Maniak ocenia #99: "Once Upon a Time in Wonderland" S01E03

MA­NIAK W ROZ­PO­CZĘCIU


W „On­ce Upon a Time” nie ma ja­sne­go po­dzia­łu na tych do­brych i tych złych. To je­den z ele­men­tów, za któ­ry tak bar­dzo lu­bię ten se­rial. Dzię­ki ta­kie­mu po­dej­ściu, każ­da z po­sta­ci ma szan­sę na roz­wój w cie­ka­wym kie­run­ku, a ci, któ­rzy są tzw. czar­ny­mi cha­rak­te­ra­mi,, ma­ją bar­dzo in­te­re­su­ją­cą hi­sto­rię i ich uspo­so­bie­nie za­wsze jest w ja­kiś spo­sób umo­ty­wo­wa­ne. Oczy­wi­ście moż­na by po­le­mi­zo­wać, że zło w czy­stej po­sta­ci, bez żad­nej psy­cho­lo­gicz­nej pod­pór­ki, chwy­ta le­piej i jest bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce. Mo­że ow­szem, ale na pew­no nie jest wte­dy tak cie­ka­we.
W młod­szym bra­cisz­ku „Once U­pon a Time”, czy­li „On­ce Upon a Time in Won­der­land”, sce­na­rzy­ści rów­nież idą po­dob­ną dro­gą i każ­dy z bo­ha­te­rów na po­zór ne­ga­tyw­nych ma w so­bie coś wię­cej. W trze­cim od­cin­ku, po­sta­no­wio­no za­su­ge­ro­wać to coś wię­cej w przy­pad­ku kil­ku czar­nych cha­rak­te­rów..

