Maniak ocenia #123: "Dziecko Rosemary" część 1

MA­NIAK PI­SZE WSTĘP


Od sa­me­go po­cząt­ku po­now­na ad­ap­ta­cja „Dziec­ka Rose­ma­ry” Iry Le­vi­na bu­dzi­ła we mnie sprzecz­ne uczu­cia. Pierw­sze do niej po­dej­ście, au­tor­stwa Ro­ma­na Po­lań­skie­go, jest pod wie­lo­ma wzglę­da­mi ide­al­ne. Jego film moż­na in­ter­pre­to­wać na wie­le spo­so­bów, dzię­ki spo­wi­ja­ją­cej go at­mos­fe­rze ta­jem­ni­cy i moc­nej su­biek­ty­wi­za­cji świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Oglą­da­jąc obraz, ni­gdy do koń­ca nie wie­my, czy wszyst­ko, co się dzie­je w nim dzie­je, jest je­dy­nie wy­two­rem wy­obraź­ni bo­ha­ter­ki, czy czymś, co roz­gry­wa się na­praw­dę.
Zu­peł­nie nowe spoj­rze­nie na hi­sto­rię Ro­se­ma­ry roz­mi­ja­ło się z ce­lem, dla­te­go że mo­gło albo spły­cić wy­mo­wę pierw­sze­go fil­mu, na­rzu­ca­jąc jed­ną in­ter­pre­ta­cję albo zwy­czaj­nie po­wtó­rzyć to, co raz zo­sta­ło już po­wie­dzia­ne. Twór­cy zna­leź­li się więc od razu na po­zy­cji stra­co­nej. Im jed­nak bar­dziej scep­tycz­nie od­no­si­łem się do tego pro­jek­tu, tym więk­szą ocho­tę mia­łem zo­ba­czyć jego osta­tecz­ny efekt i zwe­ry­fiko­wać swo­je oba­wy. Po­nie­waż wła­śnie uka­za­ła się pierw­sza z dwóch czę­ści mi­ni­se­ria­lu, mo­gę tego wresz­cie do­ko­nać. Przy­naj­mniej po­ło­wicz­nie.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Pierw­sza część mi­ni­se­ria­lu za­ty­tu­ło­wa­na zo­sta­ła „Ni­ght 1” („Noc 1”) — nie­co myl­nie, po­nie­waż jej ak­cja dzie­je się dłu­żej niż jed­ną noc. Jest to praw­do­po­dob­nie od­wo­ła­nie do zna­mien­nej nocy pod ko­niec od­cin­ka, któ­ra ma bar­dzo du­że zna­cze­nie fa­bu­lar­ne. Moż­li­we też, że cho­dzi zwy­czaj­nie o noc wy­świe­tla­nia mi­ni­se­ria­lu. Sce­na­riusz na­pi­sa­li James Wong („O­szu­kać prze­zna­cze­nie”, „Ame­ri­can Ho­rror Sto­ry”) oraz Scott Abbott („Kró­lo­wa po­tę­pio­nych”), a więc lu­dzi, któ­rym ga­tu­nek hor­ro­ru nie jest obcy. Teo­re­tycz­nie więc, po­win­ni so­bie ze swo­im za­da­niem po­ra­dzić. W prak­ty­ce wy­glą­da to jed­nak nie­co ina­czej.
Ak­cja mi­ni­se­ria­lu roz­po­czy­na się po tym, jak Rose­ma­ry Wood­house tra­ci dziec­ko. Wkrót­ce po­tem prze­pro­wa­dza się wraz z mę­żem do Pa­ry­ża, gdzie po­zna­ją ta­jem­ni­cze mał­żeń­stwo Cas­ta­ve­tów. Sce­na­riusz opar­ty jest na po­wie­ści Iry Le­vi­na „Dziec­ko Ro­se­ma­ry”, a tak­że, jak su­ge­ru­ją na­pi­sy po­cząt­ko­we, jej kon­ty­nu­acji pt. „Syn Ro­se­ma­ry”. Pó­ki co na­wią­zań do tej dru­giej czę­ści nie do­strze­głem, moż­li­we, że po­ja­wią się one w ko­lej­nym od­cin­ku — praw­do­po­dob­nie czer­pać z niej bę­dzie za­koń­cze­nie.
