Maniak ocenia #189: "Gotham" S01E03

MA­NIAK W ROZ­PO­CZĘCIU


Dwa pierw­sze od­cin­ki se­ria­lu „Go­tham” w grun­cie rze­czy zro­bi­ły na mnie bar­dzo do­bre wra­że­nie. By­ło w nich spo­ro po­zy­tyw­nych ele­men­tów, a do­dat­ko­wo na ich ko­rzyść prze­ma­wia­ło samo miej­sce ak­cji — po­dob­nych do mnie fa­nów Bat­ma­na, ła­two tym ku­pić.
Jed­no­cze­śnie, gdzieś pod tą war­stwą za­let kry­ło się też nie­ste­ty spo­ro wad, któ­re po­tra­fiły nie­co wy­trą­cić mnie z ryt­mu. Prze­ry­so­wa­nie, na­chal­ne na­wią­za­nia itd. — te rze­czy nie do koń­ca pa­so­wa­ły mi do ogól­nej kon­cep­cji. I choć przy­my­ka­łem na nie oko (znów — bo miej­sce ak­cji i zna­ni bo­ha­te­ro­wie), to jed­nak by­łem ich świa­dom i wie­dzia­łem, że w koń­cu za­czną mnie draż­nić zbyt moc­no.
Tak więc do trze­cie­go od­cin­ka „Go­tham” pod­cho­dzi­łem z pew­ną do­zą scep­ty­cy­zmu, ale też z odro­bi­ną na­dziei. Za tę od­sło­nę nie miał już bez­po­śred­nio od­po­wia­dać pro­wa­dzą­cy pro­duk­cję Bru­no He­ller (k­tó­ry oczy­wi­ście czu­wa zza ku­li­sów nad ca­ło­ścią), a i Ca­nno­na na sta­no­wi­sku re­ży­se­ra ktoś miał wresz­cie za­stą­pić. I co z tego wy­szło?