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Au­to­rem sce­na­riu­sza do trze­cie­go od­cin­ka se­ria­lu jest Ri­chard Ha­tem ("Grimm”, „Su­per­na­tu­ra­l”), Fa­bu­ła ob­ra­ca się wo­kół przed­mio­tu o na­zwie „For­get-Me-Knot” (w wol­nym i nie­zręcz­nym tłu­ma­cze­niu: „nie­za­po­mi­wę­ze­ł”), któ­ry po­trzeb­ny bę­dzie Ali­cji i Wa­le­to­wi Kier, by do­wie­dzieć się, co sta­ło się z bu­tel­ką Cy­ru­sa. Do tego przed­mio­tu na­wią­zu­je też ty­tuł — „For­get Me Not” (gra słow­na — poza tym, że od­no­si się do swe­go ro­dza­ju mc­gu­ffina od­cin­ka, to do­dat­ko­wo do sło­wa ozna­cza­ją­ce­go nie­za­po­mi­naj­kę, a więc for­get-me-not, a do­dat­ko­wo do­słow­nie ozna­cza: „nie za­po­mnij mnie”, co z ko­lei ma zwią­zek z głów­ny­mi mo­ty­wa­mi, po­ru­sza­ny­mi w tej od­sło­nie „Once Upon a Time in Won­der­land”).
Ak­cja znów po­dzie­lo­na jest na dwie za­sad­ni­cze czę­ści. Pierw­sza z nich dzie­je się w te­raź­niej­szo­ści, w Kra­inie Cza­rów. Śle­dzi­my wspo­mnia­ne już po­szu­ki­wa­nia pro­wa­dzo­ne przez Ali­cję i Wa­le­ta, a przy oka­zji po­zna­je­my ko­lej­ne po­sta­ci.
Po­ja­wia się zna­na z po­wie­ści Ca­rol­la gą­sie­ni­ca — tu­taj w dość za­baw­ny spo­sób na­wią­zu­ją­ca do Jab­by z „Gwiezd­nych Wo­jen”, za­rów­no po­przez wy­gląd jak i cha­rak­ter. To mi­ła za­gryw­ka ze stro­ny twór­ców.
Jest też Gren­del, któ­ry jed­nak z po­sta­cią z ze słyn­ne­go an­giel­skie­go epo­su „Be­owulf” ma wspól­ne tyl­ko imię. To jed­nak nie prze­szka­dza, by pod ma­ską po­two­ra przed­sta­wić cał­kiem in­te­re­su­ją­cą, choć nie­co sztam­po­wą po­stać.
Do­sko­na­le po­pro­wa­dzo­na jest dwój­ka głów­nych an­ta­go­ni­stów. Dża­far in­try­gu­je i prze­ra­ża, a Czer­wo­na Kró­lo­wa na krok mu nie ustę­pu­je. Ta dwój­ka two­rzy fa­scy­nu­ją­cy duet, a ich re­la­cje, opar­te na kru­chym so­ju­szu, wzbu­dza­ją cie­ka­wość.
I wresz­cie dru­ga część hi­sto­rii, czy­li re­tro­spek­cje. To one są tu w grun­cie rze­czy si­łą na­pę­do­wą od­cin­ka i sta­no­wią jego naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­cą część. Po­zna­je­my w nich część hi­sto­rii Wa­le­ta Kier i w każ­dym mo­men­cie jest ona za­ska­ku­ją­ca. Twór­cy się­ga­ją po kil­ka zna­nych z „On­ce Upon a Time” po­sta­ci i wy­ko­rzy­stu­ją je w fan­ta­stycz­ny spo­sób, do­star­cza­jąc wi­dzom spo­ro za­ba­wy. Praw­dzi­wą bom­bę zo­sta­wia­ją jed­nak na sam ko­niec — war­to do nie­go do­trwać.
Wąt­ki po­pro­wa­dzo­ne są spraw­nie, a szyb­ki roz­wój wy­da­rzeń spra­wia, że nie da się nu­dzić. Naj­waż­niej­sze jed­nak, że po­sta­ci nie sto­ją w miej­scu i sta­le się roz­wi­ja­ją. Nie za­po­mnia­no też o tym, co w ba­śniach jest klu­czo­we, czy­li mo­ra­łach. Nie są to mo­że po­ucze­nia szcze­gól­nie od­kryw­cze, ale na pew­no war­to się nad nimi za­sta­no­wić.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­se­ru­je Da­vid So­lo­mon ("Buf­fy: Po­grom­czy­ni wam­pi­rów”, „On­ce Upon a Ti­me­”). Do więk­szo­ści jego de­cy­zji nie moż­na się przy­cze­pić — ak­cję uka­zu­je atrak­cyj­nie, po­tra­fi trzy­mać wi­dza w na­pię­ciu i do­star­czyć mu ca­łej daw­ki wra­żeń. Szko­da jed­nak, że nie do koń­ca uda­ło mu się za­dbać o spój­ność świa­ta przed­sta­wio­ne­go — nie­któ­re sce­ny w Kra­inie Cza­rów są krę­co­ne na tzw. gre­en­bok­sie, na któ­ry póź­niej na­kła­da­ne są kom­pu­te­ro­we tła, na­to­miast nie­któ­re re­ali­zo­wa­ne są w ple­ne­rach. Efekt jest taki, że tro­chę się ta nie do koń­ca jed­no­li­ta sce­no­gra­fia gry­zie. Nie jest to jed­nak błąd szcze­gól­nie po­waż­ny, choć szko­da, że go nie unik­nię­to.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­to­rzy spi­su­ją się na­praw­dę do­brze. Zna­ko­mi­ty jest Mi­cha­el So­cha w roli Wa­le­ta Kier. W sce­nach w Kra­inie Cza­rów po­ka­zu­je zu­peł­nie inne ob­li­cze niż w re­tro­spek­cjach, udo­wad­nia­jąc tym sa­mym swo­ją wszech­stron­ność — ce­chę, któ­rą w ak­to­rach bar­dzo lu­bię.
So­phie Lowe rów­nież ra­dzi so­bie świet­nie. Jej Ali­cja jest po­sta­cią barw­ną, wie­lo­wy­mia­ro­wą i bar­dzo cie­ka­wą. Lowe wcie­la się z nią z po­wo­dze­niem.
Wspa­nia­ły jest Na­ve­en An­drews w roli de­mo­nicz­ne­go Dża­fa­ra. Każ­dym ru­chem, ge­stem czy wy­po­wie­dzia­nym sło­wem po­tra­fi wzbu­dzić uczu­cie nie­po­ko­ju i nie­pew­no­ści. To ak­tor du­żej kla­sy, a jego rola w „Once U­pon a Time in Won­der­land” na­le­ży do jed­nej z jego naj­lep­szych.
Wy­ra­bia się Emma Rig­by jako Czer­wo­na Kró­lo­wa. Nie­zbyt prze­ko­nu­ją­ca w pierw­szych od­cin­kach, zy­sku­je co­raz wię­cej wy­ra­zu i udo­wad­nia, że drze­mie w niej po­ten­cjał.
Świet­ną ro­bo­tę wy­ko­nu­je Iggy Pop w roli gą­sie­ni­cy. Jest za­baw­ny i nie­po­ko­ją­cy za­ra­zem, a przy oka­zji sta­no­wi zna­ko­mi­te za­stęp­stwo za Ro­ge­ra Dal­treya, któ­ry uży­czył już gło­su tej po­sta­ci w se­ria­lu­-mat­ce, jed­nak nie mógł po­wró­cić do roli ze wzglę­du na inne zo­bo­wią­za­nia.
Nic złe­go nie moż­na po­wie­dzieć o Se­anie Ma­gu­ire­’u, od­gry­wa­ją­cym ro­lę Ro­bi­na Ho­oda. Po­zo­sta­je kon­se­kwent­ny wo­bec tego, co po­ka­zał już w „Once U­pon a Time” i tym sa­mym nie za­wo­dzi.
Po­praw­nie gra Ste­ve Ba­cic ("XIII: The Se­rie­s”), któ­ry wcie­la się w Gren­de­la. Zda­rza­ją się mo­men­ty, w któ­rych nie­co prze­sa­dza, ale na szczę­ście nie na tyle, by jego wy­stęp stał się nie­za­mie­rze­nie za­baw­ny.
Na mo­ment sły­chać też głos Kri­stin Bau­er ("Czy­sta Kre­w”) w roli Dia­bo­li­ny, ale nie­ste­ty nie na dłu­go. Szko­da, bo jej rola by­ła jed­ną z naj­barw­niej­szych w „On­ce Upon a Time”.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


