Maniak ocenia #173: "Once Upon a Time in Wonderland" S01E10

MA­NIAK ZA­CZY­NA


Cze­go naj­bar­dziej nie lu­bię w opo­wie­ściach po­dzie­lo­nych na od­cin­ki? Tego, kie­dy hi­sto­ria wle­cze się nie­ubła­ga­nie, a ak­cja jest na si­łę spo­wal­nia­na róż­ne­go ro­dza­ju sztucz­ny­mi za­bie­ga­mi — a to nie­spo­dzie­wa­na prze­szko­da, któ­ra po­ja­wi­ła się zu­peł­nie zni­kąd; a to bo­ha­ter ni stąd ni zo­wąd zmie­nia zda­nie… Na ta­ką przy­pa­dłość cier­pie­li m.in. za­koń­cze­ni ja­kiś czas temu „Hos­ta­ges”. A jak jest w przy­pad­ku „Once Upon a Time in Won­der­land”? Na szczę­ście zu­peł­nie ina­czej.
Fa­bu­ła w se­ria­lu prze do przo­du we wła­ści­wym tem­pie. Po krót­kiej eks­po­zy­cji w po­przed­nim od­cin­ku, w obec­nym ak­cja moc­no ru­sza z ko­py­ta i nie ma w niej miej­sca na przy­stan­ki czy wy­peł­nia­cze. To do­sko­na­le, bo wi­dać, że hi­sto­ria zmie­rza w okre­ślo­nym kie­run­ku — zwłasz­cza, że se­rial jest co­raz bli­żej koń­ca.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Au­to­ra­mi sce­na­riu­sza do tej od­sło­ny se­ria­lu od­cin­ka są: Adam Nuss­dorf („Tron: Re­be­lia”) oraz Rina Mi­moun („Pri­vi­ledged”, „Ever­wood”). Od­ci­nek za­ty­tu­ło­wa­no „Dir­ty Li­ttle Se­crets” ("Ma­łe, brud­ne se­kre­ty”), co od­no­si się do kil­ku ele­men­tów od­cin­ka, a w szcze­gól­no­ści do po­sta­ci Cy­ru­sa oraz Czer­wo­nej Kró­lo­wej. Sce­na­rzy­ści dzie­lą swą opo­wieść na trzy, prze­pla­ta­ją­ce się ze so­bą czę­ści. Przede wszyst­kim śle­dzi­my po­dróż Cy­ru­sa i Ali­cji do Stud­ni Cu­dów — je­dy­ne­go miej­sca, w któ­rym moż­na od­czy­nić klą­twę cią­żą­cą na Wi­llu oraz bra­ciach Cy­ru­sa. Po­nad­to, Will i Ana­sta­sia wy­ru­sza­ją, by od­bu­do­wać re­pu­ta­cję tej dru­giej i na­po­ty­ka­ją na swej dro­dze Ża­bro­ła­ka. Do tego oglą­da­my re­tro­spek­cje Cy­ru­sa i do­wia­du­je­my się, w ja­kich oko­licz­no­ściach zo­stał dżi­nem.
Naj­cie­ka­wiej wy­glą­da oczy­wi­ście ta ostat­nia his­to­ria. Sce­na­rzy­ści nie tyl­ko po­ka­zu­ją daw­ne, zu­peł­nie inne ob­li­cze Cy­ru­sa oraz opo­wia­da­ją o wy­da­rze­niach, któ­re do­pro­wa­dzi­ły do jego póź­niej­szej nie­do­li, ale też do­kła­da­ją do ukła­dan­ki pe­wien ka­wa­łek, któ­ry w ide­al­ny spo­sób rzu­ca świa­tło na obec­ną sy­tu­ację bo­ha­te­rów. Dzię­ki za­sko­cze­niu fa­bu­lar­ne­mu, ja­kie cze­ka po dro­dze (choć je­śli spoj­rzy się na na­zwi­ska ak­to­rów w na­pi­sach po­cząt­ko­wych, to moż­na ła­two sko­ja­rzyć fak­ty — mój przy­pa­dek) wszyst­ko za­czy­na się łą­czyć w pew­ną ca­łość, a przy oka­zji do­sta­je­my do­wód na to, że twór­cy od po­cząt­ku wie­dzie­li, do­kąd w „Once Upon a Time in Won­der­land” zmie­rza­ją.
