Maniak ocenia #152: "Amnesia: A Machine for Pigs"

MA­NIAK PI­SZE WSTĘP



Pierw­sza część „Am­ne­sii”, czy­li „The Dark De­scent” by­ła zna­ko­mi­tą grą z ga­tun­ku sur­vi­val ho­rror. Twór­com uda­ło się nie­zwy­kle sku­tecz­nie zbu­do­wać w niej nie­po­ko­ją­cą at­mos­fe­rę i po­czu­cie czy­ha­ją­ce­go na każ­dym kro­ku za­gro­że­nia. Skła­da­ło się na to wie­le cie­ka­wych roz­wią­zań: świet­ne wy­ko­rzy­sta­nie świa­tło­cie­nia, do­sko­na­ła opra­wa dźwię­ko­wo-mu­zycz­na, brak moż­li­wo­ści wal­ki oraz wi­dok z per­spek­ty­wy pierw­szej oso­by. Uciecz­ka przed żąd­ny­mi krwi po­two­ra­mi, cho­wa­nie się w ciem­nych za­ka­mar­kach czy sza­fach — wra­żeń i dresz­czy­ku emo­cji, ja­kich do­star­czy­ła ta gra, ni­gdy nie za­po­mnę. Tro­chę kiep­ska by­ła, co praw­da, fa­bu­ła, ale choć za­zwy­czaj moc­no zwra­cam uwa­gę na ten ele­ment gier, to w „Am­ne­sii” ja­koś szcze­gól­nie mi to nie prze­szka­dza­ło.
Ja­kiś czas po tym, jak ukoń­czy­łem roz­gryw­kę, po­ja­wi­ły się pierw­sze in­for­ma­cje o kon­ty­nu­acji „Am­ne­sii”, za­ty­tu­ło­wa­nej „A Ma­chine for Pigs”. A wie­cie, jak to jest — kie­dy uka­zu­je się kon­ty­nu­acja cze­goś, co się moc­no lubi, to ma się wo­bec niej kon­kret­ne ocze­ki­wa­nia. Ja li­czy­łem na to że bę­dzie wię­cej, le­piej i strasz­niej. Tym­cza­sem dru­ga część „Am­ne­sii” jest tro­chę jak lu­strza­ne od­bi­cie pierw­szej.

MA­NIAK O FA­BU­LE


Zde­cy­do­wa­nie naj­moc­niej­szym ele­men­tem „A Ma­chine for Pigs” jest fa­bu­ła. Ak­cja gry roz­gry­wa się pod ko­niec XIX wie­ku, a głów­nym bo­ha­te­rem jest cier­pią­cy na za­nik pa­mię­ci (co­by ty­tu­ło­wi sta­ła się za­dość) Oswald Man­dus. Po­zna­je­my go w dość dra­ma­tycz­nym mo­men­cie. Jego dwaj sy­no­wie, Edwin i Enoch, zo­sta­li po­rwa­ni i uwię­zie­ni w pod­zie­miach, w któ­rych dzia­ła ta­jem­ni­cza, mon­stru­al­nych roz­mia­rów ma­szy­na. Mu­si­my więc przejść przez po­sia­dłość i ru­szyć w mrocz­ne za­ka­mar­ki Lon­dy­nu, a po­tem pod zie­mię, by ich ura­to­wać. Oka­zu­je się jed­nak, że nic nie jest ta­kie, ja­kim się na po­cząt­ku wy­da­je, a ca­ła in­try­ga jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­na.
Trze­ba przy­znać, że hi­sto­ria skon­stru­owa­na jest bar­dzo umie­jęt­nie i choć nie jest po­zba­wio­na kil­ku drob­nych man­ka­men­tów (niek­tó­re zwro­ty ak­cji by­wa­ją zbyt prze­wi­dy­wal­ne), to dzie­je Man­du­sa śle­dzi się z za­par­tym tchem — jak do­bry film. Z du­żym za­cie­ka­wie­niem od­kry­wa­łem ko­lej­ne ele­men­ty przed­sta­wio­ne­go w „Am­ne­sii” świa­ta oraz ta­jem­ni­ce z nim zwią­za­ne. Z nie­po­ko­jem za­glą­da­łem w głąb psy­chi­ki głów­ne­go bo­ha­te­ra i po­zna­wa­łem wszyst­ko to, co wraz z roz­wo­jem fa­bu­ły so­bie przy­po­mi­nał. Wresz­cie, z ogrom­ną sa­tys­fak­cją do­tar­łem do koń­ca, by obej­rzeć zna­ko­mi­ty finał.
Twór­cy po­ru­sza­ją w „A Ma­chi­ne for Pigs” ta­kie mo­ty­wy, jak wia­ra i fa­na­tyzm, sza­leń­stwo oraz po­świę­ce­nie dla ro­dzi­ny — oczy­wi­ście w bar­dzo po­kręt­ny spo­sób, tak aby nie tyl­ko zmu­sić do re­flek­sji, ale też moc­no po­stra­szyć i zbu­do­wać do­sko­na­łą at­mos­fe­rę. I na tym polu uda­je się im to w stu pro­cen­tach — pod tym wzglę­dem pierw­sza „Am­ne­sia” nie mo­że się z dwój­ką rów­nać.

