MANIAK PISZE WSTĘP
Minął już prawie miesiąc od rozdania Oscarów, a ja wciąż nie mogę się wziąć za recenzję już dawno obejrzanego filmu „Zniewolony. 12 Years a Slave” (cóż za idiotyczny polski tytuł — po co w ogóle ten angielski dopisek?). Nie dlatego, że to film zły, ale dlatego, że bardzo ciężko napisać o nim coś, co byłoby mądre. No ale niech mi będzie — spróbuję.
Pomysł na film, traktujący o problemie niewolnictwa, zrodził się w głowie Steve’a McQueena w 2008 roku, tuż po pokazie jego pierwszego pełnometrażowego obrazu, pt. „Głód”, na którym poznał scenarzystę Johna Ridleya. McQueen chciał filmu o niejednoznacznym bohaterze; obrazu, który będzie silnie oddziaływać na emocje widza. Z początku ciężko było taki pomysł wprowadzić w życie, ale z pomocą przyszła żona reżysera, która natknęła się na wspomnienia Solomona Northupa, zatytułowane „Twelve Years a Slave” („12 lat w niewoli”). Książka zrobiła na McQueenie bardzo duże wrażenie i wraz z Ridleyem uznali, że posłuży ona za kanwę scenariusza. Co ciekawe, nie jest to pierwsza ekranizacja tej opowieści — wcześniej, w 1984 roku, powstał film „Solomon Northup’s Odyssey”, wyprodukowany dla telewizji PBS.
Po długim okresie przygotowań, filmowcy uzyskali finansowanie i przystąpili do produkcji. Stworzyli dzieło wyjątkowe, które Oscara dla najlepszego filmu, a także wiele innych nagród i tytułów, dostało nie bez powodu. Ale po kolei.
Pomysł na film, traktujący o problemie niewolnictwa, zrodził się w głowie Steve’a McQueena w 2008 roku, tuż po pokazie jego pierwszego pełnometrażowego obrazu, pt. „Głód”, na którym poznał scenarzystę Johna Ridleya. McQueen chciał filmu o niejednoznacznym bohaterze; obrazu, który będzie silnie oddziaływać na emocje widza. Z początku ciężko było taki pomysł wprowadzić w życie, ale z pomocą przyszła żona reżysera, która natknęła się na wspomnienia Solomona Northupa, zatytułowane „Twelve Years a Slave” („12 lat w niewoli”). Książka zrobiła na McQueenie bardzo duże wrażenie i wraz z Ridleyem uznali, że posłuży ona za kanwę scenariusza. Co ciekawe, nie jest to pierwsza ekranizacja tej opowieści — wcześniej, w 1984 roku, powstał film „Solomon Northup’s Odyssey”, wyprodukowany dla telewizji PBS.
Po długim okresie przygotowań, filmowcy uzyskali finansowanie i przystąpili do produkcji. Stworzyli dzieło wyjątkowe, które Oscara dla najlepszego filmu, a także wiele innych nagród i tytułów, dostało nie bez powodu. Ale po kolei.
MANIAK O SCENARIUSZU
Jak już wspomniałem, autorem scenariusza do filmu jest John Ridley, reżyser i scenarzysta filmowy oraz telewizyjny. Pewien wkład w tekst miał także sam McQueen, choć nie jest wymieniany w napisach końcowych jako współautor.
Scenariusz jest dość wierną adaptacją wspomnień Solomona Northupa, spisanych przez Davida Wilsona (a co za tym idzie, tekst jest też wierny historycznym realiom), choć oczywiście poczyniono kilka niezbędnych zmian: czy to na potrzeby samego przekładu na język filmowy, czy też, aby wzmocnić wymowę obrazu i dostosować do potrzeb współczesnego widza.
Akcja „Zniewolonego” rozgrywa się w połowie XIX wieku, a głównym bohaterem jest Solomon Northup — wolny, czarnoskóry nowojorczyk. W 1841 roku zostaje porwany i sprzedany na południe Stanów Zjednoczonych. Odtąd, przez dwanaście lat służy jako niewolnik.
