MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU
Wspominałem już kiedyś, że uwielbiam baśnie, a przez to zawsze chętnie sięgam po produkcje, które w jakiś sposób się do nich odnoszą. Między innymi dlatego uwielbiam „Once Upon a Time” czy serię komiksową Willinghama pt. „Baśnie”. Sposób, w jaki twórcy sięgają po znane opowieści i wykorzystują je na własne potrzeby jest niezwykle ciekawy. Bardzo udany pod tym względem jest również serial „Grimm” autorstwa Stephena Caprentera, Jima Koufa oraz Davida Greenwalta. Tutaj opowieści snute od lat są w istocie przestrogami przed stworzeniami, które ukrywają się wśród nas i mogą dla nas stanowić zagrożenie. Serial, który ma w sobie dużo ze znakomitego „Angela” (zresztą zarówno Greenwalt, jak i Kouf przy „Angelu” pracowali) ogląda się bardzo przyjemnie dzięki świetnym bohaterom i intrygującemu światu przedstawionemu.
MANIAK O SCENARIUSZU
Jeżeli jednak zobaczysz mnie w nogach chorego, będzie mój.Premiera trzeciego sezonu zatytułowana jest „The Ungrateful Dead” („Niewdzięczni umarli”) a cytat ją otwierający pochodzi z baśni braci Grimm pt. „Kuma śmierć”. Autorami scenariusza są David Greenwalt i Jim Kouf. Kontynuują oni dramatyczne wydarzenia z finału poprzedniego sezonu. Nick został zarażony przez Barona i stał się zombie. Na ratunek przyjacielowi ruszają Monroe, Rosalee, Juliette i Hank. Tymczasem Adalind, z pomocą tajemniczej Stefanii, stara się odzyskać swoje moce.
Wątek Nicka został rozegrany bardzo ciekawie. Przede wszystkim, sporo tu niespodziewanych zwrotów akcji i zręcznie zaplanowanych intryg, także tych wewnątrz królewskiej rodziny, do której należy kapitan Renard. Dzięki nim śledzi się tę historię z wypiekami na twarzy. Cieszy też osadzenie w centrum akcji Monroe, Rosalee, Juliette i Hanka. Są to postaci bardzo ciekawe, a taka tymczasowa odmiana i zdjęcie ciężaru odpowiedzialności z Nicka naprawdę robią temu odcinkowi na dobre. Zwłaszcza, że w akcji bohaterowie ci sprawdzają się naprawdę znakomicie, w czym oczywiście duża zasługa scenarzystów. Nie zabrakło, rzecz jasna, przezabawnych dialogów.
Równie interesująca jest historia Adalind. Próby, przez jakie przeprowadza ją Stefania, są niepokojące i tak naprawdę nadal do końca nie wiemy, jakie kto ma zamiary. Taka niepewność sprawdza się w przypadku tego wątku idealnie.
Całość urwana jest w dramatycznym momencie i kontynuowana będzie dopiero w kolejnym odcinku.
MANIAK O REŻYSERII
Za reżyserię odcinka odpowiada Norberto Barba („The Event”, „Prawo i bezprawie”). Już od samego, bardzo dynamicznego i świetnie zrealizowanego początku, pokazuje na co go stać. Dalej jest tylko lepiej. Barba znakomicie radzi sobie z każdą sceną, trzymając w napięciu, niepokojąc, ale także bawiąc.
MANIAK O AKTORACH
Od strony aktorskiej, jak zwykle w „Grimm”, sprawdza się najlepiej Silas Weir Mitchell jako wieder blutbad (czyli grimmowa wariacja na temat złego wilka) Monroe. To aktor, który ma odpowiedni dystans do swojej roli, dzięki czemu potrafi być naprawdę zabawny, ale też, gdy zachodzi taka potrzeba, poważny. Ma do tego niesamowitą charyzmę.
Pozytywne wrażenie robi również Bree Turner w roli Rosalee. Aktorka, po gościnnych występach w pierwszym sezonie, dołączyła do głównej obsady w drugim i okazała się naprawdę cennym nabytkiem. Doskonale ożywia produkcję i prawdziwie błyszczy u boku Mitchella.
Całkiem nieźle radzi sobie Bitsie Tulloch, odgrywająca rolę Juliette, dziewczyny Nicka. Jej rola rośnie z sezonu na sezon i choć początkowo nie była szczególnie ciekawa, to teraz ogląda się ją naprawdę przyjemnie. Aktorka w pełni korzysta z możliwości scenariusza i nadaje swej postaci sporo wyrazu.
Poprawnie wypada Russell Hornsby jako Hank. Nie jest to rola może szczególnie wyróżniająca się spoza innych, ale też nie ginie w tle.
Od samego początku „Grimm” mam problem z Davidem Giuntolim. Aktor gra nieźle, ale niestety brak mu czegoś, co powinien mieć każdy, kto wciela się w głównego bohatera — charyzmy. Ten odcinek jest jednak wyjątkowy, bo nie ma Giuntoliego tak wiele, a i rolę ma nieco odmienną i bardziej ograniczoną. Jest go tyle, ile potrzeba, a aktorsko nic nie można mu zarzucić.
Sasha Roiz jako kapitan Renard jak zwykle jest enigmatyczny i zagadkowy — taki, jaki być powinien. To fascynująca postać i cieszę się, że gra ją właśnie Roiz, który nadaje się idealnie.
Nieco karykaturalny i przerysowany jest występ Rega E. Catheya. Jego Baron Samedi, zamiast przerażający, jest miejscami niezamierzenie zabawny, co niezbyt pozytywnie wpływa na odbiór tej roli.
Trochę z tonu spuszcza Claire Coffee jako Adalind. W większości scen gra wielką cierpiętnicę, a to niekoniecznie dobre podejście. Wierzę, że to jednak chwilowy spadek formy i wkrótce pokaże pazur. Zwłaszcza, że miewa przebłyski.
Znakomita jest za to Shohreh Aghdashloo w roli Stefanii. Podobnie jak Roizowi, doskonale udaje jej się uchwycić niejednoznaczność swej bohaterki.
MANIAK O TECHNIKALIACH
„The Ungrateful Dead” nakręceni są bardzo dobrze, nie zawodzi także montaż. Nawet sceny akcji, z którymi w serialach bywa różnie, są zrealizowane tak, by łatwo było je śledzić. Przyzwoite są również efekty specjalne oraz charakteryzacja. Dobrze słucha się oprawy muzycznej.
MANIAK OCENIA
„Grimm” powraca z przytupem i mam nadzieję, że utrzyma wysoki poziom.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.