Maniak ocenia #153: "Spike: Into the Light"

MA­NIAK TY­TU­ŁEM WSTĘPU


Spike, wam­pir z któ­re­go Bi­lly Idol per­fid­nie ze­rżnął styl, to jed­na z mo­ich ulu­bio­nych po­sta­ci nie tyl­ko ze świa­ta Bu­ffy, ale z po­pkul­tu­ry ogól­nie. Z po­cząt­ku zły do szpi­ku ko­ści, po­tem ktoś, kto roz­luź­nia na­pię­cie w se­ria­lu i wresz­cie praw­dzi­wy bo­ha­ter — nie­wąt­pli­wie prze­szedł spo­rą ewo­lu­cję, ale mimo to gdzieś głę­bo­ko po­zo­stał tym sa­mym, sar­ka­stycz­nym, lek­ce­wa­żą­cym wszyst­kich i wszyst­ko Spi­kiem.
Ja­mes Mar­sters, ak­tor, któ­ry od­gry­wał ro­lę Spike’a w se­ria­lach, wpadł daw­no temu na po­mysł, któ­ry miał po­słu­żyć jako pod­sta­wa sce­na­riu­sza do te­le­wi­zyj­ne­go fil­mu o nie­jed­no­znacz­nym wam­pi­rze. Osta­tecz­nie fil­mu nie na­krę­co­no, ale Mar­sters idei nie po­rzu­cił i na jed­nej z nie­daw­nych im­prez San Die­go Co­mic-Con po­dzie­lił się nią z ry­sow­ni­kiem Geor­ge­sem Jean­tym, od­po­wie­dzial­nym za ó­smy i dzie­wią­ty se­zon „Bu­ffy”. Po­tem po­mysł tra­fił do Sco­tta Allie’ego z Dark Horse, któ­ry re­da­gu­je ko­mik­sy z Bu­ffy, i tak po­wsta­ła moc­no wy­cze­ki­wa­na prze­ze mnie po­wieść gra­ficz­na.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Po­wieść gra­ficz­ną za­ty­tu­ło­wa­no „Spike: In­to the Light” (w wol­nym tłu­ma­cze­niu: „Spike: W stro­nę świa­tła”), co, po pierw­sze, ład­nie na­wią­zu­je do tego, co dzie­je się z ty­tu­ło­wym bo­ha­te­rem, a po dru­gie, sta­no­wi spryt­ne od­wo­ła­nie do jed­nej z bo­ha­te­rek.
Mar­sters wy­brał sza­le­nie cie­ka­wy dla Spike’a okres, bo czas mię­dzy se­zo­nem szó­stym a siód­mym, czy­li (za­kła­dam, że je­śli czy­ta­cie tę re­cen­zję, to obo­wiąz­ko­wy dla fa­nów po­pkul­tu­ry se­ans „Bu­ffy” i „An­ge­la” ma­cie za so­bą, więc nie ze­psu­ję Wam za­ba­wy) za­raz po tym, jak wam­pir od­zy­skał na wła­sną proś­bę du­szę, a jesz­cze przed po­now­nym spo­tka­niem z Bu­ffy. Ak­cja roz­po­czy­na się in me­dias res — Spike znaj­du­je się w ma­łym ka­li­for­nij­skim mia­stecz­ku i rzu­ca się na po­moc da­mie w opa­łach, co roz­po­czy­na se­rię nie­spo­dzie­wa­nych zda­rzeń z ta­jem­ni­czym de­mo­nem w roli głów­nej. Rze­czo­na dama od­gry­wa tu oczy­wi­ście klu­czo­wą ro­lę (a przy oka­zji Mar­sters stwo­rzył tę po­stać w hoł­dzie swej part­ner­ce), ale naj­waż­niej­szy jest tu, jak­że­by ina­czej, bo­ha­ter ty­tu­ło­wy, któ­ry to­czy nie­ustan­ną we­wnętrz­ną wal­kę z sa­mym so­bą. I to wła­śnie ta wal­ka jest w ko­mik­sie naj­cie­kaw­sza i naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­ca.