Historia skonstruowana jest poprawnie. Mamy krótką, acz obowiązkową ekspozycję, podczas której poznajemy bohatera i jego dotychczasowe życie, a zaraz potem przechodzimy do głównych wydarzeń. Cały czas pozostajemy bardzo blisko Solomona i na wszystkie wydarzenia patrzymy głównie z jego perspektywy, dzięki czemu o wiele łatwiej zrozumieć jego sytuację i przeżywać wraz z nim wszystko to, przez co przechodzi. Jest to zresztą postać ze wszech miar ciekawa. To człowiek nieco naiwny, ale także bardzo inteligentny, rozsądny i utalentowany. Być może nieco wyidealizowany, ale nie czuć w tej idealizacji przesady — raczej służy ona historii i rozwojowi bohatera.
Przez to że pozostajemy bardzo blisko Solomona, trochę cierpią na tym bardzo liczne postaci poboczne, którym można by poświęcić odrobinę więcej uwagi. Nie chcę przez to absolutnie powiedzieć, że brak bohaterom drugoplanowym wyrazu i wymowności. Wręcz przeciwnie — mnóstwo tu osób szalenie interesujących: od przyzwoitego, ale nie idealnego Williama Forda, czyli pierwszego właściciela Northupa; przez niejednoznaczną i tragiczną postać niewolnicy Patsey; aż po nieludzkich: Johna Tebeatsa czy Edwina Eppsa. Niektórym z nich poświęcono sporo ekranowego czasu, innym przydałoby się go nieco więcej. Taki zabieg ma jednak swoje plusy, bo dzięki niemu udaje się nadać wydarzeniom i postawom wobec nich pewien bezosobowy rys.
Bardzo dobrze pokazano także kwestię rasizmu. Widzimy tu jego różne strony — czasem jest to rasizm posunięty do ekstremum, czasem przybiera on łagodniejszą formę. Jedno pozostaje jednak niezmienne, a jest to cierpienie bohaterów. Ważne w tym wszystkim jest także to, że nie jest nam z góry narzucany żaden komentarz i sami możemy się do wydarzeń z filmu w jakiś sposób ustosunkować — podobnie jak chciał tego sam Northup, który swe wspomnienia kończy słowami:
Scenariusz jest dość wierną adaptacją wspomnień Solomona Northupa, spisanych przez Davida Wilsona (a co za tym idzie, tekst jest też wierny historycznym realiom), choć oczywiście poczyniono kilka niezbędnych zmian: czy to na potrzeby samego przekładu na język filmowy, czy też, aby wzmocnić wymowę obrazu i dostosować do potrzeb współczesnego widza.
Akcja „Zniewolonego” rozgrywa się w połowie XIX wieku, a głównym bohaterem jest Solomon Northup — wolny, czarnoskóry nowojorczyk. W 1841 roku zostaje porwany i sprzedany na południe Stanów Zjednoczonych. Odtąd, przez dwanaście lat służy jako niewolnik.
Historia skonstruowana jest poprawnie. Mamy krótką, acz obowiązkową ekspozycję, podczas której poznajemy bohatera i jego dotychczasowe życie, a zaraz potem przechodzimy do głównych wydarzeń. Cały czas pozostajemy bardzo blisko Solomona i na wszystkie wydarzenia patrzymy głównie z jego perspektywy, dzięki czemu o wiele łatwiej zrozumieć jego sytuację i przeżywać wraz z nim wszystko to, przez co przechodzi. Jest to zresztą postać ze wszech miar ciekawa. To człowiek nieco naiwny, ale także bardzo inteligentny, rozsądny i utalentowany. Być może nieco wyidealizowany, ale nie czuć w tej idealizacji przesady — raczej służy ona historii i rozwojowi bohatera.
