Maniak ocenia #193: "Dreamfall: Chapters. Book One: Reborn"

MA­NIAK KLE­CI WSTĘP


Osiem lat. Tyle cze­ka­łem na kon­ty­nu­ację jed­nej z naj­wspa­nial­szych (mo­im zda­niem) gier w hi­sto­rii kom­pu­te­ro­wej roz­ryw­ki — „Dream­fa­lla”. Trzy dni temu wresz­cie się do­cze­ka­łem.
Saga „Naj­dłuż­sza po­dróż” za­wsze zaj­mo­wa­ła w moim ser­cu miej­sce szcze­gól­ne. Jej dwie pierw­sze czę­ści skła­do­we, to jed­ne z naj­le­piej opo­wie­dzia­nych i mo­ich ulu­bio­nych hi­sto­rii — głę­bo­kie, in­te­li­gent­ne i przede wszyst­kim moc­no ab­sor­bu­ją­ce. W moim mnie­ma­niu sta­no­wią one nie­pod­wa­żal­ny do­wód na to że grę kom­pu­te­ro­wą moż­na uznać za dzie­ło sztu­ki.
Skła­mał­bym jed­nak, gdy­bym stwier­dził, że „Dream­fall: Chap­ters” wy­cze­ki­wa­łem tyl­ko z po­wo­du ogrom­nych wa­lo­rów ar­ty­stycz­nych po­przed­ni­czek. Ow­szem, był to je­den z naj­waż­niej­szych po­wo­dów, ale nie je­dy­ny. Na grę cze­ka­łem też dla­te­go, by wresz­cie po­znać losy bo­ha­te­rów, któ­rych twór­cy po­zo­sta­wi­li w nie­zwy­kle dra­ma­tycz­nych chwi­lach. Przez osiem lat tkwi­łem w nie­wie­dzy, co do tego, jak da­lej po­to­czy się hi­sto­ria Zoë Ca­sti­llo, April Ryan i Kia­na Alvane. I wresz­cie po­zna­łem przy­naj­mniej czę­ścio­we od­po­wie­dzi na nur­tu­ją­ce mnie py­ta­nia.