Sce­na­rzy­sta pró­bu­je od­po­wie­dzieć na ta­kie py­ta­nia jak: „Ja­kie pro­ce­sy my­ślo­we za­cho­dzą w Spike’u tuż po tym, jak od­zy­sku­je du­szę?”, „Czy du­sza star­czy, by Spike zo­sta­wił za so­bą daw­ne ży­cie?”, „Jak bar­dzo Spike róż­ni się od An­ge­la?” i wresz­cie: „Czy war­to być do­brym?”. Trze­ba przy­znać, że roz­wią­za­nia tych pro­ble­mów, choć cza­sem po­da­ne być mo­że zbyt do­słow­nie, są sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce i bli­skie du­cho­wi po­sta­ci.
Mar­sters bar­dzo traf­nie bu­du­je bo­ha­te­ra, sto­su­jąc róż­no­ra­kie roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne. Pi­sze zna­ko­mi­te, peł­ne iro­nii mo­no­lo­gi we­wnętrz­ne bo­ha­te­ra; kon­stru­uje nie­złe dia­lo­gi, wpla­ta w ca­łość odro­bi­nę ko­mi­zmu sy­tu­acyj­ne­go i umie­jęt­nie ko­rzy­sta z re­tro­spek­cji. Pierw­szo­rzęd­nie ko­miks za­my­ka, po­słu­gu­jąc się krót­ką i nie­zwy­kle traf­ną pu­en­tą, któ­ra do­sko­na­le pod­su­mo­wu­je opi­sy­wa­ny w po­wie­ści gra­ficz­nej epi­zod z ży­cia Spike’a.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Za ry­sun­ki od­po­wia­da Der­liz San­ta­cruz — sto­sun­ko­wo nowa po­stać w świe­cie ko­mik­sów, któ­ra ma na kon­cie kil­ka ze­szy­tów dla DC i Ma­rve­la. Jego styl jest dość kla­sycz­ny, nie­co kre­sków­ko­wy i odro­bi­nę uprosz­czo­ny. Bo­ha­te­rów ry­su­je nie­źle, dba­jąc o ich mi­mi­kę oraz dy­na­mizm w sce­nach wal­ki. Cza­sem ma jed­nak pro­blem z od­po­wied­nią per­spek­ty­wą, a i zda­rza się mu przed­sta­wić po­sta­ci w dziw­nych po­zach. Ra­dzi so­bie za to z tła­mi, w któ­rych dba o naj­mniej­sze na­wet szcze­gó­ły, ta­kie jak choć­by drob­ne ka­mycz­ki na zie­mi, czy śmie­ci po­roz­rzu­ca­ne w mrocz­nym za­uł­ku.
Tusz na­no­si Andy Owens, dla któ­re­go nie jest to pierw­sza wi­zy­ta w Bu­ffy­wer­sum, po­nie­waż współ­pra­co­wał m.in. z Geo­r­ge­sem Jean­tym przy se­zo­nie ó­smym. I choć do­kład­no­ści od­mó­wić mu nie moż­na, to jed­nak miej­sca­mi tu­szu jest zbyt wie­le, co trosz­kę ne­ga­tyw­nie wpły­wa na ca­łą opra­wę. Zwłasz­cza, że ko­lo­ry­sta, Dan Jack­son („An­gel & Faith”), na­praw­dę do­sko­na­le ope­ru­je świa­tło­cie­niem i ka­pi­tal­nie cie­niu­je, a pra­cy przez Owen­sa ma jed­nak nie­co mniej. Jack­son dość cie­ka­wie do­bie­ra też bar­wy, zwłasz­cza w sce­nach re­tro­spek­cji, w któ­rych do­mi­nu­ją od­cie­nie zie­le­ni i fio­le­tu, co na­da­je im ory­gi­nal­ne­go to­nu.

MA­NIAK OCE­NIA


„Spike: Into the Light” to nie­zwy­kle przy­jem­na po­wieść gra­ficz­na na­pi­sa­na przez Jame­sa Mar­ster­sa. Ak­tor przed­sta­wia w niej cie­ka­wy wi­ze­ru­nek swe­go bo­ha­te­ra i uzu­peł­nia jego już i tak barw­ną bio­gra­fię o nie­zna­ny epi­zod. Fani se­ria­lu po­win­ni się­gnąć.

DO­BRY

Komentarze