Maniak ocenia #249: "Once Upon a Time" S04E17

MANIAK ZACZYNA


Odcinki-wypełniacze to standard w niemal wszystkich dłuższych serialach o ciągłej fabule. Czasem twórcy lubią trochę zboczyć z obranej ścieżki i zamiast zająć się głównymi wątkami, wolą pogrzebać trochę przy pobocznych. Niestety często nie wychodzi to serialowi na dobre. Ale w drugiej połowie czwartego sezonu „Once Upon a Time” było inaczej.
Scenarzyści niemal zupełnie odchodzą od poszukiwań tajemniczego Autora, którego poznaliśmy w poprzedniej odsłonie i zamiast tego skupiają się na losach postaci, znajdującej się z dala od Storybrooke. Ale nie z dala od całej intrygi. I chyba dlatego, że można w nim spojrzeć na główny wątek z innej perspektywy, udało się stworzyć chyba jeden z najlepszych do tej pory odcinków. Nie tylko w czwartym sezonie, ale w ogóle w całym serialu.

MANIAK O SCENARIUSZU


Śledzimy losy Robina Hooda, Marian i Rolanda po tym, jak musieli odejść ze Storybrooke. W retrospekcjach towarzyszymy zaś Robinowi w podróży do krainy Oz…
Autorami scenariusza są Scott Nimerfo i Tze Chun, którzy dołączyli do ekipy serialu na początku tego sezonu. Tytuł brzmi „Heart of Gold”, co stanowi ciekawą grę słów. Znaczy bowiem zarówno „Serce Golda”, jak i „serce ze złota”. I z jednej strony rzeczywiście odcinek dotyka sprawy serca Titeliturego, a z drugiej skupia się na dobroci i pomocy potrzebującym.
Retrospekcje to typowa opowieść o początkach bohatera. Poznajemy Robina w okresie przejściowym: nie jest już złodziejem, który kradnie dla siebie, ale nie jest też jeszcze znanym z legend banitą, rozdającym swe łupy biednym. Prowadzi tawernę i zmaga się z podatkami — jak każdy uczciwy obywatel. Oczywiście wkrótce zostaje wciągnięty w wir przygody, podczas której natknie się na niebezpieczeństwa i spotka ciekawe postaci. I to właśnie ta przygoda zacznie bohaterowi pewne rzeczy uświadamiać. Znakomicie śledzi się taką stopniową ewolucję Robina, a wątek jest naprawdę dobrze napisany. Do tego scenarzyści zgrabnie wyjaśniają, dlaczego, gdy spotkaliśmy banitę pierwszym razem (w drugim sezonie), wyglądał zupełnie inaczej.
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak w głównym wątku odcinka. Bo oczywiście życie Robina w Nowym Jorku nie należy do łatwych, cichych i spokojnych — wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, że przecież nie tylko on został zmuszony opuścić miasteczko. Wkrótce los krzyżuje więc drogi Robina i Golda, a w związku z tym, w powietrzu wisi wiele zwrotów akcji. Największy z nich prawdziwie wbija w fotel i trzęsie posadami całej historii, dając do zrozumienia, kto tak naprawdę skrywa się za kulisami i pociąga za sznurki. I rzucając nowe światło na wydarzenia z poprzednich odcinków. Całość jest pomyślana genialnie i doskonale łączy się z pozostawionymi wcześniej przez twórców tropami. A do tego te pełne złośliwości dialogi! Wciąż nie mogę wyjść z zachwytu!

MANIAK O REŻYSERII


Tym razem realizację odcinka powierzono Billy’emu Gierhartowi — dość doświadczonemu serialowemu reżyserowi, który przy „Once Upon a Time” pracuje od czasów trzeciego sezonu.
Styl Gierharta jest bardzo bliski temu, co w serialu robi Ralph Hemecker, mój ulubiony once’owy reżyser. Gierhart potrafi zrealizować zarówno zapierające dech w piersi sekwencje akcji (spójrzcie na przepiękną scenę konnego pościgu), jak i te bardziej intymne (scena w szpitalu między Goldem a Marian). Do tego stosuje doskonałe rozwiązania montażowe, dzięki czemu przejścia od sceny do sceny są bardzo płynne. I potrafi ukazać emocje w niesamowicie prawdziwy sposób, co sprawia, że udzielają się one widzom. Cieszę się, że dostał akurat ten odcinek.

