Maniak ocenia #186: "Once Upon a Time" S04E01

MA­NIAK ZA­CZY­NA


Na czwar­ty se­zon „Once Upon a Time” cze­ka­łem z wie­lu po­wo­dów. Po pierw­sze dla­te­go, że jest to mój ulu­bio­ny emi­to­wa­ny obec­nie se­rial — to pew­nie ja­sne, dla wszyst­kich, któ­rzy od­wie­dza­ją mnie re­gu­lar­nie. Po dru­gie, twór­cy po­zo­sta­wi­li bo­ha­te­rów w nie­zmier­nie cie­ka­wych mo­men­tach w ich ży­ciu i bar­dzo by­łem cie­kaw, jak dane po­sta­ci w okre­ślo­nych sy­tu­acjach się za­cho­wa­ją. No i po trze­cie, w czwar­tym se­zo­nie mia­ły za­de­biu­to­wać Elsa i Anna oraz inni bo­ha­te­ro­wie z „Kra­iny lodu”. Sami więc ro­zu­mie­cie — nie da się w ta­kim wy­pad­ku nie cze­kać.
Po czte­rech i pół mie­sią­ca ocze­ki­wa­nia „Once Upon a Time” po­wra­ca do ame­ry­kań­skiej te­le­wi­zji. I robi to w spo­sób praw­dzi­wie spek­ta­ku­lar­ny, do­star­cza­jąc wszyst­kie­go, na co cze­ka­łem, a tak­że o wie­le, wie­le wię­cej.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Pierw­szy od­ci­nek czwar­te­go se­zo­nu se­ria­lu pi­szą oczy­wi­ście jego twór­cy, Edward Kit­sis i Adam Ho­ro­witz. Wy­bie­ra­ją dla nie­go dość cie­ka­wy ty­tuł, a mia­no­wi­cie: „A Tale of Two Si­sters” („Opo­wieść o dwóch sio­stra­ch”), któ­rym za­po­wia­da­ją głów­ną te­ma­ty­kę (re­la­cje Elsy i Anny), a tak­że na­wią­zu­ją do po­wie­ści Di­cken­sa pt. „Opo­wieść o dwóch mia­stach”.
Śle­dzi­my czte­ry li­nie fa­bu­lar­ne. Oglą­da­my re­tro­spek­cje z Aren­delle, w któ­rych przed­sta­wio­no losy Elsy i Anny po wy­da­rze­niach z „Kra­iny lodu”; to­wa­rzy­szy­my Re­gi­nie w trud­nych dla niej chwi­lach; ob­ser­wu­je­my świe­żo upie­czo­ne mał­żeń­stwo Bel­li i Ti­te­li­tu­re­go i wresz­cie: śle­dzi­my pierw­sze kro­ki Elsy w Sto­ry­bro­oke. Dzie­je się więc spo­ro.
Re­tro­spek­cje na­pi­sa­no bar­dzo po­rząd­nie. Sce­na­rzy­stom uda­je się traf­nie uchwy­cić wy­jąt­ko­wą at­mos­fe­rę „Kra­iny lodu”. Wszy­scy bo­ha­te­ro­wie za­cho­wu­ją się więc tak, jak ich fil­mo­we pier­wo­wzo­ry: Anna jest opty­mi­stycz­na i peł­na za­pa­łu, Elsa tro­chę wy­co­fa­na, Kris­toff iro­nicz­ny, Ba­zal­tar enig­ma­tycz­ny, a Sven (bo i on się po­ja­wia) uro­czy. Spraw­nie wy­cho­dzi tak­że rzu­ce­nie ich wszyst­kich w wir no­wej przy­go­dy oraz po­wią­za­nie z więk­szym świa­tem „Once Upon a Time”. Po­ja­wia się kil­ka cie­ka­wych wąt­ków i ta­jem­ni­ce, któ­re za­po­wia­da­ją się obie­cu­ją­co.
Cie­ka­wie po­trak­to­wa­na jest rów­nież Re­gi­na. Po fi­na­le trze­cie­go se­zo­nu bo­ha­ter­ka zna­la­zła się w bar­dzo trud­nej sy­tu­acji i py­ta­nie brzmia­ło: „Jak się za­cho­wa? Czy znów sta­nie się czar­nym cha­rak­te­rem, czy też mo­że sce­na­rzy­ści we­zmą pod uwa­gę wiel­ki po­stęp, ja­kie­go do­ko­na­ła?”. Oczy­wi­ście od­po­wiedź jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­na, niż mo­gło­by się z po­cząt­ku wy­da­wać, a re­ak­cja Re­gi­ny stop­nio­wo się zmie­nia. W koń­cu jed­nak bo­ha­ter­ka znaj­du­je in­te­re­su­ją­ce roz­wią­za­nie pro­ble­mu i je­śli da­lej po­dą­ży tym tro­pem, to po­zwo­li też wi­dzom po­znać od­po­wiedź na pew­ne od daw­na pa­lą­ce py­ta­nie.
