Maniak ocenia #113: "Arrow" S02E04

MA­NIAK NA WSTĘPIE


Dru­gi se­zon „Ar­row” roz­po­czął się od po­rząd­ko­wa­nia ba­ła­ga­nu, któ­ry po­zo­stał po se­zo­nie pierw­szym, usta­la­nia no­we­go sta­tus quo oraz de­li­kat­ne­go su­ge­ro­wa­nia ko­lej­nych wąt­ków, któ­re zo­sta­ną pod­ję­te w se­ria­lu. Na ra­zie by­ło więc w mia­rę spo­koj­nie, tro­chę eks­po­zy­cyj­nie — ty­po­wy pierw­szy akt hi­sto­rii. Ale trze­ba po­wo­li ten pierw­szy akt za­koń­czyć i za­cząć na­stęp­ny. Tak też dzie­je się w czwar­tym od­cin­ku dru­gie­go se­zo­nu se­ria­lu. Po­wo­li hi­sto­ria za­czy­na ru­szać z miej­sca i wia­do­mo już mniej wię­cej, w ja­kim kie­run­ku mo­że się da­lej po­to­czyć. Czy jest to kie­ru­nek wła­ści­wy i czy twór­cy nie za­to­czą pew­ne­go ko­ła? Nie moż­na tego stwier­dzić na pew­no, ale pó­ki co, po­mi­mo kil­ku oczy­wi­stych wad, dal­sza część se­zo­nu za­po­wia­da się nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­co.


MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Za sce­na­riusz od­po­wia­da An­drew Kre­is­berg, jedn z twór­ców se­ria­lu oraz Wen­dy Me­ric­le („Go­to­we na wszyst­ko”). Od­ci­nek zo­stał za­ty­tu­ło­wa­ny „Cru­ci­ble”, czy­li „Cięż­ka pró­ba”. Oli­ver sta­ra się roz­pra­co­wać ta­jem­ni­czą, za­ma­sko­wa­ną bo­ha­ter­kę. Tym­cza­sem na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się gang­ster na­zy­wa­ny „Bur­mi­strzem”. W re­tro­spek­cjach Oli­ver tra­fia na ta­jem­ni­czy sta­tek.
Bar­dzo do­brze roz­wią­za­no spra­wę enig­ma­tycz­nej bo­ha­ter­ki — Black Ca­na­ry. Qu­een szyb­ko od­kry­wa jej praw­dzi­wą toż­sa­mość, a to po­zwa­la sce­na­rzy­stom cie­ka­wie za­ba­wić się pew­ny­mi skład­ni­ka­mi hi­sto­rii i wpro­wa­dzić nie­co świe­żo­ści do se­ria­lu. Przede wszyst­kim jed­nak, daje im to oka­zję do roz­wi­nię­cia Black Ca­na­ry i zmniej­sze­nie dy­stan­su, któ­ry dzie­lił ją za­rów­no od wi­dza, jak i bo­ha­te­rów se­ria­lu. Wy­cho­dzi, jak na ar­ro­wo­we stan­dar­dy, bar­dzo przy­zwo­icie.
Wą­tek Bur­mi­strza tro­chę przy tym pierw­szym bled­nie, ale trze­ba wziąć pod uwa­gę, że sta­no­wi on ra­czej pew­ne­go ro­dza­ju tło dla po­zo­sta­łych wy­da­rzeń i po­ma­ga po­pchnąć kil­ka ele­men­tów opo­wie­ści do przo­du. Sam w so­bie jest jed­nak zwy­czaj­ną „spra­wą ty­go­dnia”, któ­rą głów­ny bo­ha­ter dość szyb­ko roz­wią­zu­je.
Re­tro­spek­cje na­to­miast moc­no nie­po­ko­ją i idą w na­praw­dę fa­scy­nu­ją­cym kie­run­ku, po­ka­zu­jąc, że twór­cy se­ria­lu ma­ją jesz­cze spo­ro asów w rę­ka­wie.
Jest też kil­ka wąt­ków po­bocz­nych. Znów przy­glą­da­my się na chwi­le Se­ba­stia­no­wi Blo­odo­wi i Isa­bel Ro­chev, czy­li po­ten­cjal­nym zło­czyń­com tego se­zo­nu. Roz­wi­nię­to zwłasz­cza tego pierw­sze­go, któ­ry wy­raź­nie ma ukry­te za­mia­ry. Mamy rów­nież zu­peł­nie nie tra­fio­ną hi­sto­rię Lau­rel, któ­ra zma­ga się z pro­ble­mem al­ko­ho­lo­wym — nie dość, że kiep­sko ją na­pi­sa­no, to jesz­cze nie­po­trzeb­nie od­wra­ca ona uwa­gę od waż­niej­szych wąt­ków. Po­nad­to, po raz ko­lej­ny za­sy­gna­li­zo­wa­no też nie­unik­nio­ny roz­wój Roya Har­pe­ra.
Sce­na­riusz nie jest ide­al­ny i zna­la­zło się w nim kil­ka nie­po­trzeb­nych uprosz­czeń, czy nie do koń­ca tra­fio­nych żar­tów, ale wady te re­kom­pen­su­ją świet­ne sce­ny re­tro­spek­cji i in­try­gu­ją­cy wą­tek Black Ca­na­ry.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­ser, Eagle Egils­son, wy­wią­zu­je się ze swo­je­go za­da­nia po­praw­nie. Ma kil­ka cie­ka­wych po­my­słów, któ­re wi­dać choć­by w in­te­re­su­ją­co zre­a­li­zo­wa­nej i zmon­to­wa­nej se­kwen­cji po­cząt­ko­wej. Bar­dzo do­brze kom­po­nu­je kadr, czę­sto de­li­kat­nie su­ge­ru­jąc pew­ne ele­men­ty fa­bu­ły. Nie boi się też tro­chę do­sad­niej i bar­dziej su­ge­styw­nie po­ka­zy­wać bru­tal­nych scen. Two­rzy od­ci­nek w mia­rę spój­ny i trzy­ma­ją­cy w na­pię­ciu.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ste­phen Amell dość do­brze wy­wią­zu­je się z za­da­nia i umie­jęt­nie la­wi­ru­je po­mię­dzy play­boy­em Qu­eenem, sztyw­nia­kiem Ar­ro­wem oraz prze­ra­żo­nym Ol­liem z prze­szło­ści. Zda­rza mu się prze­no­sić tę ar­ro­wo­wą sztyw­ność do po­zo­sta­łych ob­li­czy bo­ha­te­ra, ale cóż — taki już jego urok.
Jak zwy­kle zna­ko­mi­cie wy­pa­da Emil­ly Bett Ric­kards jako Fe­li­ci­ty. Ak­tor­ka do­sko­na­le wie, kie­dy ma być po­waż­na, a kie­dy z ta­kie­go tonu nie­co spu­ścić. Jej gra jest przez to nie­zwy­kle płyn­na i lek­ka. Bar­dzo do­brze uzu­peł­nia się z wcie­la­ja­cym się w Dig­gle­’a Da­vi­dem Ram­sey­em.
Wy­stęp Ca­ity Lotz jest bar­dzo nie­rów­ny. Ak­tor­ka nie do koń­ca spraw­dza się w swo­jej bo­ha­ter­skiej wer­sji, w któ­rej ba­lan­su­je na kra­wę­dzi pa­ro­dii, na­to­miast po­tra­fi nie­źle po­ka­zać emo­cje po­sta­ci, gdy zdej­mie ma­skę. Tro­chę to tak­że wina sce­na­riu­sza.
Kate Cas­si­dy oczy­wi­ście znów moc­no iry­tu­je, stra­sząc ma­ło zróż­ni­co­wa­nym ze­sta­wem min i mo­no­ton­ną in­to­na­cją.
O wie­le le­piej niż w pierw­szym od­cin­ku spraw­dza się Sum­mer Glau jako Isa­bel Ro­chev, któ­ra tym ra­zem zy­sku­je tro­chę pa­zu­ra. Ta­ką Sum­mer zde­cy­do­wa­nie lu­bię.
Nie­zły jest tak­że Ke­vin Ale­jan­dro, któ­ry po­wo­li po­ka­zu­je dru­gie ob­li­cze Se­ba­stia­na Blo­oda. Ob­li­cze bar­dzo nie­po­ko­ją­ce.
Za­do­wa­la wcie­la­ją­cy się go­ścin­ne w „Bur­mi­strza” Clé Ben­nett („Lost Gir­l”) choć nie jest to rola szcze­gól­nie za­pa­da­ją­ca w pa­mięć.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia są bar­dzo przy­zwo­ite, ale trze­ba przy­znać, że nie ide­al­ne — spo­ro se­ria­li in­nych sta­cji wy­glą­da le­piej. Spraw­dza się na­to­miast mon­taż — ki­czo­wa­tych przejść mię­dzy sce­na­mi jest tu ra­czej, w po­rów­na­niu z kil­ko­ma in­nym od­cin­ka­mi „Ar­row” mniej, za to czę­sto wi­dzi­my na­praw­dę po­my­sło­we roz­wią­za­nia, po­praw­nie wpro­wa­dzo­ne od stro­ny tech­nicz­nej. Sce­no­gra­fia po­tra­fi cza­sa­mi roz­śmie­szyć i jest bar­dzo nie­rów­na. Do­brze wy­glą­da­ją za to ko­stiu­my, zwłasz­cza Ar­ro­wa i Black Ca­na­ry. Zna­ko­mi­ta jest mu­zy­ka.

MA­NIAK OCE­NIA


„Ar­row” znów nie jest ide­al­ne. Tak na do­brą spra­wę, moż­na zna­leźć w „Cru­ci­ble” spo­ro wad, ale na szczę­ście ma ten od­ci­nek rów­nie du­żo za­let, któ­re czy­nią se­ans bar­dzo przy­jem­nym. I na­wet je­śli jest to przy­jem­ność miej­sca­mi wsty­dli­wa, to co z tego?

DO­BRY

Komentarze