MA­NIAK O ROZ­GRYW­CE


Pod wzglę­dem roz­gryw­ki „A Ma­chine for Pigs” jest jed­nak, nie­ste­ty, gor­szym bra­cisz­kiem „The Dark De­scent”. Na pierw­szy rzut oka znaj­dzie­my wie­le po­do­bieństw, ale je­śli się w grę za­głę­bić, to do­strze­że się, że jest o wie­le mniej roz­bu­do­wa­na. Z oto­cze­niem bar­dzo rzad­ko moż­na wejść w in­te­rak­cję, a ze zna­ne­go z pierw­szej czę­ści sys­te­mu fizy­ki ko­rzy­sta się tyl­ko wte­dy, gdy prze­wi­dzie­li to twór­cy gry. Nie ma in­wen­ta­rza ani wskaź­ni­ków zdro­wia i trzeź­wo­ści umy­słu. Od­pa­da więc zbie­ra­nie przed­mio­tów (a w za­mian wy­star­czy spo­ra­dycz­nie prze­nieść coś z punk­tu A do punk­tu B — mo­że ze trzy, czte­ry razy), le­cze­nie (to na­stę­pu­je au­to­ma­tycz­nie), a i o stan psy­chi­ki głów­ne­go bo­ha­te­ra nie trze­ba dbać, bo to nad­zwy­czaj sil­na jed­nost­ka. Ba, nie trze­ba się też mar­twić o lam­pę olej­ną, któ­rą bo­ha­ter oświe­tla dro­gę — olej jest w niej nie­skoń­czo­ny. Od­pa­da więc stra­te­gicz­ne my­śle­nie i oszczę­dza­nie za­so­bów, któ­re w je­dyn­ce po­tę­go­wa­ły po­czu­cie za­gro­że­nia.
No wła­śnie — z po­czu­ciem za­gro­że­nia też jest pro­blem, bo choć na­dal wo­bec po­two­rów gracz jest bez­bron­ny, to raz, że w grun­cie rze­czy po ja­kimś cza­sie po­two­ry prze­sta­ją stra­szyć, a za­czy­na­ją co naj­mniej bu­dzić po­li­to­wa­nie; dwa, że miejsc do cho­wa­nia nie jest za du­żo, więc trze­ba po pro­stu ucie­kać, a w więk­szo­ści przy­pad­ków to nie jest trud­ne (raz uda­ło mi się na­wet prze­biec przez po­two­ra); trzy, że sztucz­na in­te­li­gen­cja nie jest szcze­gól­nie do­brze za­pro­gra­mo­wa­na. W efek­cie naj­strasz­niej jest jesz­cze za­nim na­tknie­my się na pierw­sze mon­stra, bo wte­dy w grę wcho­dzi na­sza wła­sna wy­obraź­nia i lęk przed nie­zna­nym. Po­tem gdzieś to wszyst­ko ula­tu­je.
I jest jesz­cze je­den man­ka­ment — „A Ma­chine for Pigs” to gra bar­dzo krót­ka i star­cza na za­le­d­wie kil­ka go­dzin roz­gryw­ki — zde­cy­do­wa­nie za ma­ło, by móc w peł­ni za­nu­rzyć się w jej świe­cie.

MA­NIAK O GRA­FI­CE


Gra­ficz­nie jest przy­zwo­icie. Sil­nik zdą­żył się trosz­kę ze­sta­rzeć od cza­sów pierw­szej „Am­ne­sii”, ale i tak gra wy­glą­da nie­źle. Du­ża w tym za­słu­ga przede wszyst­kim zna­ko­mi­tych pro­jek­tów świa­ta. Hor­ro­ro­we sce­ne­rie w nie­co steam­pun­ko­wym kli­ma­cie ro­bią na­praw­dę du­że wra­że­nie. Wy­kła­da­ne kost­ką ulicz­ki Lon­dy­nu ma­ją do­sko­na­ły kli­mat, wnę­trze po­sia­dło­ści cha­rak­te­ry­zu­je od­po­wied­ni prze­pych, a pod­zie­mia są cia­sne i nie­przy­jem­ne. Nie­na­gan­ne jest tak­że wy­ko­rzy­sta­nie świa­tło­cie­nia, dzię­ki cze­mu twór­cy tro­chę nad­ra­bia­ją błę­dy, ja­kie po­peł­ni­li pro­jek­tu­jąc roz­gryw­kę. Do­dat­ko­wo na ekra­nie po­ja­wia­ją się cie­ka­we efek­ty, gdy zbli­ża­my się do po­two­rów, co też nie­źle od­dzia­łu­je na wy­obraź­nię.
Z po­two­ra­mi na­to­miast jest pro­blem, bo choć na po­cząt­ku wy­da­ją się prze­ra­ża­ją­ce, to osta­tecz­nie, kie­dy uważ­nie się im przyj­rzy­my, od­bie­rze­my je ra­czej za za­baw­ne — w prze­ci­wień­stwie do tych, któ­re po­ja­wi­ły się w je­dyn­ce.