Do­brze wy­pa­da też wą­tek po­dró­ży do stud­ni cu­dów. Mamy tu oka­zję przyj­rzeć się z bli­ska re­la­cji łą­czą­cej Ali­cję i Cy­ru­sa, któ­rą sce­na­rzy­ści cał­kiem nie­źle i dość wia­ry­god­nie roz­pi­su­ją. I choć nie uni­ka­ją zu­peł­nie sztam­py i nad­mier­nej ckli­wo­ści, to swych bo­ha­te­rów pi­szą w taki spo­sób, że nie spo­sób im nie ki­bi­co­wać.
Fan­ta­stycz­ny jest wą­tek Wi­lla i Ana­sta­sii. Ca­łość roz­gry­wa się tu nie­spo­dzie­wa­nie szyb­ko. Jest spo­ro zna­ko­mi­tych psy­cho­lo­gicz­nych gie­rek Ża­bro­ła­ka (na­praw­dę ka­pi­tal­nie na­pi­sa­na po­stać), mamy też oka­zję wej­rzeć w głąb Czer­wo­nej Kró­lo­wej. Twór­cy nie zwal­nia­ją tem­pa i sta­wia­ją bo­ha­te­rów w ob­li­czu wy­jąt­ko­we­go za­gro­że­nia. Oczy­wi­ście nie oby­wa się bez ge­nial­nie po­pro­wa­dzo­ne­go ma­ni­pu­lan­ta Dża­fa­ra, któ­ry go­tów jest na wszyst­ko, by osią­gnąć swój cel.
Wszyst­ko two­rzy na­praw­dę do­brze po­my­śla­ną ca­łość, a fakt, że to już nie­da­le­ko do koń­ca hi­sto­rii, na­da­je jej jesz­cze więk­sze­go, przy­sło­wio­we­go kopa.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Na stoł­ku re­ży­ser­skim za­siadł Alex Za­krzew­ski („Za­przy­się­że­ni”, „Pra­wo i bez­pra­wie”). Wy­wią­zu­je się ze swo­je­go za­da­nia na­praw­dę świet­nie. Na szczyt wy­bi­ja się w se­kwen­cjach z Ża­bro­ła­kiem, któ­re re­ali­zu­je tak, by nie­po­ko­iły i trzy­ma­ły w na­pię­ciu. Wy­ko­rzy­stu­je do tego bar­dzo cie­ka­we sztucz­ki mon­ta­żo­we. Wspa­nia­le pro­wa­dzi tak­że sce­ny re­tro­spek­cji, w któ­rych czuć od­po­wied­ni roz­mach i dra­ma­tyzm. Sub­tel­nie na­wią­zu­je do fil­mów Di­sneya, przede wszyst­kim do „Ala­dy­na”, prze­no­sząc np. nie­mal­że je­den do jed­ne­go sce­nę, w któ­rej ban­dy­ci, pę­dzą na ko­niach. Do tego wszyst­kie­go, do­sko­na­le utrzy­mu­je w nie­pew­no­ści do sa­me­go koń­ca.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Pe­ter Ga­diot po­ka­zu­je w tym od­cin­ku zu­peł­nie nowe ob­li­cze, dzię­ki cze­mu po­stać Cy­ru­sa spo­ro zy­sku­je. Bar­dzo do­brze gra zwłasz­cza w sce­nach re­tro­spek­cji, gdzie spo­ro cza­su ekra­no­we­go dzie­li z nie­zły­mi: Ra­zą Ja­ffre­yem („Smash”) oraz De­ja­nem Lo­yolą („The To­mo­rrow Peo­ple”), któ­rzy od­gry­wa­ją jego bra­ci.