Nie mniej in­try­gu­je Ti­te­li­tu­ry. Ten tak­że nie znaj­du­je się w kom­for­to­wej sy­tu­acji — mał­żeń­stwo z Bel­lą zbu­do­wał na kłam­stwie i wciąż zma­ga się ze swo­im uza­leż­nie­niem od ma­gii. Ta­kie­go czło­wie­ka, któ­ry kro­czy na gra­ni­cy dwóch ście­żek, Kit­sis i Ho­ro­witz roz­pi­su­ją nie­zwy­kle umie­jęt­nie. Jest choć­by prze­pięk­ny mo­no­log, wy­gło­szo­ny przez bo­ha­te­ra na cmen­ta­rzu; są od­wo­ła­nia do „Pięk­nej i Be­stii” Dis­neya; jest wresz­cie zna­ko­mi­ta sce­na tuż przed koń­cem od­cin­ka, w któ­rej po­ja­wia się pe­wien zna­ny z ani­ma­cji Dis­neya przed­miot. Bę­dzie emo­cjo­nu­ją­co!
Za­do­wa­la po­mysł na Em­mę w tym se­zo­nie. Bo­ha­ter­ka jest peł­na po­czu­cia winy i sta­ra się ja­koś na­pra­wić krzyw­dę, wy­rzą­dzo­ną Re­gi­nie — nie spo­dzie­wa­łem się, że aż tak się przej­mie. Cał­kiem in­te­re­su­ją­co wy­cho­dzą też jej re­la­cje z Ha­kiem — niby coś tam iskrzy, ale nie tak zu­peł­nie. Cie­ka­wie się to oglą­da.
No i wresz­cie Elsa w Stro­brooke. Jest odro­bi­na hu­mo­ru, kil­ka na­wią­zań do ani­ma­cji i ta­jem­ni­ce. Na ra­zie bo­ha­ter­ka jesz­cze nie wcho­dzi z ni­kim w in­te­rak­cję, a twór­cy sku­pia­ją się ra­czej na jej kon­fron­ta­cji z no­wą, prze­ra­ża­ją­cą bądź co bądź, rze­czy­wi­sto­ścią. I trze­ba przy­znać, że to do­bre roz­wią­za­nie. Wszyst­ko dzie­je się bo­wiem w swo­im tem­pie, bez po­śpie­chu i z po­my­słem. Oby tak da­lej.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Ralph He­me­cker, czło­wiek, któ­ry stoi za więk­szo­ścią klu­czo­wych od­słon se­ria­lu, re­ży­se­ru­je tak­że i pierw­szy od­ci­nek czwar­te­go se­zo­nu. Cie­szę się, że to wła­śnie jemu po­wie­rzo­no „A Tale of Two Si­sters”. Już pierw­szy­mi, bar­dzo dy­na­micz­ny­mi sce­na­mi pod­kre­śla swój kunszt.
Do­sko­na­le uka­zu­je sce­ny ak­cji, re­ali­zu­jąc do­sko­na­łe, krót­kie uję­cia. Bar­dzo umie­jęt­nie bu­du­ję at­mos­fe­rę wy­ko­rzy­stu­jąc przede wszyst­kim po­wol­ne na­jaz­dy ka­me­ry i cie­ka­wą kom­po­zy­cję ka­dru. Jest też kil­ka in­nych świet­nych po­my­słów — po­ka­zy­wa­nie ak­cji pod cie­ka­wym ką­tem, uży­cie slow mo­tion, in­te­re­su­ją­ce przej­ścia mię­dzy ko­lej­ny­mi sce­na­mi… Wszyst­ko to wy­ko­rzy­sta­ne w jak naj­bar­dziej od­po­wied­nich mo­men­tach od­cin­ka, tak by wzmoc­nić ich efekt na wi­dzu.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Nowe ob­sa­do­we na­byt­ki spraw­dza­ją się ge­nial­nie. Geor­gi­na Haig („Fringe”) jest jako Elsa do­kład­nie taka, ja­ką zna­my ją z fil­mu. Po­waż­na, do­stoj­na, nie­co wy­co­fa­na, a w sce­nach w Sto­ry­brooke po­waż­nie prze­stra­szo­na — wszyst­ko to wy­cho­dzi Haig bar­dzo prze­ko­nu­ją­co.