Twór­cy wpro­wa­dza­ją do pier­wot­nej hi­sto­rii, któ­rej bar­dzo wier­ny był film Po­lań­skie­go, a więc pierw­sza ad­ap­ta­cja dzie­ła, sze­reg ko­sme­tycz­nych zmian. Nie wpły­wa­ją one zna­czą­co na od­biór mi­ni­se­ria­lu, a nie­któ­re z nich wy­cho­dzą mu na do­bre. Przede wszyst­kim ak­cja dzie­je się współ­cze­śnie oraz prze­nie­sio­na zo­sta­ła z No­we­go Jor­ku do Pa­ry­ża. Inne niż w pier­wo­wzo­rze są tak­że pro­fe­sje głów­nych bo­ha­te­rów. Przy­no­si to tro­chę świe­żo­ści i po­zwa­la wpro­wa­dzić do hi­sto­rii pew­ne nowe mo­ty­wy.
Nie­co inne jest rów­nież mał­żeń­stwo Ca­sta­ve­tów — w ory­gi­na­le mał­żeń­stwo eks­cen­trycz­nych, a przez to prze­ra­ża­ją­cych sta­rusz­ków, tu­taj bar­dzo enig­ma­tycz­ni, wy­so­ko po­sta­wie­ni oby­wa­te­le Pa­ry­ża. Na myśl przy­wo­dzą oni Ga­vi­na i Oli­vię Do­ra­nów z „666 Park Ave­nue”, se­ria­lu, któ­ry spo­ro z „Dziec­ka Rose­ma­ry” czer­pał. Tro­chę taka mo­dy­fika­cja uj­mu­je z hi­sto­rii nie­jed­no­znacz­no­ści, czy­niąc za­gro­że­nie, z ja­kim przyj­dzie się Wo­odho­use­’om zmie­rzyć, bar­dziej oczy­wi­stym. I tu tkwi naj­więk­szy pro­blem no­wej ad­ap­ta­cji — sce­na­rzy­ści nie do koń­ca mo­gą się zde­cy­do­wać, ja­ką obrać dro­gę.
Z jed­nej stro­ny wi­dzi­my jak Ro­se­ma­ry po­wo­li sta­cza się w obłęd, ale jed­no­cze­śnie nie śle­dzi­my wy­da­rzeń tyl­ko i wy­łącz­nie z jej per­spek­ty­wy, do­strze­ga­jąc z boku, że być mo­że wca­le nie jest sza­lo­na. Brak ta­kiej sil­nej su­biek­ty­wi­za­cji przed­sta­wio­ne­go świa­ta, a więc cze­goś, co za­de­cy­do­wa­ło o suk­ce­sie fil­mu Po­lań­skie­go, po­wo­du­je, że hi­sto­ria sta­je się nie­spój­na. Jest miej­sca­mi zbyt do­słow­na i wy­ra­zi­sta, a miej­sca­mi zbyt ulot­na, przez co trud­no się w nią do koń­ca za­an­ga­żo­wać. Stwa­rza to pe­wien dy­so­nans, któ­ry to­wa­rzy­szy wi­dzo­wi do sa­me­go koń­ca. A szko­da.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­ser­ką mi­ni­se­ria­lu zo­sta­ła Agniesz­ka Ho­lland („Ta­jem­ni­czy ogród”, „Eu­ro­pa, Eu­ro­pa”, „W ciem­no­ści”). Bez wąt­pie­nia nie moż­na jej od­mó­wić wiel­kie­go ta­len­tu, nie­mniej jed­nak jej po­mysł na „Dziec­ko Rose­ma­ry” nie do koń­ca prze­ko­nu­je. Ho­lland przede wszyst­kim nie ko­ry­gu­je de­su­biek­ty­wi­za­cji świa­ta