Maniak ocenia #194: "Gotham" S01E04

MA­NIAK SŁO­WEM WSTĘPU


„Ar­kham” — sło­wo, na dźwięk któ­re­go ser­ca fa­nów ko­mik­sów o Bat­ma­nie za­czy­na­ją bić szyb­ciej. I trud­no się dzi­wić — to w koń­cu wy­raz, któ­ry ko­ja­rzy się przede wszyst­kim ze słyn­nym szpi­ta­lem psy­chia­trycz­nym, w któ­rym za­mknię­ci są dość spe­cy­ficz­ni pa­cjen­ci. Tak zwa­ny Ar­kham Asy­lum to miej­sce, w któ­rym przy odro­bi­nie (nie)szczę­ścia znaj­dzie­my Jo­ke­ra, Two­-Fa­ce’a, Po­ison Ivy, Zsa­sza i in­nych, nie­bez­piecz­nych prze­ciw­ni­ków czło­wie­ka­-nie­to­pe­rza. „Ar­kham” wie­le też po­wie fa­nom gier kom­pu­te­ro­wych — szpi­tal grał wszak bar­dzo waż­ną ro­lę w kil­ku pro­duk­cjach stu­dia Rock­stea­dy z Bat­ma­nem w roli głów­nej. Te­raz swo­je trzy gro­sze do hi­sto­rii tego miej­sca do­rzu­ca­ją twór­cy „Go­tham”.
Czwar­ta od­sło­na pierw­sze­go se­zo­nu se­ria­lu zo­sta­ła za­ty­tu­ło­wa­na wła­śnie „Ar­kham”. Tu­taj jed­nak na­zwa ta nie od­no­si się tyl­ko i wy­łącz­nie do sa­me­go szpi­ta­la, ale tak­że do ca­łej dziel­ni­cy, na­zwa­nej „Ar­kham City” (co sta­no­wi cał­kiem zgrab­ne na­wią­za­nie do gry od Rock­stea­dy). Dziel­ni­ca ta zaś, ma dla od­cin­ka klu­czo­we zna­cze­nie.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Sce­na­riusz na­pi­sał Ken Wood­ruff, któ­ry wie­lo­krot­nie współ­pra­co­wał z twór­cą „Go­tham”, Bru­no He­lle­rem, nad jego dru­gim dziec­kiem, czy­li „Men­ta­li­stą”.
Od­ci­nek za­czy­na się do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym za­koń­czył się po­przed­ni. Jima Gor­do­na od­wie­dza Oswald Co­bble­pot, któ­ry przy­cho­dzi ostrzec go o nad­cho­dzą­cej woj­nie gan­gów. W tym sa­mym cza­sie, na dru­gim koń­cu Go­tham, gi­nie z rąk mor­der­cy czło­nek rady mia­sta. Spra­wa wkrót­ce tra­fia na po­li­cję (czy ta­kie za­bój­stwo nie kwa­li­fiku­je się już jako spra­wa dla FBI?), a do jej zba­da­nia zo­sta­ją od­de­le­go­wa­ni Gor­don i Bu­llock. Rów­no­le­gle śle­dzi­my in­try­gi Co­bble­po­ta, a tak­że za­glą­da­my na chwi­lę do re­zy­den­cji Way­ne­’ów.
Sce­na­riusz nie jest po­zba­wio­ny wad. Wraz z czwar­tym śledz­twem Gor­do­na i Bu­lloc­ka po­wo­li ja­sny sta­je się sche­mat, zgod­nie z któ­rym bu­do­wa­ne są co­ty­go­dnio­we spra­wy. Naj­pierw jest obo­wiąz­ko­wy świa­dek, któ­ry za­stra­szo­ny przez Bu­llo­cka w koń­cu na­pro­wa­dza bo­ha­te­rów na od­po­wied­ni trop. Po­tem uda­je się nie­mal skon­fron­to­wać ze zło­czyń­cą, jed­nak ten w ostat­niej chwi­li ucie­ka. Gor­don znaj­du­je jed­nak po­szla­kę i kil­ka scen głów­ko­wa­nia póź­niej wpa­da na ge­nial­ny po­mysł jej wy­ko­rzy­sta­nia. Osta­tecz­nie na­mie­rza zło­czyń­cę i wraz z po­mo­cą Bu­lloc­ka, uda­je mu się de­li­kwen­ta schwy­tać.