Praw­dzi­wym od­kry­ciem jest jed­nak dla mnie de­biu­tu­ją­ca na ma­łym ekra­nie Eli­za­beth Lail, któ­ra wcie­la się w An­nę. Bije od niej nie­sa­mo­wi­ta sym­pa­tia, mnó­stwo opty­mi­zmu i po­go­da du­cha, a to w tej roli jest naj­waż­niej­sze.
Trosz­kę oba­wia­łem się Sco­tta Mi­chae­la Fos­te­ra („Greek”) w roli Kris­to­ffa — ja­koś zu­peł­nie mi­jał mi się z wy­two­rzo­nym wcze­śniej ob­ra­zem bo­ha­te­ra. Na szczę­ście Fo­ste­ro­wi uda­je się traf­nie uchwy­cić sed­no Kris­to­ffa i po­zy­tyw­nie mnie za­sko­czyć. Ta­kie za­sko­cze­nia lu­bię.
No i wresz­cie jest John Rhys-Da­vies („Sio­gun”. „Wład­ca Pier­ście­ni”), któ­ry uży­cza gło­su kró­lo­wi tro­lli, Ba­zal­ta­ro­wi. Po­wiem jed­no — zde­cy­do­wa­nie prze­bi­ja ory­gi­nał, a jego wy­bór do tej roli był strza­łem w dzie­siąt­kę.
Oczy­wi­ście sta­ła ob­sa­da rów­nież nie za­wo­dzi. Przede wszyst­kim wspa­nia­ły­mi umie­jęt­no­ścia­mi po­pi­su­je się Lana Pa­ri­lla w roli Re­gi­ny. Mi­mi­ka, gra spoj­rzeń, in­to­na­cja, ge­sty­ku­la­cja, wszel­kie ma­nie­ry­zmy — wszyst­ko to łą­czy w na­praw­dę prze­my­śla­ną kre­ację, któ­ra nie raz ła­pie za gar­dło.
Do­sko­na­ły jest rów­nież po­wra­ca­ją­cy po dłu­giej prze­rwie Gian­car­lo Espo­si­to, jako Syd­ney. Szko­da tyl­ko, że ma nie­wie­le chwil na za­pre­zen­to­wa­nie swych moż­li­wo­ści, ale to już za­ża­le­nia do sce­na­rzy­stów.
Trud­na rola przy­pa­da Sea­no­wi Ma­guire’owi. Jego Ro­bin Hood znaj­du­je się w po­ło­że­niu bar­dzo nie­re­al­nym i ak­to­ro­wi na pew­no cięż­ko by­ło so­bie wy­obra­zić ta­ką sy­tu­ację. Na szczę­ście efekt jego pra­cy bar­dzo za­do­wa­la, a jego wspól­na sce­na z Pa­ri­llą wy­ci­ska łzy.
Ro­bert Car­lyle to oczy­wi­ście kla­sa sama w so­bie, więc jego Ti­te­li­tu­ry musi być za­chwy­ca­ją­cy. Rze­czy­wi­ście taki jest. Po­czu­cie winy pod­czas mo­no­lo­gu na cmen­ta­rzu (i utrzy­ma­nie emo­cji na bar­dzo dłu­gich uję­ciach), szar­manc­kość pod­czas prze­pięk­nej sce­ny tań­ca czy wresz­cie eks­cy­ta­cja w koń­co­wych mi­nu­tach od­cin­ka — wszyst­ko za­gra­ne zna­ko­mi­cie. Car­lyle trosz­kę spy­cha przez to na dru­gi plan part­ne­ru­ją­cą mu Emi­lie de Ra­vin, ale i ta po­tra­fi za­sko­czyć kil­ko­ma do­bry­mi sce­na­mi.
I do­cie­ra­my do Je­nni­fer Mo­rri­son, czy­li de fac­to od­twór­czy­ni roli głów­nej bo­ha­ter­ki se­ria­lu, Emmy. Trze­ba po­wie­dzieć, że nie­ste­ty gra bar­dzo nie­rów­no. Kiep­ska jest w pierw­szych swych sce­nach, w któ­rych trosz­kę nie tra­fia z in­to­na­cją, nie­co lep­sza w środ­ku od­cin­ka. Mam na­dzie­ję, że w ko­lej­ne wy­stę­py wło­ży wię­cej sta­rań.
Oczy­wi­ście nie za­wo­dzi Co­lin O’Do­no­ghue jako Hak, któ­ry do­star­cza kil­ka za­baw­nych mo­men­tów. Hu­mor za­pew­nia też Lee Aren­berg w roli Gbur­ka — ja­kież ten ak­tor ma ko­me­dio­we wy­czu­cie!