MANIAK O AKTORACH


„Heart of Gold” to wreszcie odsłona, w której twórcy dają spore pole do popisu Seanowi Maguire’owi. Aktor jest w roli Robina niezwykle sympatyczny, do tego czaruje pięknym akcentem i wymową. Ale nie te powierzchowne rzeczy są najważniejsze. Istotne jest to, że Maguire naprawdę wiarygodnie ukazuje różnorakie trapiące bohatera dylematy i nie ma ani chwili, w której przestajemy mu wierzyć
Dużą rolę wreszcie dostaje także Michael Socha. Po tym, jak przeszedł do serialu-matki z „Once Upon a Time in Wonderland”, pojawiał się raczej sporadycznie, głównie po to, by rozładować napięcie i dostarczyć nieco humoru. A jest to aktor tak utalentowany, że szkoda go marnować. I na całe szczęście w „Heart of Gold” się nie marnuje. Wykorzystuje dane mu możliwości oczywiście w pełni — jest prawdziwie niesamowity.
Ponieważ zaglądamy do Oz, musi pojawić się Rebecca Mader w roli Zeleny. Tęskniłem za Mader, bo to jedna z najbardziej utalentowanych aktorek, pracujących przy serialu. W tym odcinku absolutnie kradnie wszystkie sceny, w których się pojawia. Potrafi sprawić, że bije z niej czyste zło, a każdą linijkę tekstu dostarcza w przemyślany sposób. Jest znakomita.
Znakomity jest także Robert Carlyle. Nie tylko w retrospekcjach, w których znów gra tę zwariowaną i dość niepokojącą wersję swej postaci, ale także, i w gruncie rzeczy przede wszystkim, w scenach w Nowym Jorku, gdzie jest bezbronny, zagubiony i musi znaleźć wyjście z ciężkiej sytuacji. I rany, jak Carlyle świetnie to oddaje.
Całkiem zgrabnie wypada Christie Laing w roli Marian. Aktorka wciela się w swoją bohaterkę dość dobrze i potrafi ująć sporo niuansów jej osobowości.
Dobra jest też gościnna rola Wila Travala, który gra szeryfa z Nottingham — dokładnie takiego drania, że od razu się go nie lubi.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Zdjęcia i montaż w tym odcinku stoją na bardzo wysokim poziomie. Całość jest sfotografowana przepięknie, co widać już od pierwszych scen. Do tego doskonale kolejne ujęcia i sekwencje ze sobą połączono. Jest płynnie, logicznie i często widowiskowo.
Udana jest scenografia. Od baśniowej tawerny, przez krainę Oz (dobre połączenie zbudowanego planu z komputerowo wygenerowanym tłem), aż po pomieszczenia we współczesnym świecie: mieszkanie Robina czy ciasne sale szpitalne. Nie wspominając już o udanej zamianie Vancouver w Nowy Jork.
Swoje robią też efekty. Wspomniałem już o scenograficznych hybrydach, które naprawdę się udają (a to rzadkość w tym serialu), warto też wspomnieć o dobrym ukazaniu różnorakich zaklęć.
Charakteryzacja stoi oczywiście na wysokim poziomie. Wciąż zadziwia mnie to, co robi się z Robertem Carlyle’em czy Rebeccą Mader, bo efekt jest niesamowity, a wymaga wiele pracy i cierpliwości. No i nie zapominajmy o kostiumach — wymyślnych i doskonale uszytych.
Muzyka Ishama oczywiście nie może nie być doskonała. Słychać kilka nowych utworów, ale mnie jak zwykle najbardziej porywa motyw miłosny Robina i Reginy, który tutaj występuje w dwóch wariacjach. I brzmi fantastycznie.

MANIAK OCENIA


„Heary of Gold”, choć pełni rolę wypełniacza, to tak naprawdę jest jednym z najważniejszych odcinków sezonu. Cała ekipa wykonała z nim kawał świetnej roboty. Jak najbardziej należy się:

DOBRY


PS. Jeśli seans macie już za sobą, to zajrzyjcie też do mojej analizy

Komentarze