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Sce­na­riusz tym ra­zem pi­sze John Ste­phens. Zna­ny jest głów­nie z se­ria­li mło­dzie­żo­wych, ta­kich jak „Plot­ka­ra” czy „Ży­cie na fali”, ale trze­ba przy­znać, że z zu­peł­nie in­nym „Go­tham” ra­dzi so­bie cał­kiem zgrab­nie. Ty­tuł od­cin­ka brzmi „The Ba­loon­man”, czy­li „Ba­lo­niarz” i od­no­si się do po­sta­ci, znaj­du­ją­cej się w cen­trum od­cin­ka.
Ty­tu­ło­wy ba­lo­niarz sa­mo­zwań­czo wy­mie­rza spra­wie­dli­wość sko­rum­po­wa­nym oby­wa­te­lom mia­sta Go­tham i przy­wią­zu­je ich do ba­lo­nów me­te­oro­lo­gicz­nych. Do zba­da­nia spra­wy wy­zna­cze­ni zo­sta­ją oczy­wi­ście głów­ni bo­ha­te­ro­wie — Gor­don i Bu­llock. Tym­cza­sem Mon­toya i Allen ba­da­ją spra­wę za­gi­nię­cia Co­bble­po­ta, nie zda­jąc so­bie spra­wy, że ten wła­śnie po­wró­cił do mia­sta; a Bruce Wayne na­dal pró­bu­je upo­rać się ze stra­tą ro­dzi­ców.
Spra­wa, na któ­rej sku­pia się od­ci­nek, a więc hi­sto­ria ba­lo­nia­rza, słu­ży, po­dob­nie jak głów­ne wąt­ki po­przed­nich od­słon, po­ka­za­niu pro­ble­mów w funk­cjo­no­wa­niu ty­tu­ło­we­go mia­sta — peł­ne­go ukła­dów i korupcji.
Sam ba­lo­niarz jest po­sta­cią o bar­dzo ko­mik­so­wym kon­cep­cie (choć nie: ko­mik­so­wym ro­do­wo­dzie), w związ­ku z czym moż­na do­świad­czyć w od­cin­ku pew­nych uprosz­czeń oraz prze­ry­so­wań. Ni­gdy jed­nak nie zo­sta­je prze­kro­czo­na pew­na umow­na gra­ni­ca (jak to mia­ło miej­sce w po­przed­nim od­cin­ku), a sce­na­rzy­sta dba o to, by wszyst­ko by­ło w do­brym to­nie i sma­ku. Czy­li po­mysł dzia­ła w ra­mach świa­ta przed­sta­wio­ne­go, a jed­no­cze­śnie nie ocie­ra się o pa­ro­dię. Śledz­two jest zaś po­pro­wa­dzo­ne zgod­nie z re­gu­ła­mi ga­tun­ku (pro­blem –> po­szla­ki –> ge­nial­ne olśnie­nie –> kon­fron­ta­cja) i ma sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce roz­wią­za­nie, choć po­zo­sta­je po nim pew­na ta­jem­ni­ca.
Waż­na na tle spra­wy jest oczy­wi­ście re­la­cja mię­dzy Gor­do­nem a Bu­llo­ckiem, któ­ra sta­je się z od­cin­ka na od­ci­nek co­raz cie­kaw­sza. Przy­znam szcze­rze, że to wła­śnie oni fa­scy­nu­ją w se­ria­lu naj­bar­dziej i cie­szę się, że spo­ry wy­si­łek wło­żo­no w to by po­ka­zać ich od jak naj­lep­szej stro­ny. Do tego nie po­ża­ło­wa­no kil­ku zgrab­nych żartów!
Przy­jem­nie śle­dzi się też wą­tek Oswal­da Co­bble­po­ta. Ten po­zwa­la z ko­lei bli­żej przyj­rzeć się ko­lej­nym gra­czom na sce­nie Go­tham (w tym Sa­lo­wi Ma­ro­nie­mu) i tym sa­mym za­gęsz­cza bu­do­wa­ną z od­cin­ka na od­ci­nek sieć po­wią­zań. Przy oka­zji sce­na­rzy­sta pod­rzu­ca pew­ne nowy tro­py a pro­pos ko­lej­nych od­cin­ków (pa­da zna­na fa­nom Bat­ma­na na­zwa), a tak­że do­sko­na­le roz­wi­ja po­stać wspo­mnia­ne­go Co­bble­po­ta.
Spo­ro w hi­sto­rii mie­sza śledz­two Mon­toyi i Alle­na, któ­rzy mo­gą przy­spo­rzyć wie­le kło­po­tów. Wą­tek ten nie­ja­ko wią­że się tak­że z po­sta­cią Bar­ba­ry — twór­cy od­sła­nia­ją tro­chę kart a pro­pos jej wspól­nej prze­szło­ści z Mon­to­yą i idą w dość in­try­gu­ją­cym kie­run­ku, a przy okaz­ji po­zo­sta­wia­ją wi­dzów z kil­ko­ma py­ta­nia­mi.