przed­sta­wio­ne­go i tak­że wy­da­je się być bar­dzo nie­zde­cy­do­wa­na. Si­ła fil­mu Po­lań­skie­go tkwi­ła w jego nie­do­słow­no­ści. W dzie­le Hol­land rze­czy­wi­ście w pew­nych mo­men­tach mamy z nią do czy­nie­nia, ale w in­nych re­ży­ser­ka wie­le po­ka­zu­je, cza­sem więc epa­tu­jąc sce­na­mi gore, cze­go efekt nie do koń­ca jest uda­ny. Ta­kim za­bie­giem miej­sca­mi w bar­dzo pro­sty spo­sób pró­bu­je prze­stra­szyć wi­dza i czę­sto się jej to­nie­uda­je. Naj­lep­sze w mi­ni­se­ria­lu są sce­ny, w któ­rych pa­trzy­my na świat ocza­mi Ro­se­ma­ry, kie­dy nie wszyst­ko jest oczy­wi­ste i wi­docz­ne, kie­dy ca­łość wy­da­je się sen­ną ma­rą. Te mo­men­ty wy­cho­dzą na­praw­dę zna­ko­mi­cie. Wra­że­nie jed­nak psu­ją chwi­le, kie­dy ob­ser­wu­je­my ca­łość z boku. Wte­dy wszyst­ko sta­je się bar­dziej do­słow­ne, co znów two­rzy du­ży dy­so­nans i sprzecz­ność, od­bie­ra­jąc dzie­łu spój­ność.
Nie do koń­ca uda­je się tak­że sce­na gwał­tu Rose­ma­ry przez Sza­ta­na. Z jed­nej stro­ny Ho­lland pró­bu­je od­dać hołd dzie­łu Po­lań­skie­go, w któ­rej mo­ment ten jest praw­dzi­wym re­ży­ser­skim maj­stersz­ty­kiem, z dru­giej zaś do­da­je pew­ne ele­men­ty od sie­bie. Znów wi­dać spo­re nie­zde­cy­do­wa­nie, przez któ­re sce­na ta tra­ci nie tyl­ko si­łę, ale przede wszyst­kim ory­gi­nal­ność.
Od­kła­da­jąc jed­nak te pro­ble­my na bok, inne aspek­ty pra­cy re­ży­ser­ki można uznać za pop­raw­ne. Ho­lland dość umie­jęt­nie utrzy­mu­je na­pię­cie, a tak­że dba o nie­na­chal­ną, po­my­sło­wo umiesz­czo­ną sym­bo­li­kę. Te kil­ka cie­ka­wych roz­wią­zań psu­je jed­nak jej brak zde­cy­do­wa­nia.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Tam gdzie za­wo­dzą sce­na­rzy­ści i re­ży­ser, pew­ną szan­są ma­ją ak­to­rzy. I rze­czy­wi­ście Zoe Sal­da­na („A­va­tar”, „Star Trek”, „Co­lom­bia­na”) za­li­cza jako Rose­ma­ry, głów­na bo­ha­ter­ka bar­dzo so­lid­ny wy­stęp. Z po­wo­dze­niem uka­zu­je pew­ną na­iw­ność po­sta­ci oraz jej po­stę­pu­jące sza­leń­stwo. Nie jest to wy­stęp taki jak Mii Fa­rrow w fil­mie Po­lań­skie­go — Sal­da­na nie po­wie­la jej ak­tor­skich tri­ków i sta­ra się grać po swo­je­mu. To bar­dzo war­to­ścio­wa i świet­nie za­gra­na rola, któ­ra sta­no­wi chy­ba naj­więk­szą si­łę mi­ni­se­ria­lu.
