej dramatycznych.
Bardzo dobre wrażenie sprawiają gościnnie występujący Shaun Smyth („Fringe: Na granicy światów”) jako ojciec Alicji, Edwin oraz Heather Doerksen („Pit Pony”) w roli jej macochy, Sarah. Intrygująca nawiązuje się między nimi dynamika, a i interakcje z Alicją są niezłe.
Petera Gadiota w roli Cyrusa nie jest jakoś dużo, a wtedy, gdy już się pojawia, nie jest szczególnie przekonujący. Zupełnie inaczej jest z Emmą Rigby, która konsekwentnie od poprzedniego odcinka gra znakomicie.
Mało w odcinku też Naveena Andrewsa w roli Dżafara, ale te kilka scen, w których się pojawia, absolutnie kradnie. No, może poza tą z Jonnym Coyne’em, który ukazuje doktora Lydgate’a od innej strony i aktorsko Andrewsowi dorównuje.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Poza tym, że czasami przeszkadza zbyt dynamiczny montaż w scenach walki, a kilka przejść między scenami zrealizowano kiepsko, to ogólnie czysto wizualne aspekty odcinka zadowalają. Niezłe są nawet efekty i tła wygenerowane na komputerze (oprócz okropnej fasady szpitala psychiatrycznego na początku). O kostiumach i charakteryzacji wspominać nie trzeba, bo te, podobnie jak wspaniale skomponowana muzyka Ishama (znów przechodzi samego siebie!), zawsze stoją na najwyższym poziomie.
MANIAK OCENIA
„Who’s Alice?” to odcinek, w którym twórcy przede wszystkim stawiają na rozwój postaci, a przy tym poruszają ciekawe problemy i podsuwają trafne spostrzeżenia. Efekt jest super.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.