MA­NIAK O OPRA­WIE DŹWI­ĘKO­WEJ I MU­ZYCZ­NEJ


Za spo­rą część stra­sze­nia w grze od­po­wia­da­ją wszel­kie od­gło­sy, brzę­ki i sze­le­sty. Dźwię­kow­cy sta­nę­li na wy­so­ko­ści za­da­nia i w bar­dzo wie­lu miej­scach to wła­śnie po­je­dyn­cze dźwię­ki po­tra­fiły spra­wić, że pod­ska­ki­wa­łem w fo­te­lu albo za­czy­na­łem wąt­pić w swo­je bez­pie­czeń­stwo. Pod tym wzglę­dem nie mam na­praw­dę nic do za­rzu­ce­nia. No, mo­że poza tym, jak brzmia­ły po­two­ry — chrum­ka­nie aż tak prze­ra­ża­ją­ce nie jest.
Nie­zła jest mu­zy­ka au­tor­stwa Je­ssi­ki Cu­rry. Nie two­rzy ona kom­po­zy­cji, któ­rych mi­ło słu­cha­ło­by się poza grą, a ra­czej do­pa­so­wu­je ko­lej­ne utwo­ry do kon­kret­nych sy­tu­acji, ale ta­kie po­dej­ście się spraw­dza. Zresz­tą Cu­rry dość ład­nie na­wią­zu­je sty­lem do pierw­szej „Am­ne­sii”, choć szko­da, że re­zy­gnu­je z cha­rak­te­ry­stycz­ne­go mo­ty­wu, któ­ry w je­dyn­ce to­wa­rzy­szył pod­czas spo­tkań z po­two­ra­mi, bo tro­chę to pro­duk­cji uj­mu­je.

MA­NIAK O GRZE AK­TOR­SKIEJ


Ak­to­rów w „A Ma­chine for Pigs” nie­wie­lu. Usły­szy­my mię­dzy in­ny­mi To­by’e­go Long­wor­tha („The Wright Way”) w roli głów­ne­go bo­ha­te­ra i Mar­ka Ro­pe­ra („Mil­czą­cy świa­dek”) jako ta­jem­ni­czy głos w słu­chaw­ce. Nie są to ak­to­rzy szcze­gól­nie zna­ni czy pierw­szo­li­go­wi, ale ra­dzą so­bie cał­kiem nie­źle, umie­jęt­nie pod­kre­śla­jąc gło­sem przy­mio­ty swo­ich po­sta­ci. W mniej­szej roli po­ja­wia się też de­biu­tant Zak Craig, któ­ry swe­go gło­su uży­cza Edwi­no­wi i Eno­cho­wi, sy­nom głów­ne­go bo­ha­te­ra, ale jego wy­stęp ogra­ni­cza się do kil­ku kwe­stii i wa­bie­nia gra­cza.

MA­NIAK OCE­NIA


Dru­ga część „Am­ne­sii” to gra świet­na fa­bu­lar­nie, ale roz­gryw­ko­wo prze­cięt­na. Za­bra­kło wie­lu ele­men­tów, któ­re czy­ni­ły pierw­szą część wy­jąt­ko­wą, przez co „A Ma­chine for Pigs” jest uda­na tyl­ko po­ło­wicz­nie. Szko­da.

ŚRED­NI

Komentarze

  1. Gdzieś czytałem, że to właśnie miało pójść w stronę gry opowiadającej historię poprzez eksploracje etc. Coś jak Gone Home, Anna i temu podobne twory. Z jednej strony to dobrze, sam powyższe tytuły uwielbiam, ale podłączanie gry pod markę Amnesia zobowiązywało jednak do czegoś innego. Fani pierwszej odsłony mają prawo poczuć się zawiedzeni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może tak miało być, ale wychodzi taki półprodukt, takie "ani w tę ani we w tę", a to naprawdę szkoda.
    Ja czytałem, że twórcy chcieli zmodyfikować rozgrywkę, tak żeby zaskoczyć tych, którzy grali już w jedynkę. Szkoda tylko, że te zmiany ograniczyły się do wycięcia pewnych elementów, a nie dodania nowych. Ale tak już chyba jest, jak się powierzy swoją markę innemu studiu...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.