Przez to że pozostajemy bardzo blisko Solomona, trochę cierpią na tym bardzo liczne postaci poboczne, którym można by poświęcić odrobinę więcej uwagi. Nie chcę przez to absolutnie powiedzieć, że brak bohaterom drugoplanowym wyrazu i wymowności. Wręcz przeciwnie — mnóstwo tu osób szalenie interesujących: od przyzwoitego, ale nie idealnego Williama Forda, czyli pierwszego właściciela Northupa; przez niejednoznaczną i tragiczną postać niewolnicy Patsey; aż po nieludzkich: Johna Tebeatsa czy Edwina Eppsa. Niektórym z nich poświęcono sporo ekranowego czasu, innym przydałoby się go nieco więcej. Taki zabieg ma jednak swoje plusy, bo dzięki niemu udaje się nadać wydarzeniom i postawom wobec nich pewien bezosobowy rys.
Bardzo dobrze pokazano także kwestię rasizmu. Widzimy tu jego różne strony — czasem jest to rasizm posunięty do ekstremum, czasem przybiera on łagodniejszą formę. Jedno pozostaje jednak niezmienne, a jest to cierpienie bohaterów. Ważne w tym wszystkim jest także to, że nie jest nam z góry narzucany żaden komentarz i sami możemy się do wydarzeń z filmu w jakiś sposób ustosunkować — podobnie jak chciał tego sam Northup, który swe wspomnienia kończy słowami:
Moja opowieść dobiega końca. Kwestię niewolnictwa pozostawiam bez komentarza. Czytelnicy niniejszej książki sami mogą wyrobić swe zdanie, na temat tej „osobliwej instytucji”.„Zniewolony. 12 Years a Slave” to także niezwykle wzruszająca opowieść o imponujących: cierpliwości, wytrzymałości, niezłomności i przetrwaniu. Duża dosłowność i dosadność tej historii nie pozostawia wobec niej obojętnym i każe się na chwilę zatrzymać i zastanowić. A dzieła, które taką cechę mają, są bardzo wartościowe.
MANIAK O REŻYSERII
Steve McQueen realizuje „Zniewolonego” w sposób niezwykle przemyślany. Reżyser nie boi się pokazywać na ekranie okrucieństwa i zamieszcza sporo brutalnych scen, ale jednocześnie tym okrucieństwem nie epatuje — jest go tu tyle, by oddziałać na widza i zarazem go nie przesycić. Świetnie sprawdzają się długie, dobrze pomyślane ujęcia. Kompozycja kadru jest bez zarzutu — reżyser umiejętnie kieruje uwagę widza na to, co w danej chwili najważniejsze i zawsze skupia się na kluczowych elementach, mających znaczenie dla filmu. McQueen nie decyduje się wymyślną stylistykę zdjęć i nie zniekształca obrazu — stara się by był wyraźny, gdyż jak sam mówi, inaczej widz nie skupiłby się na tym, co jest pokazywane, ale na tym, jak jest to pokazywane. Ekipą i aktorami kieruje znakomicie, dbając o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Świetnie sprawdza się też, podyktowana w pewnej części budżetem, decyzja o nakręceniu filmu w miejscach, w których cała historia zdarzyła się naprawdę, ponieważ stworzyło to na planie specyficzną atmosferę i pomogło aktorom jeszcze mocniej wczuć się swe role (o czym wspomina choćby odtwórca głównej roli).
MANIAK O AKTORACH
Na ekranie przewija się dość sporo aktorów i żeby opowiedzieć o absolutnie wszystkich rolach, musiałbym napisać wielki elaborat, dlatego skupię się tylko na tych najważniejszych.
Fantastycznie gra wcielający się w głównego bohatera Chiwetel Ejiofor („Serenity”, „Ludzkie dzieci”). Jest w swej roli niezwykle przekonujący. Doskonale rozumie swą postać, nadając jej sporo charakteru i życia. To kreacja przemyślana od A do Z a Ejiofor potrafi prawdziwie wzruszyć.
Wspaniały jest Michael Fassbender, stały współpracownik McQueena, który wystąpił w dwóch poprzednich pełnometrażowych filmach reżysera i znany jest także z „Prometeusza” czy „X-Men: Pierwsza klasa”. Wciela się tu w niezwykle wyrazistego plantatora Edwina Eppsa — człowieka niezrównoważonego i łatwo wpadającego w furię. To rola, która robi bardzo duże wrażenie, a Fassbender jest w niej przerażająco sugestywny.