MA­NIAK O FA­BU­LE


Pierw­szą księ­gę „Dream­fall: Chap­ters” (gra po­dzie­lo­na jest na pięć ta­kich ksiąg, któ­re bę­dą uka­zy­wać się mniej wię­cej co dwa mie­sią­ce) za­ty­tu­ło­wa­no: „Re­born”, czy­li „O­dro­dze­ni”. Jest to ty­tuł nie­przy­pad­ko­wy i sta­no­wi klucz w in­ter­pre­ta­cji wie­lu wy­da­rzeń z gry. Ale od początku.
„Re­born” otwie­ra prze­pięk­na sce­na, któ­ra w pew­nym sen­sie, choć oczy­wi­ście nie do koń­ca (by zo­sta­wić gra­czom pole do spe­ku­la­cji oraz ziar­no na­dziei) wy­ja­śnia, co sta­ło się z April Ryan. Twór­cy od razu chwy­ta­ją za gar­dło i od­dzia­łu­ją na emo­cje (prze­cho­dzą­ce dresz­cze oraz roz­dzia­wio­na bu­zia to­wa­rzy­szy­ły mi przez ca­ły pro­log). Tuż po tej sce­nie, na­stę­pu­je oczy­wi­ście hi­sto­ria wła­ści­wa, skła­da­ją­ca się z dwóch roz­dzia­łów oraz in­ter­lu­dium (któ­re, wbrew na­zwie, nie ma miej­sca w środ­ku, a na sa­mym koń­cu).
Pierw­szy roz­dział sku­pia się na Zoë Ca­sti­llo oraz kon­se­kwen­cjach po­przed­niej czę­ści gry. Do­wia­du­je­my się, co tak na­praw­dę sta­ło się z bo­ha­ter­ką oraz jaki wpływ na Stark, świat na­uki, mia­ło wy­pusz­cze­nie na ry­nek ma­szy­ny snów zło­wro­giej WA­TI­Corp. Po­wo­li po­zna­je­my kil­ka ta­jem­nic i śle­dzi­my zgrab­nie na­pi­sa­ną opo­wieść osnu­tą wo­kół mo­ty­wu stra­chu i jego prze­zwy­cię­ża­nia. Naj­waż­niej­sza jest jed­nak w tym roz­dzia­le sama Zoë. Ob­ser­wu­je­my jej stop­nio­wy emo­cjo­nal­ny roz­wój, a pod ko­niec je­ste­śmy świad­ka­mi do­sko­na­łej kul­mi­na­cji, w któ­rej po­stać musi sta­wić czo­ła swej prze­szło­ści. To, ja­ką po­dej­mie de­cy­zję (a wła­ści­wie, ja­ką de­cy­zję po­dej­mie za nią gracz), bę­dzie mia­ło zna­czą­cy wpływ na dal­szą część gry.
W dru­gim roz­dzia­le prze­no­si­my się naj­pierw do świa­ta ma­gii, Ar­ka­dii, i po­zna­je­my dal­sze losy Kia­na Alvane, apo­sto­ła ta­jem­ni­czych Aza­di. Ten frag­ment tak­że ma bar­dzo in­tro­spek­tyw­ny wy­miar i po­zwa­la wej­rzeć gra­czom w głąb bo­ha­te­ra. Bo­ha­te­ra, któ­ry po tym, co uczy­nił pod ko­niec „Dream­fa­lla”, po­sta­wio­ny jest w bar­dzo nie­cie­ka­wym po­ło­że­niu. To zna­ko­mi­ta oka­zja dla twór­ców, by po­ru­szyć wie­le in­te­re­su­ją­cych pro­ble­mów, w tym: wia­ry i fa­na­ty­zmu, sza­cun­ku dla ludz­kie­go ży­cia, czy wresz­cie po­świę­ce­nia oraz moż­li­wo­ści zmia­ny. Już tu­taj Ra­gnar Tørn­quist i spół­ka po­ka­zu­ją wiel­ki ta­lent do opo­wia­da­nia an­ga­żu­ją­cych emo­cjo­nal­nie i in­te­li­gent­nych hi­sto­rii, a sta­wia­jąc Kia­na (i gra­cza) przed nie­spo­dzie­wa­ny­mi i bar­dzo nie­jed­no­znacz­ny­mi wy­bo­ra­mi, jesz­cze bar­dziej swe wiel­kie umie­jęt­no­ści uwi­dacz­nia­ją. Nie bez zna­cze­nia dla opo­wie­ści jest też ry­su­ją­ca się w tle in­try­ga, któ­ra, mam na­dzie­ję, roz­wi­nie się w cie­ka­wym kie­run­ku.
