Maniak ocenia #7: "Rule of Rose"

MANIAK NA POCZĄTEK


Były komiksy i film - czas na grę.  Na tapet biorę dość kontrowersyjną produkcję na Playstation 2 (tak, nadal podtrzymuję, że nie mam żadnej konsoli u siebie w domu) z roku 2006, grę z gatunku survival horror, pt. "Rule of Rose". Przy tytule pracowali Japończycy, ale czy to oznacza, że można liczyć na mocne wrażenia?

MANIAK O FABULE


Fabuła zmusza do refleksji
Najważniejsza w grach jest dla mnie zawsze fabuła, ponieważ uważam je przede wszystkim za medium do opowiadania historii, tak jak książki, komiksy czy filmy. Gram więc głównie nie dla świetnej grafiki czy ciekawych rozwiązań technicznych, ale dla dobrej i absorbującej opowieści. "Rule of Rose" spełniła na tym polu swoje zadanie.
Fabuła przez większą cześć wydaje się dziwaczna i niezrozumiała, ale im bliżej końca, tym więcej odkrywanych jest kart, a końcowy etap pomaga odbiorcy w zrozumieniu, o co tak naprawdę chodzi. Po drodze stawianych jest wiele pytań, które czynią historię niezwykle interesującą.
Główną bohaterką gry jest Jennifer, dziewiętnastoletnia dziewczyna uwięziona w świecie rządzonym przez małe dziewczynki. W historii widać inspiracje "Władcą much" oraz "Małą księżniczką". To po części krytyka społeczeństwa klasowego oraz próba obalenia mitu nieskazitelnego i niewinnego dziecka, ale także opowieść o miłości, przyjaźni i radzeniu sobie ze stratą. Gra stanowi niesamowite doświadczenie i pozwala zajrzeć w głąb samego siebie - w świat naszych lęków i obaw. Pod tym względem można nazwać ją nawet małym arcydziełem.

MANIAK O ROZGRYWCE


Walka bywa frustrująca
Rozgrywka w "Rule of Rose" bardzo przypomina tę z "Silent Hilla". Sterujemy zatem bohaterką i pomagamy jej przeszukiwać pomieszczenia, by odnaleźć przydatne przedmioty, które później możemy w określony sposób użyć, by popchnąć fabułę do przodu. Okazjonalnie rzucani jesteśmy w wir walki, której jednak często lepiej uniknąć. Na pierwszy rzut oka jest to klasyczny survival horror, jednak jest pewien element gry, który ją wyróżnia spośród podobnych produkcji. Jest nim pies o imieniu Brown.
Brown towarzyszy głównej bohaterce i pomaga jej w odnajdywaniu różnorakich przedmiotów. Gracz ma do dyspozycji trzy polecenia. Może rozkazać psu tropić przedmiot, podejść do bohaterki lub nie ruszać się z miejsca. To bardzo ciekawe i innowacyjne rozwiązanie. Psi towarzysz jest bardzo przydatny, w wielu momentach nawet niezbędny, a przy okazji grając, mocno się z nim zżywamy.
Wspomniałem o okazjonalnej walce i trzeba przyznać, że to najmniej udany element gry. Bohaterka reaguje na komendy wydawane za pomocą kontrolera niezwykle ociężale i powolnie. Po części jest to celowy zamysł twórców gry, który ma podkreślić charakter głównej bohaterki - zrezygnowanej, zamkniętej w sobie i bezsilnej. Tyle, że zabieg ten, w znaczącym stopniu utrudnia rozgrywkę i czyni ją naprawdę frustrującą, zwłaszcza we fragmentach, w których walka jest obligatoryjna i rzuca się na nas mnóstwo wrogów, zadających silne obrażenia. Na szczęście nie jest takich fragmentów dużo, a w większości walk pomaga nam Brown, który szczekając, odwraca uwagę wroga.

MANIAK O GRAFICE


Przeciwnicy przerażają
Ciężko pisać o starszych grach w kontekście grafiki, ponieważ gdyby oceniać na podstawie dzisiejszych kryteriów i standardów, byłoby to mocno niesprawiedliwe. Postaram się zatem wrócić mentalnie do 2006 roku.
Jak na produkcję z tamtego czasu, "Rule of Rose" nie jest graficzną perełką, ale nie jest też paskudna czy brzydka - ot zwykły, nie wyróżniający się technologicznie przeciętniak. Na pochwałę zasługuje na pewno dbałość twórców o szczegóły - w przygotowanie i zaprojektowanie postaci czy poszczególnych lokacja włożono wiele serca, co widać. Szczególnie zachwycają projekty przeciwników, jakich napotkamy podczas rozgrywki - wywołują oni uczucie niepokoju, niepewności i przerażenia. Animacja jest nieco toporna, ale nie na tyle by zepsuć wrażenia z gry.
Oddzielny akapit należy się bardzo dobrze zrealizowanym przerywnikom filmowym. Wyglądają naprawdę prześlicznie, są animowane bezbłędnie i całkowicie spełniają swą funkcję, jaką jest pogłębienie warstwy fabularnej gry.

MANIAK O MUZYCE


Muzyka "Rule of Rose", autorstwa Minobego Yutaki (蓑部雄崇) to zdecydowanie element, który zrobił na mnie największe wrażenie. Melancholijne dźwięki fortepianu i skrzypiec doskonale podkreślają ciężką atmosferę gry. Ścieżka dźwiękowa jest zawsze dopasowana do danego momentu gry - w spokojniejszych chwilach jest bardziej wyważona, natomiast podczas walki usłyszymy dźwięki rwane i niepokojące. Da się jej słuchać nie tylko podczas rozgrywki, ale również "na sucho".

 MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ


Aktorom nie zawsze się chciało
Gra aktorska jest bardzo nierówna. Zarówno w japońskiej jak i amerykańskiej oraz europejskiej wersji gry, postaci mówią w języku angielskim, a wymawianym kwestiom towarzyszą napisy w odpowiednim języku. Ponieważ akcja gry osadzona jest w Wielkiej Brytanii, to bardzo dobre posunięcie. Niestety aktorzy nie zawsze stawali na wysokości zadania. Sporo kwestii wypowiadanych jest od niechcenia i bez wyrazu, co niestety trochę może zakłócać odbiór gry. Na szczęście są też chwile, w których słychać, że aktorzy rzeczywiście dali z siebie wszystko i mocno wczuli się w rolę. Nie wiem, od jakich czynników mogło to zależeć.


MANIAK OCENIA


"Rule of Rose" nie jest produkcją idealną i ma swoje wady - największą z nich jest system walki. Mimo to, z rozgrywki odniosłem sporo pozytywnych wrażeń i myślę, że mogę (może troszkę na wyrost) ocenić grę w mojej trzystopniowej skali na:

DOBRY

Komentarze