Maniak ocenia #49: "Once Upon a Time" S03E02

MANIAK NA POCZĄTEK


Tym razem dostajemy
spokojniejszy odcinek
Lubimy, kiedy w tym, co oglądamy jest sporo akcji. Kiedy na ekranie coś się dzieje. Kiedy bohaterowie walczą, uciekają, zmagają się z trudnościami. Kiedy co chwilę jesteśmy zaskakiwani nowymi zwrotami akcji i niespodziewanymi wydarzeniami. I ja też to lubię. Ale czasami, lubię też trochę odpocząć. 
Czasami od natłoku akcji lepsze są spokojniejsze momenty, skupiające się na bohaterach i ich osobowościach oraz motywach działań. Czasami ciekawsze od kolejnej walki czy pościgu są dobrze napisane rozmowy między postaciami. Być może jestem dziwakiem i nudziarzem, ale tak właśnie uważam. I za to lubię "Once Upon a Time" - tu liczy się nie tylko akcja, ale także bohaterowie. I właśnie nacisk na tych drugich postawiono w kolejnym odcinku trzeciego sezonu.

MANIAK O SCENARIUSZU


Emma powoli akceptuje
samą siebe
Andrew Chambliss to scenarzysta dość nierówny. Można kojarzyć go z pracy nad komiksowym dziewiątym sezonem "Buffy: Pogromczyni Wampirów", który miał swoje wzloty i upadki. Autor pracował również przy "Dollhouse", "Pamiętnikach Wampirów" oraz serialu "Spartakus: Krew i piach". Drugi odcinek trzeciego sezonu "Once Upon a Time" napisał wraz z Kalindą Vasquez ("Skazany na śmierć", "Nikita"). Zatytułowali go: "Lost Girl" ("Zagubiona dziewczyna"), co bezpośrednio odnosi się do postaci Emmy i wydarzeń w Nibylandii (to oczywiste odwołanie do zagubionych chłopców z "Piotrusia Pana") oraz pośrednio do Śnieżki i tego, co pokazano w retrospekcjach.
Odcinek ten poświęcono głównie na rozwój bohaterów i w gruncie rzeczy, niewiele się tu dzieje. Przyglądamy się jak Emma powoli akceptuje samą siebie - to, kim jest i jaki ma to na nią wpływ. Możemy zaobserwować ciekawą przemianę w bohaterce, która nie pozostanie bez wpływu na jej dalsze działania.
Na podobnej zasadzie skonstruowany jest wątek Golda/Titeliturego. Po wydarzeniach z poprzedniego odcinka, bohater musi poradzić sobie z głęboko skrywanymi wcześniej emocjami. Pomaga (ale czy aby na pewno?) mu w tym niespodziewana osoba. To interesujące fragmenty historii, ale jest ich dość mało.
Sporo tu Śnieżki z czasów
przed rzuceniem klątwy
Sporo za to Śnieżki z czasów przed rzuceniem klątwy. I tu po raz kolejny scenarzyści stawiają przed postacią bardzo osobisty problem, z którym musi sobie ona poradzić. Nie jest jednak zdana na samą siebie i może liczyć na wsparcie Księcia, który pomaga jej odzyskać wiarę w siebie. Przy okazji dość pomysłowo nawiązano do legendy o Ekskaliburze.
Twórcy nadal nie spuszczają z moralistycznego tonu i dobrze, bo przez to doskonale bawią się formą baśni. Pouczenia, jakie serwują widzom nie są być może bardzo odkrywcze i oryginalne, ale nie można odmówić im racji.
Zdarza się kilka mniej lub bardziej zaskakujących zwrotów akcji, najbardziej wbija w fotel jednak końcówka, która jest bardzo odważna i otwiera ciekawe możliwości.

MANIAK O REŻYSERII


Ron Underwood ("Herosi", "Happy Town") miał nie lada zadanie - przedstawić tekst Chamblissa i Vasquez w taki sposób, by dobrze działał na ekranach telewizorów. To wbrew pozorom nie było wcale takie łatwe, jednak reżyser świetnie sobie poradził. Pomimo, że to odcinek raczej pozbawiony spektakularnych wydarzeń, ogląda się go z zapartym tchem. Underwood wie, jak pokazać rozwój bohaterów tak, by wypadł interesująco i nie nużył. Dobrze prowadzi opowieść i stara się ją różnicować, a z ekipą dogaduje się świetnie.