Praw­dzi­wa hi­sto­ria roz­po­czy­na się jed­nak już po wi­zy­cie w Ar­ka­dii. Znów po­wra­ca­my wte­dy do Zoë Ca­sti­llo i lą­du­je­my w Eu­ro­po­lis — czy­li Eu­ro­pie przy­szło­ści (w skład któ­rej wcho­dzą mię­dzy in­ny­mi: Pol­ska, Cze­chy, część kra­jów bał­kań­skich, Niem­cy, Ho­lan­dia, Bel­gia oraz część Fran­cji). Tu oczy­wi­ście tak­że w ja­kimś stop­niu waż­na jest bo­ha­ter­ka, ale tym ra­zem zwra­ca się też uwa­gę na wszyst­ko to, co znaj­du­je się wo­kół. Twór­cy szki­cu­ją bo­wiem bar­dzo de­pre­syj­ną wi­zję świa­ta. Świa­ta, nad któ­rym wła­dzę spra­wu­ją kor­po­ra­cje i słu­żą­ca im, spry­wa­ty­zo­wa­na po­li­cja. Świa­ta, w któ­rym lu­dziom wy­da­je się, że są wol­ni, ale gdy przyj­rzeć się mu z bli­ska, do­strzec moż­na sze­reg ogra­ni­czeń, z któ­rych nie wszy­scy zda­ją so­bie spra­wę. Świa­ta, w któ­rym, z po­wo­du za­nie­czysz­czeń, pa­nu­je wiecz­ny mrok, a lu­dzie nie zna­ją słoń­ca. Świa­ta, w któ­rym je się głów­nie pro­duk­ty sztucz­ne, syn­te­tycz­ne. Ta­kich okre­śleń wy­mie­niać moż­na by bez koń­ca. Naj­cie­kaw­sze jest jed­nak to, że po­mi­mo tych wszyst­kich ciem­nych stron, Eu­ro­po­lis praw­dzi­wie fa­scy­nu­je. Jest w Pro­pa­ście, czy­li cze­skim mie­ście, do któ­re­go prze­pro­wa­dza się Zoë z Ca­sa­blan­ki, wie­le cie­ka­wych rze­czy. Ogrom­na róż­no­rod­ność et­nicz­na oby­wa­te­li; ge­nial­na, wy­kształ­co­na na prze­strze­ni lat od­mia­na an­giel­skie­go (peł­no w niej wsta­wek z róż­nych eu­ro­pej­skich ję­zy­ków, w tym pol­skie­go — sły­sza­łem, co praw­da, głów­nie mniej lub bar­dziej ostre prze­kleń­stwa, jak: „du­pek”, „su­ka” czy „ku­tas”, ale też zwro­ty do roz­mów­cy, ta­kie jak: „ko­lo”, „zio­mal” i „bab­ka”) czy wresz­cie roz­ma­ite po­glą­dy po­li­tycz­ne wie­lu miesz­kań­ców — to wszyst­ko skła­da się na po­ry­wa­ją­cy, szcze­gó­ło­wy ni­czym w po­wie­ści, ob­raz wiel­kie­go eu­ro­pej­skie­go mo­lo­chu. Ta­kie Eu­ro­po­lis moż­na ode­brać jako pe­wien (nie­po­zba­wio­ny pod­staw) wy­raz obaw twór­ców gry o kie­ru­nek, w ja­kim nie­u­chron­nie dziś podążamy.
Umiej­sco­wie­nie Zoë Ca­sti­llo w tym nie­po­ko­ją­cym świe­cie i uka­za­nie na tle spo­łecz­no­-po­li­tycz­nych pro­ble­mów, otwie­ra przed twór­ca­mi wie­le moż­li­wo­ści nar­ra­cyj­nych. Fan­ta­stycz­nie roz­wi­ja­ją po­stać i wpro­wa­dza­ją nie­zmier­nie cie­ka­wych bo­ha­te­rów po­bocz­nych, przez pry­zmat któ­rych pa­trzy­my na Zoë. Jest więc dość in­try­gu­ją­cy psy­cho­te­ra­peu­ta, cha­ry­zma­tycz­na pra­co­daw­czy­ni czy bar­dzo wie­rzą­cy w słusz­ność swych dzia­łań czło­nek kam­pa­nii wy­bor­czej jed­nej z kan­dy­da­tek do par­la­men­tu Eu­ro­po­lis. Nikt nie po­zo­sta­je bez wpły­wu na głów­ną bo­ha­ter­kę, któ­rej losy de­ter­mi­no­wa­ne są nie tyl­ko przez wy­bo­ry gra­cza, ale tak­że przez dzia­ła­nia in­nych. Ca­łość oczy­wi­ście osnu­ta jest wo­kół ta­jem­ni­cy, któ­rej ko­lej­ne ele­men­ty na ra­zie jesz­cze nie ukła­da­ją się w jed­no­znacz­ną ca­łość, ale już nur­tu­ją.
No i wresz­cie in­ter­lu­dium, w któ­rym kie­ru­je­my zu­peł­nie no­wą, bar­dzo ta­jem­ni­czą i dość nie­ty­po­wą bo­ha­ter­ką. Nie chcę za wie­le zdra­dzać, więc po­wiem tyl­ko, że w tej czę­ci gry wi­dzi­my pew­ne zna­jo­me z „Naj­dłuż­szej po­dró­ży” miej­sce, do­wia­du­je­my się kil­ku fak­tów i zo­sta­je­my po­zo­sta­wie­ni z wie­lo­ma, nie­da­ją­cy­mi spo­ko­ju py­ta­nia­mi (a na od­po­wie­dzi tro­chę na­pro­wa­dza ty­tuł).
Ogól­nie rzecz bio­rąc, „Re­born” to do­sko­na­ły wstęp do no­wej hi­sto­rii w świe­cie „Naj­dłuż­szej Po­dró­ży” i mam na­dzie­ję, że ko­lej­ne od­sło­ny „Dream­fall: Chap­ters” bę­dą tak samo do­bre, je­śli nie lep­sze.