Tam, gdzie jed­nak za­wo­dzi kon­struk­cja śledz­twa, na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się wszyst­ko wo­kół. Wal­ka gan­gów o po­li­tycz­ne wpły­wy, prze­kup­stwo, kom­pro­mi­sy oraz nie­wy­ja­śnio­ne ta­jem­ni­ce nie tyl­ko uatrak­cyj­nia­ją hi­sto­rię, ale też po­głę­bia­ją ob­raz mia­sta.
Cał­kiem spraw­nie po­pro­wa­dzo­no wą­tek pry­wat­ne­go ży­cia Gor­do­na. Jego re­la­cja z Bar­ba­rą za­czy­na iść w nie­zwy­kle cie­ka­wym kie­run­ku. Kil­ka rze­czy wy­cho­dzi na jaw, tro­chę się kom­pli­ku­je, a bo­ha­te­ro­wie zo­sta­ją pod ko­niec po­zo­sta­wie­ni w dość cie­ka­wym po­ło­że­niu.
Naj­le­piej wy­pa­da jed­nak hi­sto­ria Co­bble­po­ta. Po­stać Pin­gwi­na jest roz­pi­sa­na naj­mą­drzej w ca­łym se­ria­lu. Dwu­li­co­wy opor­tu­ni­sta, in­try­gant, zde­cy­do­wa­ny, by osią­gnąć swój cel i wspiąć się na szczyt — Oswald Co­bble­pot nie za­wa­ha się przed ni­czym. To, co wy­pra­wia w „Ar­kham” prze­cho­dzi wszel­kie ocze­ki­wa­nia.
Na­dal nie wiem, co są­dzić o wąt­ku mło­de­go Bru­ce’a Way­ne’a. Z jed­nej stro­ny do­star­cza mi on spo­ro fraj­dy, z dru­giej zaś, kie­dy się głę­biej nad nim za­sta­no­wię, to jed­nak pew­ne ce­chy cha­rak­te­ru mło­de­go dzie­dzi­ca for­tu­ny Way­ne’ów są uwi­dacz­nia­ne przez twór­ców se­ria­lu nie­co za szyb­ko.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­se­ru­je TJ Scott, któ­ry w se­ria­lach sie­dzi od daw­na i na kon­cie ma m.in. od­cin­ki „Xe­ny” czy „La Femme Ni­ki­ta”.
Choć oczy­wi­ście Scott za­cho­wu­je ogól­ną sty­li­sty­kę „Go­tham” to jed­nak uważ­ny widz za­uwa­ży jego spe­cy­ficz­ną rę­kę. Ak­cja pro­wa­dzo­na jest przez re­ży­se­ra nie­co ina­czej i le­piej niż w po­przed­nich od­cin­kach. Sco­tto­wi uda­je się moc­no trzy­mać w na­pię­ciu i w ten spo­sób choć tro­chę za­tu­szo­wać słab­sze ele­men­ty sce­na­riu­sza. Re­ali­zu­je na­praw­dę do­bry od­ci­nek i sta­ra się kie­ro­wać eki­pą tak, by tro­chę zni­we­lo­wać wi­docz­ną w szcze­gól­no­ści w pierw­szych dwóch od­sło­nach pew­ne­go ro­dza­ju ka­ry­ka­tu­ral­ność — z róż­nym skut­kiem, ale z re­gu­ły po­zy­tyw­nym. I ca­łe szczę­ście.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ben McKen­zie jest w roli Gor­do­na co­raz lep­szy. Łą­czy w swej kre­acji bar­dzo cie­ka­wą oso­bo­wość i cha­ry­zmę, dzię­ki cze­mu two­rzy ro­lę cie­ka­wą i przy­ku­wa­ją­cą uwa­gę. Do tego wszyst­kie­go wy­da­je się być bar­dzo na­tu­ral­ny.
O part­ne­ru­ją­cym mu Do­na­lo­wi Lo­gue’owi, nie trze­ba chy­ba du­żo mó­wić. Ak­tor znów gra fan­ta­stycz­nie i udo­wad­nia, że roli zmę­czo­ne­go, za­har­to­wa­ne­go Bu­lloc­ka, nie moż­na by­ło ob­sa­dzić le­piej.