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia i mon­taż wy­ko­na­no z nie­zwy­kłą dba­ło­ścią o szcze­gó­ły. Każ­dą sce­nę, dzię­ki do­sko­na­łe­mu pro­wa­dze­niu ka­me­ry i fan­ta­stycz­nym przej­ściom po­mię­dzy ko­lej­ny­mi uję­cia­mi i sce­na­mi, oglą­da się z du­żą przy­jem­no­ścią,
Prze­ślicz­ne są jak zwy­kle ko­stiu­my i cha­rak­te­ry­za­cja. Po­sta­ci z Aren­delle bar­dzo przy­po­mi­na­ją swo­je pier­wo­wzo­ry — no­szą po­dob­ne stro­je i ma­ją pra­wie że iden­tycz­ne fry­zu­ry (po­za Kris­to­ffem, ale jest to fa­bu­lar­nie uza­sad­nio­ne). W Sto­ry­brooke zaś przede wszyst­kim za­chwy­ca­ją te ele­men­ty pod­czas sce­ny tań­ca Ti­te­li­tu­re­go i Bel­li. Jest więc na tym polu spo­ro na­wią­zań do sty­li­sty­ki fil­mów Di­sneya.
Na­wią­zu­ją tak­że sce­no­gra­fo­wie. Bar­dzo ład­nie aran­żu­ją ple­ne­ry (sce­na przy gro­bach w Aren­delle) oraz wnę­trza (za­mek w Aren­delle, ta­jem­ni­cza po­sia­dłość w Sto­ry­brooke) i świet­nie wzbo­ga­ca­ją świat se­ria­lu. Tro­chę za­wo­dzą ich ko­le­dzy od kom­pu­te­ro­wych teł, ale cóż… Nie moż­na mieć wszyst­kie­go.
Efek­ty spe­cjal­ne są nie­rów­ne. I tak na przy­kład do­brze wy­glą­da­ją: se­kwen­cja po­cząt­ko­wa, śnież­ny po­twór czy to­wa­rzy­szą­ce rzu­ca­niu za­klęć efek­ty świetl­ne, ale z dru­giej stro­ny za­wo­dzą: kom­pu­te­ro­we Aren­delle oraz Ba­zal­tar. Tak czy siak i tak po­czy­nio­no pod wzglę­dem du­że po­stę­py.
War­to zwró­cić uwa­gę na pra­cę tre­se­rów zwie­rząt. Re­ni­fe­ra, któ­ry wcie­la się w Sve­na przy­go­to­wu­ją wspa­nia­le — tak, że ab­so­lut­nie krad­nie sce­nę, w któ­rej się pojawia.
O kom­po­zy­cjach Mar­ka Isha­ma mo­gę mó­wić tyl­ko w su­per­la­ty­wach. Jest tro­chę za­ba­wy star­szym ma­te­ria­łem, kil­ka świet­nych, no­wych utwo­rów oraz prze­ślicz­na aran­ża­cja kla­sy­ka. Mnie wię­cej nie po­trze­ba.

MA­NIAK OCE­NIA


Wstęp do czwar­te­go se­zo­nu cza­ru­je at­mos­fe­rą, za­ska­ku­je roz­wią­za­nia­mi fa­bu­lar­nym i ostrzy ape­tyt na dal­sze od­cin­ki wie­lo­ma ta­jem­ni­ca­mi. Ba­wi­łem się pierw­szo­rzęd­nie!

DO­BRY

PS. Jeś­li już obej­rze­liś­cie od­ci­nek, zaj­rzyj­cie też do mo­jej ana­lizy.

Komentarze