MANIAK O AKTORACH


Carlyle błyszczy zwłaszcza
w scenach retrospekcji
Dwa najmocniejsze ogniwa "Once Upon a Time" znów udowadniają swoje aktorskie możliwości.
Robert Carlyle to świetny Titelitury i stanowi prawdziwy skarb produkcji. W "Lost Girl" błyszczy głównie w retrospekcjach, gdzie gra bardzo specyficznie, tworząc niezwykle barwną kreację. W scenach, rozgrywających się w Nibylandii jego występ jest już bardziej stonowany, ale za to Carlyle świetnie oddaje emocje postaci.
Lana Parilla także się wybija i podobnie jak w przypadku Carlyle'a, najbardziej widać to w scenach retrospekcji. To właśnie wtedy Zła Królowa pokazuje swoją prawdziwą naturę, którą Parilla doskonale rozumie. Aktorka potrafi przerazić, ale i rozbawić. W scenach z Nibylandii pokazuje nieco łagodniejsze oblicze, udowadniając tym samym swą dużą wszechstronność.
Kay wreszcie pokazuje,
na co go stać
Pazurki wreszcie pokazuje Robbie Kay. Mało charyzmatyczny w pierwszym odcinku (co było w głównej mierze uwarunkowane scenariuszem), tu wreszcie udowadnia na jak wiele go stać. Jego Piotruś Pan jest bardzo intrygujący i wyrasta na jedną z ciekawszych postaci w serialu. Na uwagę zasługuje język ciała Kaya, mimika twarzy i modulacja głosu - wszystko to bowiem składa się na świetną kreację.
Jennifer Morrison poczyniła spore postępy. Aktorka, która w pierwszym sezonie niezbyt zachwycała, rozwija się z odcinka na odcinek, dotrzymując kroku swojej postaci. W "Lost Girl" bardzo dobrze pokazuje rozterki Emmy i jej zagubienie, a przy tym zyskuje sympatię widza.
Po raz kolejny nie zawodzi Colin O'Donoghue jako Hak. Aktor doskonale bawi się swoją rolą. Tworzy sprytnego, nieco przemądrzałego, a także szarmanckiego pirata i dodaje całości nieco komediowego wydźwięku.
Najsłabiej ze stałej obsady wypadają: Ginnifer Goodwin i Josh Dallas. Ich role są trochę za bardzo przerysowane, choć z drugiej strony, tacy w założeniach mają być Śnieżka i Książę - zbyt optymistyczni i wiecznie uśmiechnięci. Ich obecność na ekranie bynajmniej nie razi i nie przeszkadza, jednak czasem można zacząć się zastanawiać czy aby na pewno aktorzy osiągają efekt, o jaki im chodziło.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Jak na telewizyjne standardy
efekty specjalne są niezłe
To także w miarę udany odcinek pod względem technicznym. Zdarzają się co prawda małe potknięcia montażowe, przez które przejścia pomiędzy ujęciami w niektórych scenach są mniej płynne. Nie rzuca się to jednak bardzo w oczy i aż tak nie przeszkadza. Zdjęcia są zaś bardzo dobre, a poszczególne ujęcia przemyślane i poprowadzone tak, by były jak najlepiej dopasowane do historii.
Czasami widać pewnie niedoskonałości efektów specjalnych, jednak i tak trzeba przyznać, że jak na telewizyjne standardy, są niezłe. Nie zapierają może dechu w piersiach dopracowaniem, ale też aż tak bardzo nie rażą, co w "Once Upon a Time" nie jest absolutnie regułą.
Świetna jest scenografia. Bardzo dobrze wypada zwłaszcza Nibylandia, którą od podstaw przygotowano w studiu filmowym. Scenografowie odwalili kawał dobrej roboty, bo miejscami ma się wrażenie, że aktorzy kręcili swe sceny w plenerze.
Nie można też nie wspomnieć o muzyce Marka Ishama. To znakomity twórca i, co najważniejsze, nie spoczywa na laurach. Do trzeciego sezonu skomponował m.in. chwytliwy i niepokojący temat, który towarzyszy większości scen z Piotrusiem Panem. Ścieżki jego autorstwa słucha się z prawdziwą przyjemnością.

MANIAK OCENIA


Drugi odcinek trzeciego sezonu "Once Upon a Time" to miły odpoczynek po odcinku pierwszym, a zarazem ciekawe studium poszczególnych bohaterów. Bez wyrzutów sumienia, mogę postawić ocenę:

DOBRY

Komentarze