MA­NIAK O ROZ­GRYW­CE


„Dream­fall: Chap­ters” moż­na by tak wła­ści­wie za­kwa­li­fiko­wać do ga­tun­ku gier przy­go­do­wych, choć by­ła­by to kla­sy­fika­cja dość uprosz­czo­na. To praw­da, jest wie­le zna­nych z przy­go­dó­wek ele­men­tów: pro­wa­dze­nie dia­lo­gów, zbie­ra­nie przed­mio­tów, przy­glą­da­nie się oto­cze­niu oraz roz­wią­zy­wa­nie za­ga­dek. Po pierw­sze, zo­sta­ły one jed­nak za­im­ple­men­to­wa­ne w bar­dzo in­no­wa­cyj­ny spo­sób, a po dru­gie, wzbo­ga­co­no je o inne, zna­ne bar­dziej z in­te­rak­tyw­nych fil­mów po­kro­ju „The Wal­king Dead”, roz­wią­za­nia.
Ste­ro­wa­nie jest pro­ste i dość in­tu­icyj­ne. Bo­ha­te­ra­mi po­ru­sza­my za po­mo­cą strza­łek lub kla­sycz­ne­go „WSAD-a”, a w in­te­rak­cje z ele­men­ta­mi oto­cze­nia wcho­dzi­my na­ci­ska­jąc lewy przy­cisk my­szy po uprzed­nim na­kie­ro­wa­niu wskaź­ni­ka (przy czym na szczę­ście nie po­lu­je­my na pik­se­le, bo wy­star­czy tyl­ko nie­znacz­nie zbli­żyć kur­sor do da­ne­go ele­men­tu).
Zna­ko­mi­cie pro­wa­dzi się dia­lo­gi. Każ­da opcja po­da­na jest jako krót­kie ha­sło, w któ­rym za­war­to głów­ną myśl wy­po­wie­dzi bo­ha­te­ra. Mo­że­my na ta­kie ha­sło od razu klik­nąć i wte­dy po­słu­chać roz­mo­wy, ale mo­że­my też tyl­ko na­je­chać na nią wskaź­ni­kiem my­szy i naj­pierw wy­słu­chać tego, dla­cze­go dana po­stać chce taki te­mat po­ru­szyć. W ten spo­sób moż­na ła­two unik­nąć (al­bo wręcz prze­ciw­nie) draż­li­wych te­ma­tów i sku­pić się na tych bez­piecz­nych lub in­te­re­su­ją­cych.
Po­dob­nie roz­wią­za­no tu kwe­stię wy­bo­rów. Nad każ­dym mo­że­my się od­po­wied­nio dłu­go za­sta­no­wić i po­słu­chać kil­ku rów­nie prze­ko­nu­ją­cych uza­sad­nień. Nie jest więc, tak jak w „The Wal­king Dead”, gdzie de­cy­zję na­le­ża­ło pod­jąć pod wpły­wem im­pul­su. Tu­taj mamy na nią czas, ale wca­le nie uła­twia to wy­bo­ru, wła­śnie dzię­ki do­sko­na­le na­pi­sa­nej ar­gu­men­ta­cji. Bra­wo! Oczy­wi­ście wy­bo­ry nie po­zo­sta­ją bez kon­se­kwen­cji. Nie­któ­re wi­docz­ne są już w tym od­cin­ku, inne bę­dą do­pie­ro w ko­lej­nych (o czym in­for­mu­ją ład­nie przy­go­to­wa­ne kar­ty pod ko­niec).
Za­gad­ki nie są szcze­gól­nie wy­ma­ga­ją­ce i opie­ra­ją się głów­nie na me­cha­ni­zmie — idź do punk­tu A, za­bierz obiekt X, idź do punk­tu B, wy­ko­rzy­staj obiekt X i do­stań się do punk­tu C. Cza­sem jed­nak, chwi­la nie­uwa­gi i moż­na się na chwi­lę za­ciąć, szu­ka­jąc od­po­wied­nie­go roz­wią­za­nia. To jed­nak wbrew po­zo­rom nie jest wada, a za­le­ta, bo ta­kie za­gu­bie­nie zmu­sza do eks­plo­ra­cji i po­zwa­la le­piej cie­szyć się zbu­do­wa­nym przez twór­ców świa­tem. No i jak już się wresz­cie znaj­dzie to, co się prze­oczy­ło, od­czu­wa się wiel­ką sa­tys­fak­cję.
Bar­dzo prze­my­śla­no kon­struk­cję po­szcze­gól­nych po­zio­mów. Dwa pierw­sze (pierw­szy roz­dział oraz po­ło­wa dru­gie­go) są więc nie­ja­ko roz­grzew­ką i słu­żą do tego, by gracz za­po­znał się z me­cha­ni­ką roz­gryw­ki; trze­ci (dru­ga po­ło­wa dru­gie­go roz­dzia­łu) jest zaś na­praw­dę roz­bu­do­wa­ny i po­zwa­la gra­czo­wi na ogrom­ną swo­bo­dę eks­plo­ra­cji i od­kry­wa­nia wie­lu za­kąt­ków Eu­ro­po­lis (moż­na roz­ma­wiać z wie­lo­ma ludź­mi czy pod­słu­chi­wać za­ży­łe kon­wer­sa­cje miesz­kań­ców). W czwar­tym (in­ter­lu­dium) jest już tej swo­bo­dy mniej, bo to dość krót­ki etap, ale jest za to dość mą­dra za­ba­wa sche­ma­ta­mi roz­gryw­ki, przez to, że kie­ru­je­my nie­ty­po­wą po­sta­cią.