Świetna jest debiutująca Lupita Nyong’o jako niewolnica Patsey. To również postać zapadająca w pamięć, a Nyong’o portretuje ją ponadprzeciętnie. Nie bez powodu otrzymała za tę rolę wiele nominacji i nagród, w tym tę najważniejszą, czyli Oscara.
Świetna jest debiutująca Lupita Nyong’o jako niewolnica Patsey. To również postać zapadająca w pamięć, a Nyong’o portretuje ją ponadprzeciętnie. Nie bez powodu otrzymała za tę rolę wiele nominacji i nagród, w tym tę najważniejszą, czyli Oscara.
Interesująca postać przypadła Benedictowi Cumberbatchowi („Sherlock”, „W Ciemność. Star Trek”). Jego William Ford jest bohaterem bardzo niejednoznacznym — z jednej strony to przyzwoity człowiek, ale z drugiej nie jest kryształowo czysty. Te sprzeczności Cumberbatch łączy znakomicie, a rola nie sprawia mu większego problemu (choć czasami słychać, że męczy się ze specyficznym, południowoamerykańskim akcentem).
Dobrze zagrany jest John Tibeats, w którego wciela się Paul Dano („Looper. Pętla Czasu”, „Labirynt”). Aktor potrafi wzbudzić nienawiść widza, a o to w tej roli mniej więcej chodziło.
Dobre wrażenie sprawia Sarah Paulson („American Horror Story”), odgrywająca niezwykle kapryśną i mściwą żonę Eppsa. To także postać malowana szarymi barwami, co Paulson dość dobrze na ekranie oddaje.
Dobre wrażenie sprawia Sarah Paulson („American Horror Story”), odgrywająca niezwykle kapryśną i mściwą żonę Eppsa. To także postać malowana szarymi barwami, co Paulson dość dobrze na ekranie oddaje.
Bardzo małą rolę ma Brad Pitt („12 małp”, „Podziemny krąg”) jako Samuel Bass. Nie zapada szczególnie w pamięć i raczej gra po prostu poprawnie.
MANIAK O TECHNIKALIACH
„Zniewolony” to film bardzo dopracowany pod względem technicznym. Wrażenie robią zdjęcia Seana Bobbitta (stałego współpracownika McQueena), który kręci zapierające dech w piersiach, bardzo długie, wyraźne ujęcia. Całkiem nieźle wypada montaż Joego Walkera — nie jest bezbłędny (bo pewnych błędów tak czy siak nie da się uniknąć), ale przyzwoity. Znakomite są wiernie odwzorowane kostiumy oraz scenografia wykonane niezwykle pieczołowicie i z dbałością o realia. Bardzo staranna i sugestywna jest charakteryzacja.
Jedyny problem mam z muzyką autorstwa Hansa Zimmera. Z jednej strony, jego kompozycje dość dobrze wpisują się w ogólny nastrój filmu, ale z drugiej, mają dwie zasadnicze wady. Przede wszystkim oprawa jest bardzo minimalistyczna — wielokrotnie słyszymy tak naprawdę jeden motyw w różnych aranżacjach. Po drugie, motyw ten to kopia jednego z wcześniejszych utworów Zimmera, wykorzystanego w „Incepcji” Christophera Nolana.
Jedyny problem mam z muzyką autorstwa Hansa Zimmera. Z jednej strony, jego kompozycje dość dobrze wpisują się w ogólny nastrój filmu, ale z drugiej, mają dwie zasadnicze wady. Przede wszystkim oprawa jest bardzo minimalistyczna — wielokrotnie słyszymy tak naprawdę jeden motyw w różnych aranżacjach. Po drugie, motyw ten to kopia jednego z wcześniejszych utworów Zimmera, wykorzystanego w „Incepcji” Christophera Nolana.
MANIAK OCENIA
Pomimo kilku wad, „Zniewolony. 12 Years a Slave” to wciąż film bardzo dobry, głęboki i poruszajacy. Ostateczna ocena to:
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.