Je­śli cho­dzi o włą­cze­nie do his­to­rii mło­de­go Bru­ce’a, to za­czy­nam mieć tro­chę wąt­pli­wo­ści. Dzie­dzic for­tu­ny Wayne’ów tro­chę za szyb­ko za­czy­na pod­ła­py­wać pew­ne tro­py i wy­snu­wać zbyt doj­rza­łe wnio­ski. Oczy­wi­ście to wszyst­ko jest świet­nie po­łą­czo­ne z ca­łą bat­ma­no­wą mi­to­lo­gią i usły­szy­my kil­ka grze­ją­cych ser­dusz­ka kwe­stii, któ­re dla fa­nów bę­dą spo­ro zna­czyć. Tyle, że jed­nak coś tu zgrzy­ta — coś jest włą­czo­ne w świat se­ria­lu zbyt na si­łę. Na ca­łe szczę­ście te man­ka­men­ty re­kom­pen­su­je świet­nie roz­pi­sa­ny Al­fred.
Bra­ku­je w tej ukła­dan­ce już tyl­ko kon­ty­nu­acji szo­ku­ją­ce­go za­koń­cze­nia po­przed­nie­go od­cin­ka. Bez obaw — zna­la­zło się też miej­sce i na to. Tyle, że nie do­wia­du­je­my się zbyt wie­le i szyb­ko zo­sta­je ta hi­sto­ria urwa­na. Szko­da.
Ogó­łem jed­nak rzecz uj­mu­jąc, „The Ba­loon­man” ma dość so­lid­ny sce­na­riusz, któ­ry na pew­no jest lep­szy od tych pierw­szych dwóch, na­pi­sa­nych przez He­lle­ra.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­ser­ską pa­łecz­kę od Danny’ego Ca­nno­na przej­mu­je Der­mott Downs („The To­mo­rrow Peo­ple”). Oczy­wi­ście za­cho­wu­je ogól­ną sty­li­sty­kę — zo­sta­je ko­lo­ry­sty­ka (błę­ki­ty i czer­wie­nie), pa­no­ra­my mia­sta mię­dzy ko­lej­ny­mi sce­na­mi itd. Czy­li Down­so­wi uda­je się z po­wo­dze­niem kon­ty­nu­ować pra­cę po­przed­ni­ka.
War­to jed­nak przyj­rzeć się z bli­ska po­szcze­gól­nym sce­nom. I na tym po­zio­mie już wi­dać pew­ne dzie­lą­ce obu pa­nów róż­ni­ce. O ile bo­wiem Ca­nnon gdzieś tam cza­sa­mi nie­co zbyt moc­no ucie­kał się do sztam­py i nie do koń­ca pa­no­wał nad wszyst­ki­mi ak­to­ra­mi, o tyle Downs bu­du­je ko­lej­ne se­kwen­cje o wie­le roz­myśl­niej (świet­nie uka­za­nie scen ak­cji i nie­po­ko­ju; po­zo­sta­wa­nie bli­sko bo­ha­te­rów) i le­piej pro­wa­dzi ak­to­rów, dba­jąc o to, by nie two­rzy­li na ekra­nie ka­ry­ka­tur.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ben McKen­zie utrzy­mu­je po­rząd­ną grę z po­przed­nich od­słon. Jest do­sko­na­ły, gdy jego Gor­don się wście­ka lub jest za­kło­po­ta­ny, na­to­miast w po­zo­sta­łych chwi­lach cza­sem trosz­kę się gubi, ale też nie na tyle, by ja­koś bar­dzo ne­ga­tyw­nie to ode­brać. Zwłasz­cza, że wspo­ma­ga go po­now­nie zna­ko­mi­ty Do­nal Logue jako Bu­llock. Po­rząd­na jest też rola Za­bry­ny Gue­va­ry, wcie­la­ją­cej się w prze­ło­żo­ną pary po­li­cjan­tów, Sa­rah Essen. Bije od niej od­po­wied­ni au­to­ry­tet.
Go­ścin­nie wy­stę­pu­ją­cy w roli nie­ja­kie­go Da­vi­sa La­mon­da Dan Ba­kke­dahl („Fi­gu­rant­ka”) tro­chę za bar­dzo po­zo­sta­je przez więk­szość od­cin­ka w tle, ale w grun­cie rze­czy dość do­brze uj­mu­je zło­żo­ność swo­jej po­sta­ci i jest cał­kiem nie­zły pod ko­niec.
Ak­tor­ski po­pis, jak i ostat­nio, daje Ro­bin Lord Tay­lor, od­gry­wa­ją­cy ro­lę Oswal­da Co­bble­po­ta. Jego kre­acja jest bar­dzo zło­żo­na, a Tay­lor musi po­ka­zać kil­ka od­cie­ni bar­dzo roz­chwia­nej emo­cjo­nal­nie po­sta­ci, co wy­cho­dzi mu fan­ta­stycz­nie.