Stan­dar­do­wo do­bra jest So­phie Lowe w roli Ali­cji, choć trze­ba przy­znać, że jej po­stać jest tu ra­czej wy­co­fa­na na dru­gi plan i nie zo­ba­czy­my Lowe szcze­gól­nie du­żo. W tych sce­nach, w któ­rych jed­nak się po­ja­wia, po raz ko­lej­ny udo­wad­nia swo­je nie­złe ak­tor­skie umie­jęt­no­ści.
Zna­ko­mi­ta jest Emma Rig­by jako Ana­sta­sia. Szcze­gól­nie błysz­czy w sce­nach, w któ­rych jej po­stać skon­fron­to­wa­na jest z Ża­bro­ła­kiem. Bar­dzo wia­ry­god­nie po­ka­zu­je wte­dy prze­ra­że­nie i strach.
Po­dob­nie jak w przy­pad­ku So­phii Lowe, tak­że Mi­chae­la So­chy w „Dir­ty Li­ttle Se­crets” nie jest szcze­gól­nie du­żo. Na­dal jed­nak po­tra­fi skraść każ­dą sce­nę, w któ­rej się po­ja­wi, nie­za­leż­nie od tego czy ma ona roz­luź­nić at­mos­fe­rę, czy do­dać dra­ma­ty­zmu.
Peta Ser­geant błysz­czy jako Ża­bro­łak. To po­stać za­gra­na zna­ko­mi­cie, a ak­tor­ka prze­ra­ża i nie­po­koi. Kro­ku do­trzy­mu­je jej Na­veen An­drews w roli Dża­fa­ra. Jak za­wsze jest wy­śmie­ni­ty i po­ka­zu­je, że do­brze ro­zu­mie swe­go bo­ha­te­ra.
Do­bre wra­że­nie spra­wia Leah Gib­son („Rogue”) jako straż­nicz­ka Stud­ni Cu­dów, Nyx. Jest nie­po­ko­ją­ca i enig­ma­tycz­na, co wy­star­cza, że­by stwo­rzyć wy­jąt­ko­wy kli­mat.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Od stro­ny tech­nicz­nej od­ci­nek wy­glą­da bar­dzo do­brze. Zdję­cia zre­ali­zo­wa­no nie­źle, a ko­lej­ne uję­cia po­łą­czo­no świet­nym mon­ta­żem — zwłasz­cza w se­kwen­cjach z Ża­bro­ła­kiem. Cie­ka­wie wy­szło to tak­że w sce­nach re­tro­spek­cji. Za­do­wa­la­ją efek­ty spe­cjal­ne — kom­pu­te­ro­we tła ogra­ni­czo­no do nie­zbęd­ne­go mi­ni­mum, a wszel­kie de­ta­le, ta­kie jak ma­gicz­ne mgieł­ki itp. speł­nia­ją swo­je za­da­nie. Zna­ko­mi­ta jest cha­rak­te­ry­za­cja (choć tro­chę znów za­wo­dzi przy­go­to­wa­nie pod tym wzglę­dem Pety Ser­geant), a ko­stiu­my za­chwy­ca­ją oko. Mu­zy­ka Mar­ka Isha­ma jest ba­śnio­wa i nie­sa­mo­wi­ta — do­sko­na­le bu­du­je kli­mat.

MA­NIAK OCE­NIA


Twór­cy „Once Upon a Time in Won­der­land” fun­du­ją zna­ko­mi­ty od­ci­nek, któ­ry moc­no po­su­wa fa­bu­łę do przo­du, da­jąc na­dzie­ję na sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce za­koń­cze­nie. Oby ta­kie by­ło!

DO­BRY

Komentarze