MA­NIAK O GRA­FI­CE


Twór­cy „Dream­fall: Chap­ters” do zbu­do­wa­nia gry uży­li dość po­pu­lar­ne­go sil­ni­ka gra­ficz­ne­go Uni­ty. Uda­je im się wy­ci­snąć z nie­go ostat­nie soki — gra wy­glą­da na­praw­dę prze­ślicz­nie! Mo­de­le po­sta­ci mo­że nie są do koń­ca ide­al­ne, ale bar­dzo do­brze wpi­su­ją się w nie­co ba­śnio­wą sty­li­sty­kę i są cał­kiem nie­źle (no, mo­że miej­sca­mi, ale do­słow­nie miej­sca­mi, de­li­kat­nie to­por­nie) za­ni­mo­wa­ne.
Fan­ta­stycz­ny Czas Nar­ra­cji, wię­zie­nie w Ar­ka­dii czy też tęt­nią­ce ży­ciem Eu­ro­po­lis — oto­cze­nie tak­że za­pro­jek­to­wa­no prze­pięk­nie. Zwłasz­cza to ostat­nie cie­szy wie­lo­ma szcze­gó­ła­mi oraz fan­ta­stycz­ną sty­li­sty­ką: nie­co mro­ku, zróż­ni­co­wa­nie kul­tu­ro­we, świa­tła neo­nów… Cudo! No i są też bar­dzo do­bre efek­ty — cie­nio­wa­nie w cza­sie rze­czy­wi­stym, od­bi­cia świa­teł, roz­my­cia ob­ra­zu, za­ba­wa ostro­ścią…
Oczy­wi­ście trze­ba wziąć po­praw­kę na to, że opra­wa, choć pięk­na, nie jest naj­no­wo­cze­śniej­sza i ustę­pu­je pew­nie ostat­nio wy­da­nym, du­żym ty­tu­łom. Gra nie jest też naj­le­piej zop­ty­ma­li­zo­wa­na. Dla mnie to jed­nak nie ma zna­cze­nia, bo „Dream­fall: Chap­ters” zwy­czaj­nie cie­szy­ły moje oko.