Po­zy­tyw­nie za­ska­ku­je też Da­vid Za­yas. Ko­ja­rzo­ny pew­nie przez więk­szość z roli An­ge­la Ba­ti­sty w „Dex­te­rze” jako Sal Ma­ro­ni jest zu­peł­nie inny, ale jed­no­cze­śnie prze­no­si pew­ną spe­cy­ficz­ną wraż­li­wość. Bu­du­je po­stać w in­te­re­su­ją­cy spo­sób i mam na­dzie­ję, że bę­dzie się po­ja­wiać w se­ria­lu czę­ściej (już na­wet bez bro­dy, bez któ­rej nie­zbyt mu ko­rzyst­nie).
Na ca­łej li­nii za­wo­dzi Vic­to­ria Car­ta­ge­na, któ­ra w dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cent scen prze­wi­ja się po ekra­nie z mi­ną zde­chłe­go psa i jest ab­so­lut­nie ni­ja­ka. Szko­da, bo Mon­toya to nie­źle na­pi­sa­na po­stać i przy­da­ła­by się do tej roli lep­sza ak­tor­ka. Po­dob­nie zresz­tą jak w przy­pad­ku roli Bar­ba­ry Kean — Erin Ri­chards jest bar­dzo nie­rów­na.
Fan­ta­stycz­nie gra Jada Pin­kett Smith jako Fish Moo­ney, choć re­ży­se­rzy mu­szą na nią uwa­żać, bo czę­sto zbli­ża się do nie­bez­piecz­nej gra­ni­cy. W „The Ba­loon­man” na szczę­ście ją po­skro­mio­no i oglą­da­nie jej to praw­dzi­wa przy­jem­ność.
Znów po­chwa­lę Da­vi­da Ma­zou­za. Bar­dzo po­do­ba mi się ten ak­tor jako mło­dy Bruce — wia­ry­god­nie uka­zu­je jego na­głą doj­rza­łość i wy­jąt­ko­wą uczu­cio­wość. Do­sko­na­le wy­pa­da we wspól­nych sce­nach z Sea­nem Per­twee, któ­ry uka­zu­je tro­chę inne niż po­przed­nio, cie­plej­sze ob­li­cze Al­fre­da.
I na ko­niec Cam­ren Bi­con­do­va, czy­li se­ria­lo­wa Se­li­na Kyle — ta jest bar­dzo nie­rów­na. Na­dal kiep­sko ope­ru­je gło­sem i nie za­wsze wkła­da do­sta­tecz­nie du­żo sta­rań w mi­mi­kę, choć kil­ka scen, w któ­rych uka­zu­je za­dzior­ność bo­ha­ter­ki, wy­cho­dzi jej cał­kiem cał­kiem.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Ka­me­ra z re­gu­ły pro­wa­dzo­na jest na­stro­jo­wo i sub­tel­nie, ale zda­rza się kil­ka dy­na­micz­niej­szych ujęć. Każ­de oglą­da się z przy­jem­no­ścią oraz bez po­czu­cia za­gu­bie­nia, w czym nie­ma­ła jest za­słu­ga spraw­ne­go i do­brze prze­my­śla­ne­go mon­ta­żu.
Jak co ty­dzień po­do­ba mi się cha­rak­te­ry­za­cja i ko­stiu­my. W „The Ba­loon­man” war­to przyj­rzeć się zwłasz­cza Ba­lo­nia­rzo­wi i jego prze­róż­nym ma­skom, któ­re de­li­kat­nie na­wią­zu­ją do bat­ma­no­wych zło­czyń­ców, np. Pro­fes­so­ra Pyga.
Sce­no­gra­fia wciąż jest de­li­kat­nie od­re­al­nio­na i ory­gi­nal­na. Go­tham po­ry­wa sza­lo­ny­mi, czę­sto bar­dzo bo­ga­tym wnę­trza­mi, któ­re prze­ciw­sta­wio­ne są sza­re ze­wnę­trza. A we wszyst­ko wło­żo­no cie­ka­we re­kwiy­ty — na przy­kład sta­re te­le­wi­zo­ry z ekra­na­mi CRT.
Na­dal mam pro­blem z mu­zy­ką. Niby coś tam zo­sta­je po se­an­sie w gło­wie, ale nie­wie­le tego i póź­niej szyb­ko bez­pow­rot­nie zni­ka.

MA­NIAK OCE­NIA


„The Ba­loon­man”, choć oczy­wi­ście nie­po­zba­wio­ny wad (umów­my się — za­wsze ja­kieś wady bę­dą), to bije na gło­wę po­przed­nie od­cin­ki bar­dziej prze­my­śla­nym sce­na­riu­szem oraz spraw­niej­szą re­ży­se­rią. Oby tak da­lej. Naj­wyż­sza oce­na tym ra­zem w peł­ni za­słu­żo­na:


DO­BRY

Komentarze