Na zu­peł­nie in­nym bie­gu­nie znaj­du­je się jed­nak Pat­rick J. Adams („W gar­ni­tu­ra­ch”) w roli mę­ża Rose­ma­ry, Guya. Zu­peł­nie nie po­ry­wa, a jego wy­stęp naj­le­piej okre­śla sło­wo „prze­zro­czy­sty”. To bar­dzo prze­cięt­na rola, na któ­rej do­dat­ko­wą nie­ko­rzyść prze­ma­wia fakt, że bar­dzo cięż­ko uwie­rzyć jest w uczu­cie łą­czą­ce Guya z Rose­ma­ry.
Fan­ta­stycz­na jest Ca­ro­le Bo­uqu­et („Tyl­ko dla two­ich oczu”, „Moc­ny przed­miot po­żą­da­nia”, „Zbyt pięk­na dla Cie­bie”) w roli Mar­gaux Ca­sta­vet. Ak­tor­ka ma w so­bie jed­no­cze­śnie coś sym­pa­tycz­nego, jak i zło­wiesz­cze­go, dzię­ki cze­mu uda­je jej się zbu­do­wać ro­lę nie­po­ko­ją­cą i nie­jed­no­znacz­ną.
Bar­dzo do­bry jest tak­że Ja­son Isaacs („Bra­ter­stwo”, „Pat­rio­ta”, se­ria „Ha­rry Po­tter”) jako Ro­man Ca­sta­vet. Jego tak­że ota­cza pew­na aura ta­jem­ni­czo­ści, co po­zwa­la ak­to­ro­wi stwo­rzyć kre­acje wie­lo­war­stwo­wą i skom­pli­ko­wa­ną. Wy­pa­da pierw­szo­rzęd­nie.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Mi­ni­se­rial jest cał­kiem nie­zły od stro­ny czy­sto tech­nicz­nej. Zdję­cia zre­ali­zo­wa­ne są pierw­szo­rzęd­nie. Prze­pięk­nie sfo­to­gra­fo­wa­ne pa­ry­skie sce­ne­rie ro­bią du­że wra­że­nie, bar­dzo do­brze są też na­krę­co­ne sce­ny, w któ­rych świat oglą­da­my ocza­mi Rose­ma­ry. Ca­łość dość umie­jęt­nie zmon­to­wa­no, a po­mniej­sze błę­dy nie za­kłó­ca­ją od­bio­ru mi­ni­se­ria­lu. Sama sce­no­gra­fia przy­go­to­wa­na jest nie­zwy­kle pie­czo­ło­wi­cie i róż­no­rod­nie — od tęt­nią­cych ży­ciem ple­ne­rów, po mrocz­ne za­ka­mar­ki i po­miesz­cze­nia. Nie­na­gan­ne są tak­że efek­ty spe­cjal­ne, któ­re tyl­ko cza­sa­mi za moc­no rzu­ca­ją się w oczy. At­mos­fe­rę dość umie­jęt­nie bu­du­je kom­po­zy­tor, An­to­ni Ko­ma­sa-Ła­zar­kie­wicz, choć stwo­rzo­na przez nie­go ścież­ka dźwię­ko­wa nie mo­że się w ża­den spo­sób rów­nać z tą, au­tor­stwa Krzysz­to­fa Ko­me­dy, któ­ry na­pi­sał mu­zy­kę do fil­mu Po­lań­skie­go, two­rząc mię­dzy in­ny­mi słyn­ną nie­po­ko­ją­cą ko­ły­san­kę.

MA­NIAK OCE­NIA


Po pierw­szej czę­ści mi­ni­se­ria­lu wciąż za­sta­na­wiam się, czy re­in­ter­pre­ta­cja książ­ki Le­vi­na by­ła po­trzeb­na. Nie oglą­da się jej ja­koś szcze­gól­nie źle, ale wra­że­nie moc­no psu­je nie­spój­ność, wy­ni­ka­ją­ca z wy­mie­sza­nia dwóch róż­nych kon­cep­cji. W zde­rze­niu z pierw­szą ad­ap­ta­cją „Dziec­ko Rose­ma­ry” dzie­ło Hol­land moc­no bled­nie i sta­je się nie­szcze­gól­nie war­to­ścio­we. Pierw­sza część do­sta­je:

ŚRED­NI

Komentarze