MA­NIAK O MU­ZY­CE


„Dream­fall” miał jed­ną z naj­le­piej skom­po­no­wa­nych ście­żek dźwię­ko­wych w grach kom­pu­te­ro­wych. Za więk­szo­ścią utwo­rów stał mło­dy kom­po­zy­tor Leon Wi­llett, któ­re­mu uda­ło się stwo­rzyć coś na­praw­dę nie­sa­mo­wi­te­go: coś o wiel­kim, nie­mal wi­lliam­sow­skim roz­ma­chu; coś bar­dzo chwy­tli­we­go i do­sko­na­le do­pa­so­wa­ne­go do przed­sta­wio­ne­go w grze świa­ta.
Do kon­ty­nu­acji Wi­llett jed­nak nie nie­ste­ty po­wró­cił. Za­miast nie­go, utwo­ry do „Dream­fall: Chap­ters” skom­po­no­wał Si­mon Poole. Nie jest on w tym świe­cie nowy — już do „Dre­am­fa­lla” stwo­rzył dwie, cał­kiem przy­zwo­ite kom­po­zy­cje. Tu­taj pi­sze kil­ka bar­dzo do­brych (w tym jed­ną na­praw­dę za­pa­da­ją­cą w pa­mięć), a po­nad­to od­wo­łu­je się do pra­cy Wi­llet­ta (sce­na w szpi­ta­lu), ale mimo wszyst­ko ca­ła ścież­ka ma tro­chę bar­dziej ka­me­ral­ny wy­dźwięk. I choć na­stro­jo­wo­ści nie moż­na od­mó­wić (jest mię­dzy in­ny­mi bar­dzo ład­ny utwór na for­te­pian), to jed­nak bra­ku­je w tym wszyst­kim tego cze­goś, co mia­ły kom­po­zy­cje w po­przed­niej częś­ci serii.
Na­rze­kać na­to­miast nie moż­na na do­pa­so­wa­nie mu­zy­ki do po­szcze­gól­nych scen — pod tym wzglę­dem Poole spi­sał się zna­ko­mi­cie. Dość do­brze do­bra­no tak­że pio­sen­ki — usły­szy­my mię­dzy in­ny­mi nor­we­skie­go ar­ty­stę Egi­la Ol­se­na (któ­re­go na­wet spo­tka­my w grze) czy re­miks fan­ta­stycz­ne­go „Rush” z po­przed­niej czę­ści.

MA­NIAK O GRZE AK­TOR­SKIEJ


We wcze­śniej­sze od­sło­ny sagi gra­łem w zna­ko­mi­tej pol­skiej wer­sji ję­zy­ko­wej. Bar­dzo przy­zwy­cza­iłem się do gło­sów Edy­ty Ol­szów­ki, Agniesz­ki Gro­chow­skiej czy Ja­ro­sła­wa Bo­ber­ka, któ­rzy swo­je za­da­nie wy­ko­na­li zna­ko­mi­cie. Pol­ska wer­sja „Dream­fall: Chap­ters” stoi jed­nak pó­ki co pod zna­kiem za­py­ta­nia, a wie­cie — osiem lat. Się­gną­łem więc po an­giel­ską i… wca­le się nie za­wio­dłem.
Do gry nie po­wra­ca­ją od­twór­cy głów­nych ról w „Dre­am­fa­llu”. Nie usły­szy­my więc Ellie Con­rad­-Leigh w roli Zoë ani Ga­vi­na O’Co­nno­ra w roli Kia­na. Mnie nie zro­bi­ło to róż­ni­cy, bo nie­szcze­gól­nie zwią­za­łem się z nimi w po­przed­niej czę­ści (jak mó­wi­łem, gra­łem w pol­ską wer­sję, a an­giel­skie gło­sy ko­ja­rzę tyl­ko z krą­żą­cych po In­ter­ne­cie fil­mów), a ci nowi zna­ko­mi­cie dali so­bie ra­dę. Mamy więc zna­ko­mi­tą Char­lotte Ri­tchie, któ­ra na­da­je Zoë spo­ro cha­rak­te­ru i cza­ru­je prze­pięk­ną, lek­ko za­chryp­nię­tą bar­wą oraz bry­tyj­ską wy­mo­wą. Jest też Ni­cho­las Boul­ton jako Kian. Nie ma mo­że tego de­li­kat­ne­go tonu w gło­sie, któ­rym od­zna­czał się O’Co­nnor, ale jego głę­bo­ka bar­wa pa­su­je do tego, przez co prze­szedł bo­ha­ter.
Ak­to­rzy wcie­la­ją­cy się w po­sta­ci po­bocz­ne też spraw­dza­ją się do­brze. Ide­al­nie imi­tu­ją róż­ne ak­cen­ty (zw­łasz­cza ci w Eu­ro­po­lis) oraz od­po­wied­nio pod­kre­śla­ją emo­cje, na­da­jąc świa­tu gry wie­le wiarygodności.

