Maniak ocenia #129: "Buffy the Vampire Slayer: Season 10" #3

MA­NIAK NA PO­CZĄTEK


Co mie­siąc nie­cier­pli­wie cze­kam na ko­lej­ny nu­mer ko­mik­so­we­go dzie­sią­te­go se­zo­nu „Bu­ffy: The Vam­pi­re Sla­yer”. Mimo, że hi­sto­rie w świe­cie po­grom­czy­ni wam­pi­rów są opo­wia­da­ne w róż­nych me­diach bar­dzo dłu­go, bo już po­nad pięt­na­ście lat, wciąż lu­bię wra­cać do tego uni­wer­sum, zwłasz­cza, że twór­cy wciąż ma­ją coś no­we­go w za­na­drzu. Na trze­ci nu­mer „Bu­ffy…” cze­ka­łem jed­nak w szcze­gól­no­ści — z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze, po­now­nie po­ja­wia się w nim Dra­cu­la. Whe­do­no­wa wer­sja naj­słyn­niej­sze­go wam­pi­ra wpro­wa­dzo­na zo­sta­ła w pierw­szym od­cin­ku pią­te­go se­zo­nu se­ria­lu, póź­niej po­ja­wi­ła się jesz­cze w kil­ku ka­no­nicz­nych ko­mik­sach, w któ­rych za­wsze po­ru­sza­no jej re­la­cję z Xan­de­rem. Po dru­gie, współ­sce­na­rzy­stą tego nu­me­ru, obok Chris­to­sa Gage’a, jest nie kto inny, a Ni­cho­las Bren­don, czy­li wła­śnie od­twór­ca roli Xan­de­ra w se­ria­lu. I cóż, wresz­cie się do­cze­ka­łem!

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Ko­miks za­czy­na się w miej­scu, w któ­rym za­koń­czył się po­przed­ni nu­mer. Xan­der i Dawn przy­by­wa­ją do Tran­syl­wa­nii, by prze­ko­nać Księ­cia Ciem­no­ści, aby po­mógł im w wy­ja­śnie­niu no­wej sy­tu­acji.
Fa­bu­lar­nie skon­stru­owa­no tę od­sło­nę „Bu­ffy…” cał­kiem zgrab­nie. Dzie­je się spo­ro, jest też miej­sce na kil­ka cich­szych, ale zna­czą­cych mo­men­tów. Do tego sce­na­rzy­ści po­tra­fią za­sko­czyć kil­ko­ma bar­dzo do­brze po­my­śla­ny­mi zwro­ta­mi ak­cji oraz wy­bu­cho­wą koń­ców­ką. Czy­ta się to wszyst­ko jed­nym tchem i z nie­ma­łą przy­jem­no­ścią. Jest in­try­gu­ją­co i za­baw­nie, ale bywa też dra­ma­tycz­nie.
Bar­dzo du­ży na­cisk po­ło­żo­no na roz­wój Xan­de­ra i Dawn. Umoż­li­wi­ło to wpro­wa­dze­nie po­sta­ci Dra­cu­li, z któ­rym Xan­der ma w koń­cu nie­zmier­nie cie­ka­wą wspól­ną hi­sto­rię. Po­wsta­je swe­go ro­dza­ju trój­kąt, a in­te­rak­cje mię­dzy ca­łą trój­ką sta­no­wią naj­moc­niej­szy ele­ment opo­wia­da­nej w ko­mik­sie hi­sto­rii. Zwłasz­cza, że twór­cy nie tyl­ko ca­ły­mi gar­ścia­mi czer­pią z pierw­sze­go od­cin­ka pią­te­go se­zo­nu serialu, opo­wie­ści w ra­mach ko­mik­su „Tales of Vam­pi­res” czy frag­men­tów ko­mik­sowego ósme­go se­zo­nu „Bu­ffy…”, do któ­rych po mi­strzow­sku na­wią­zu­ją, ale tak­że rzu­ca­ją zu­peł­nie nowe świa­tło na spe­cy­ficz­ną re­la­cję Xan­de­ra i Księ­cia Ciem­no­ści, przy­wo­dzą­cą na myśl tę, łą­czą­cą Dra­cu­lę w po­wie­ści Sto­ke­ra i jej ad­ap­ta­cjach z Ren­fiel­dem. In­te­re­su­ją­cą wspól­ną chwi­lę do­sta­ją też Bu­ffy oraz Wi­llow, sto­sun­ki po­mię­dzy któ­ry­mi na­resz­cie za­czę­ły się na­pra­wiać. Bar­dzo mi­ło prze­czy­tać ich doj­rza­łe, peł­ne traf­nych spo­strze­żeń roz­mo­wy.
Dia­lo­gi są jak za­wsze do­sko­na­łe, a w tym nu­me­rze do­dat­ko­wo pod­ra­so­wu­je je Bren­don. Efekt jest nie­sa­mo­wi­ty — spo­ro w ko­mik­sie uszczy­pli­wych uwag, nie­ba­nal­ne­go ję­zy­ko­we­go hu­mo­ru i fir­mo­wych dla uni­wer­sum Bu­ffy, na­wią­zań do po­pkul­tu­ry. Uśmiech nie zni­ka z twa­rzy ani na chwi­lę.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Ry­sow­nicz­ka, Re­be­kah Isaacs, po raz ko­lej­ny bar­dzo do­brze do­sto­so­wu­je swój styl do sce­na­riu­sza. W wie­lu miej­scach do­sko­na­le pod­kre­śla wy­brzmie­wa­ją­cą z hi­sto­rii iro­nię, za­zna­cza­jąc ją odro­bi­ną in­spi­ro­wa­nej man­gą i ani­me prze­sa­dy. Z bo­ha­te­ra­mi ra­dzi so­bie zna­ko­mi­cie — po­my­sło­wo pro­jek­tu­je tych no­wych, wcze­śniej w ko­mik­sach czy se­ria­lach nie­wi­dzia­nych; na­to­miast tych star­szych, zna­nych, ide­al­nie prze­kła­da na swój ry­sow­ni­czy ję­zyk. Wspa­nia­le ope­ru­je mi­mi­ką bo­ha­te­rów i przed­sta­wia ich w świet­nych po­zach. Nie moż­na też za­po­mnieć o bar­dzo szcze­gó­ło­wych, pie­czo­ło­wi­cie przy­go­to­wa­nych tłach.
Dan Jack­son za­pew­nia pierw­szo­rzęd­ną opra­wę ko­lo­ry­stycz­ną. Nie jest ona ja­koś szcze­gól­nie wy­ra­fino­wa­na, ale do­brze współ­gra ze sty­lem Isaacs i oży­wia jej ry­sun­ki. W ca­łość moż­na wpa­try­wać się go­dzi­na­mi.

MA­NIAK OCE­NIA


Ni­cho­las Bren­don spraw­dził się na sta­no­wi­sku współ­sce­na­rzy­sty w stu pro­cen­tach. Cze­kam na ko­lej­ne nu­me­ry kon­ty­nu­ują­ce tę hi­sto­rię, zwłasz­cza że ak­tor rów­nież bę­dzie mieć w nie wkład.

DO­BRY

Komentarze