MANIAK WE WSTĘPIE
Komiks to dzieło specyficzne, bo opowiada historię na kilku poziomach. Naturalnie, jest to rzecz tak oczywista, że pewnie każdy, kto przeczytał powyższe zdanie, musiał krzyknąć zniecierpliwione: „Duh!”. Pozwolę sobie jednak na chwilę zabrnąć dalej w tę oczywistość. Wybaczcie.
Mamy zatem scenariusz komiksu oraz wyrażające idee tego scenariusza rysunki. Często mówi się, że to ten pierwszy jest najważniejszy, a ilustracje tylko w pewien sposób go uzupełniają. Grunt, by wszystko współgrało. Ale oczywiście nie zawsze współgra.
Czasem zdarzają się komiksy ze znakomitą historią, które zilustrowane są paskudnie. Czasem historia jest miałka, a obrazki przepiękne. I wtedy pojawia się problem — jak mam to ocenić? Taki problem mam za każdym razem, gdy sięgam po „Forever Evil”.
MANIAK O SCENARIUSZU
Geoff Johns wychodzi w trzecim numerze „Forever Evil” od odpowiedzi na nurtujące pytanie, wyjaśniając, co takiego stało się bezpośrednio po „Trinity War” i jaki los spotkał drużynę Ligi Sprawiedliwości. Jest to odpowiedź satysfakcjonująca, logiczna (jak na komiksowe realia) i, co najważniejsze, udzielona zostaje dość szybko. Cieszę się, bo to oznacza, że przynajmniej na rozwiązanie tego elementu historii, nie będziemy musieli czekać do ostatniego numeru.
Początek jest tu jednak tylko pewnego rodzaju dodatkiem — to, co najciekawsze, dzieje się w dalszej części komiksu. A dzieje się sporo. Są widowiskowe walki o niezmiernie ciekawych wynikach, zawiązują się nowe sojusze, następują niespodziewane zwroty akcji, a wszystko zmierza ku uformowaniu się nowej drużyny, która może być jedyną nadzieją na ocalenie Ziemi.
W centrum historii po raz kolejny znajduje się Lex Luthor, a Johns rozpisuje go fantastycznie. Świadom wszystkich cech złoczyńcy, umiejętnie nimi żongluje i konstruuje dzięki temu postać ze wszech miar intrygującą oraz porywającą. A do wszystkiego dorzuca szczyptę specyficznego dla siebie humoru — nie za dużo i nie za mało; tak, by nie rozstroić historii, ale też nie przytłoczyć czytelnika.
A propos przytłaczania — okazji do tego jest wiele. Crime Syndicate, czyli główni antagoniści w historii, to postaci, które nie mają żadnych skrupułów i są prawdziwie przerażający. Główni bohaterowie nie toczą walki z niegroźnymi przestępcami, ale z grupą wyrachowanych, okrutnych super-złoczyńców, którzy nie cofną się przed niczym, by osiągnąć swój cel. I to robi wielkie wrażenie.
MANIAK O RYSUNKACH
Rysunkowo po raz kolejny jest zaś dość… osobliwie. David Finch znów całkiem frywolnie traktuje takie zagadnienie jak proporcje, dziwnie rysuje głowy, a tam gdzie wychodzi mu lepiej, szyki miesza Richard Friend (tuszysta), kreśląc dość mocne, wyraźne, czarne kontury. A przecież można by dać więcej swobody Soni Oback i rozwiązać sprawę przez kreatywne cieniowanie. Tej swobody jednak nie ma (a przynajmniej nie zawsze jest), co skutkuje wielokrotnym chodzeniem na skróty. W efekcie, rysunki nie są wybitne i choć może nie zaliczyłbym ich do złych, to co najwyżej nazwałbym przeciętnymi. Warstwa graficzna niestety jest tym słabszym elementem „Forever Evil”. Ważne jednak, że nie jest to element tak słaby, że wręcz odrzucający od komiksu.
MANIAK OCENIA
I znów słabsza forma Fincha ratowana jest świetnym scenariuszem Johnsa. Może nie ogląda się „Forever Evil” #3 szczególnie przyjemnie, ale za to czyta wspaniale. W ostatecznym rozrachunku bawiłem się świetnie i właśnie dlatego, koniec końców, oceniam ten zeszyt na:
DOBRY |
David Finch, jego niskie czoła i płaskie głowy... dziwna tendencja do robienia z kobiet półek na piwo. Przypadek? ;D
OdpowiedzUsuń