Go­ścin­nie po­ja­wia się Ha­keem Kae­-Ka­zim („24 go­dzi­ny”), któ­re­mu przy­pa­dła za­szczyt­na rola zło­czyń­cy ty­go­dnia. Nie jest to nie­ste­ty wy­stęp wy­bit­ny — ak­to­ro­wi nie­ste­ty nie uda­je się od­po­wied­nio wy­wa­żyć swej roli, przez co miej­sca­mi wy­da­je się dość gro­te­sko­wy i nie­za­mie­rze­nie za­baw­ny. A chy­ba nie taki miał być efekt.
Tro­chę le­piej niż ostat­nio spi­su­je się Cory Mi­chael-Smith, któ­ry wcie­la się w Edwar­da Nyg­mę. Nie jest tak bar­dzo iry­tu­ją­cy jak po­przed­nio, choć na­dal da­le­ko mu do tego, by okre­ślić jego grę przy­miot­ni­kiem „przy­zwo­ita”.
Bar­dzo nie­rów­na jest Erin Ri­chards. W jed­nej chwi­li wy­pa­da nie­źle, w dru­giej gi­nie w tle, a w jesz­cze in­nnej praw­dzi­wie iry­tu­je. Szko­da, bo Bar­ba­ra Kean, na­rze­czo­na Gor­do­na, to in­te­re­su­ją­co roz­pi­sa­na postać.
Fan­ta­stycz­nie znów gra Ro­bin Lord Tay­lor. Po­ka­zu­je w „Ar­kham” kil­ka róż­nych twa­rzy i każ­da jest rów­nie wia­ry­god­na. No i do tego wszyst­kie­go uda­je mu się nie za­ha­czyć o ka­ry­ka­tu­rę.
Tak jak ostat­nio, po­zy­tyw­nie za­ska­ku­je Da­vid Zay­as jako Sal Ma­ro­ni. Do­stoj­ny, ele­ganc­ki, ale też sta­now­czy i bez­wględ­ny — Zay­as po­ka­zu­je te ce­chy cha­rak­te­ru fe­no­me­nal­nie, spa­ja­jąc wszyst­ko swo­im spe­cy­ficz­nym tem­pe­ra­men­tem.
Nie moż­na na­rze­kać na Ja­dę Pin­kett Smith. Tym ra­zem ak­tor­ka przede wszyst­kim sku­pia się na groź­nej stro­nie swo­jej bo­ha­ter­ki i uka­zu­je to ob­li­cze dość prze­ko­nu­ją­co.
Da­vid Ma­zouz jako mło­dy Bruce Wayne spi­su­je się świet­nie. War­to zwró­cić uwa­gę na to, jak ak­tor gra spoj­rze­niem i mi­mi­ką twa­rzy. Ka­pi­tal­nie prze­ka­zu­je w ten spo­sób emo­cje.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia są w tym od­cin­ku szcze­gól­nie do­bre. Ka­me­ra po­pro­wa­dzo­na jest z wy­czu­ciem, bar­dzo płyn­nie, a ko­lej­ne sce­ny po­ka­za­ne są pod cie­ka­wy­mi ką­ta­mi. Mon­taż jest zaś spraw­ny i w więk­szo­ści dość dy­na­micz­ny, a po­nad­to uda­je się unik­nąć cha­otycz­no­ści (co zwłasz­cza jest wi­docz­ne w jed­nej z koń­co­wych scen walk — do­sko­na­le na­krę­co­nej i po­skle­ja­nej).
Z in­nych rze­czy na pew­no war­to zwró­cić uwa­gę na ka­pi­tal­ną sce­no­gra­fię, któ­ra na­da­je przed­sta­wio­ne­mu w se­ria­lu mia­stu wy­jąt­ko­we­go sty­lu oraz spe­cy­ficz­nej at­mos­fe­ry. Uda­ją się tak­że efek­ty spe­cjal­ne.
Nie­znacz­nie po­pra­wia się na polu mu­zycz­nym. Tym ra­zem ścież­ka dźwię­ko­wa nie jest tak ni­ja­ka i prze­zro­czy­sta, a przez to zwra­ca się na nią tro­chę wię­cej uwa­gi. Oby tak da­lej.

MA­NIAK OCE­NIA


„Go­tham” na­dal da­le­ko do ide­ału, ale jed­nak jest coś w tym se­ria­lu, co trzy­ma przed ekra­nem i ka­że się­gnąć po ko­lej­ny od­ci­nek. Tak by­ło też w tej od­sło­nie.

DO­BRY

Komentarze