MA­NIAK OCE­NIA


Pierw­sza księ­ga „Dream­fall: Chap­ters” speł­ni­ła więk­szość mo­ich ocze­ki­wań. Fa­scy­nu­ją­ca, głę­bo­ka fa­bu­ła, prze­my­śla­na, in­no­wa­cyj­na roz­gryw­ka oraz pięk­na opra­wa au­dio­wi­zu­al­na skła­da­ją się na dzie­ło nie­tu­zin­ko­we i mam na­dzie­ję, że ko­lej­ne księ­gi rów­nież ta­kie bę­dą. Wró­ci­ła kró­lo­wa przy­go­dó­wek!

DO­BRY

Komentarze

  1. Brak polskiego dubbingu mocno mnie zabolał (bo już niemal na pewno takowego się nie doczekamy), ale zaczynam powoli oswajać się z tą myślą. Trudno, takie czasy, nie opłaca się zatrudniać aktorów do nagrań dla przygodówek, bo poniesione koszty się nie zwracają. Ba, przypadek ostatniej części Deponii pokazał, że nawet stworzenie kinowej polskiej wersji to zbyt duży wydatek. CDP przetłumaczył część pierwszą i drugą, a trzeciej nie, bo - jak sami stwierdzili - nie chcą dokładać do interesu. A zatem, khem khem, kupię Dreamfall Chapters. Zwłaszcza że zbiera ciepłe opinie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kupuj - moim zdaniem naprawdę warto, a angielska wersja językowa (mimo braku Olszówki, Grochowskiej i Boberka) jest bardzo dobra.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak na razie same pozytywne opinie odnośnie tej gry ;). Chyba też się przemogę z tą oryginalną wersją, bo faktycznie dubbing zaczyna figurować jako tzw. marzenie ściętej głowy;/ Co prawda nigdy nie byłam fanką postaci Kiana (a z tego co widzę, pojawia się w rozgrywce), ale sam fakt doczekania się tego arcydzieła w nowej odsłonie przesłania dla mnie wszelkie negatywy (jestem bardziej zżyta z April niż Zoe i nie wiem czy to kwestia tego, że TLJ było 'pierwsze', czy może czegoś innego).

    OdpowiedzUsuń
  4. No z dubbingiem na razie nie wiadomo (jeśli w ogóle będzie, to dopiero po wydaniu wszystkich "ksiąg"), ale ten oryginalny naprawdę daję radę. A dodatkowo cieszą te polskie wtrącenia, które w polonizacji mimo wszystko trzeba by było zastąpić (i jeśli taka polonizacja powstanie, to jestem bardzo ciekaw strategii tłumaczy).
    Kian pojawia się w rozgrywce i będzie odgrywał w grze bardzo dużą rolę, ale to jest jednak postać, która mocno ewoluowała od "Dreamfalla" i mnie się udało do niego jakoś tak momentalnie przekonać.
    Co do April - też jestem z nią bardziej zżyty niż z Zoë, ale w "Chapters" panna Castillo jest tak znakomicie poprowadzona, że po prostu nie da się jej nie lubić.
    Tak czy siak, moim zdaniem warto sięgnąć po "Dreamfall: Chapters" już teraz.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.