To do­brze na­krę­co­ny od­ci­nek. Ka­me­ra po­pro­wa­dzo­na jest lo­gicz­nie, a płyn­ny mon­taż uła­twia śle­dze­nie ak­cji. Na­wet nie­źle, w po­rów­na­niu np. z „On­ce Upon a Time”, wy­glą­da­ją kom­pu­te­ro­wo wy­ge­ne­ro­wa­ne tła. Nie jest to co praw­da Pan­do­ra z „A­va­ta­ra” i wi­dać w przy­go­to­wa­nej przez gra­fików Kra­inie Cza­rów spo­ro nie­do­cią­gnięć, ale bio­rąc pod uwa­gę fakt, że jest to ba­śnio­wy świat, dość ła­two te nie­do­sko­na­ło­ści za­ak­cep­to­wać. Zwłasz­cza, że na tym polu, świet­ne są stwo­rzo­ne na kom­pu­te­rze po­sta­ci, np. gą­sie­ni­ca. Na po­chwa­łę za­słu­gu­je tak­że cha­rak­te­ry­za­cja, wy­ko­na­na z dba­ło­ścią o każ­dy szcze­gół oraz zna­ko­mi­te, ro­bią­ce du­że wra­że­nie stro­je. Cu­dow­na jest mu­zy­ka.

MA­NIAK OCE­NIA


„On­ce Upon a Time in Won­der­land” to se­rial, któ­ry pod każ­dym wzglę­dem do­rów­nu­je swo­je­mu star­sze­mu bra­tu. Fra­pu­ją­cy, nie­jed­no­znacz­ni bo­ha­te­ro­wie, cie­ka­wa fa­bu­ła i ba­śnio­wa kon­wen­cja spra­wia­ją, że nie spo­sób ode­rwać się od ekra­nu.

DO­BRY

Komentarze

  1. Dorota Pietruszka9 marca 2014 19:51

    ...chciałam przeczytać cały opis, ale zobaczyłam zdjęcie gąsienicy, przestraszyłam się, przewinęłam w dół i już nie chcę na górę ;< Nie będę tego oglądała, to straszne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale jak to? Ten pan gąsienica jest tu taki super! I ma tyle z Jabby!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.