MANIAK NA POCZĄTEK
Siódmy odcinek drugiego sezonu skupił się przede wszystkim na postaciach Vanessy i Ethana. Żeby więc troszkę to zrównoważyć, kolejna odsłona poświęcona jest reszcie bohaterów. Istnieje oczywiście minus – brak Evy Green – ale w gruncie rzeczy takie przeniesienie ciężaru na innych dość dobrze serialowi robi.
Śledzimy zatem zmagania Malcolma Murraya z wpływem, jaki ma nad nim Evelyn Poole; z niepokojem przyglądamy się działaniom Calibana, który desperacko próbuje zjednać sobie Lily; jesteśmy szokowani decyzją Doriana Greya i wreszcie zmagamy się ze sprzecznymi uczuciami wobec inspektora Ruska (bo z jednej strony taki sympatyczny, a z drugiej taki niecny), który powiązuje (taki on mądry!) Ethana z Malcolmem (o nie, nie, od Ethana i Malcolma proszę z dala!). A wszystko pod iście mrocznym, złowieszczym tytułem „Memento mori”, czyli z łaciny: „Pamiętaj o śmierci”.
Śledzimy zatem zmagania Malcolma Murraya z wpływem, jaki ma nad nim Evelyn Poole; z niepokojem przyglądamy się działaniom Calibana, który desperacko próbuje zjednać sobie Lily; jesteśmy szokowani decyzją Doriana Greya i wreszcie zmagamy się ze sprzecznymi uczuciami wobec inspektora Ruska (bo z jednej strony taki sympatyczny, a z drugiej taki niecny), który powiązuje (taki on mądry!) Ethana z Malcolmem (o nie, nie, od Ethana i Malcolma proszę z dala!). A wszystko pod iście mrocznym, złowieszczym tytułem „Memento mori”, czyli z łaciny: „Pamiętaj o śmierci”.
MANIAK O SCENARIUSZU
Wątek przewodni odcinka to ten, który skupiony jest na Malcolmie. Zbudowano go w bardzo przemyślany sposób. Najpierw więc mamy Malcolma stopniowo odzyskującego świadomość, potem Malcolma w chwili kryzysu, któremu stawia czoła wraz z bliskimi, aż wreszcie jest Malcolm „wyleczony”, stający do konfrontacji. Niesamowicie ten cały wątek emocjonuje i trzyma w napięciu; zachęca do refleksji na temat wartości i priorytetów, a ponadto znacznie posuwa całą historię do przodu. Znakomicie podkreśla także wagę wspomnień i siłę przeszłości, definiujących naszą osobowość.
Bardzo niepokojący jest wątek Frankensteina, Calibana i Lily – głównie z uwagi na mnogość gwałtownych, często negatywnych emocji, jakie Logan postanowił w nim wysunąć na pierwszy plan. Widzimy więc Calibana doprowadzonego do ekstremum, który działa w gwałtownym afekcie. Nie jest, rzecz jasna, w stanie przewidzieć konsekwencji tych działań, a trzeba przyznać, że te są zgoła interesujące – zwłaszcza w kontekście tego, kim okazuje się Lily. Logan serwuje mnóstwo fabularnych wywijasów i zwrotów akcji, które przyprawia dość osobliwą (ale nie w negatywnym tego słowa znaczeniu) puentą. Jeszcze sporo może z tej historii wyniknąć, ale najważniejsze chyba jest jej sedno: z jednej strony destrukcyjna siła uczuć, z drugiej zaś manifestacja długo dławionego oporu kobiety wobec opresyjnego traktowania przez mężczyzn.
Podoba mi się także kierunek, który obiera wątek Doriana – przede wszystkim dlatego, że Logan coraz bardziej zaczyna nawiązywać do powieści Wilde'a. Szkicuje więc obraz człowieka impulsywnego, dla którego bodźcem do działania jest ciekawość i chęć nowych doznań; człowieka który szybko się nudzi i zmienia obiekt zainteresowań. Wreszczie: człowieka bardzo pilnie strzegącego swoich tajemnic, gotowego na wszystko, by je chronić. I jasne: Logan nie przenosi powieści Wilde'a dosłownie i wiernie, a raczej ją reinterpretuje i dostosowuje do fabuł serialu, ale czyni to naprawdę dobrze.
A jak ten pomniejszy wątek śledztwa? Wciąż pozostaje on w tle głównej historii i rozwija się raczej powoli, choć jest coraz bliższy eskalacji. Wszystko może jeszcze eksplodować i zupełnie zmienić całą sytuację w serialu, co Logan bardzo dosadnie w tym odcinku zaznacza, każąc widzom nie tylko – zgodnie z tytułem – pamiętać o śmierci, ale także o grzechach bohaterów.
MANIAK O REŻYSERII
Tym razem reżyserię powierzono Kanadyjce, Kari Skogland. Możecie kojarzyć ją z jednego odcinka „Once Upon a Time in Wonderland”, pracowała także przy serialu „Wikingowie”. Ponadto ma na koncie filmowe projekty, takie jak: „Liberty Stands Tall” czy „50 ocalonych”.
Jak radzi sobie z „Penny Dreadful”? Jest gdzieś w tym, co robi, coś zimnego, surowego i znakomicie się to w serialu sprawdza. Jednocześnie – nieco paradoksalnie – Skogland potrafi niesamowicie zintensyfikować doznania. W efekcie kluczowe sceny pod jej nadzorem bardzo mocno oddziałują na widza. Trochę to za sprawą częstego korzystania ze zbliżeń, trochę za sprawą rozmyślne użytego slow-motion i trochę za sprawą wprawnej inscenizacji. Do tego dodać należy wspaniałą kompozycję kadru i dbanie o to, by ujęcia pokazywane były z odpowiedniej perspektywy (świetnie da się to odczuć zwłaszcza w scenie z Lily i Calibanem). Dotajemy naprawdę porządnie poprowadzony odcinek i szkoda, że póki co, to jedyna odsłona od Skogland.
Jak radzi sobie z „Penny Dreadful”? Jest gdzieś w tym, co robi, coś zimnego, surowego i znakomicie się to w serialu sprawdza. Jednocześnie – nieco paradoksalnie – Skogland potrafi niesamowicie zintensyfikować doznania. W efekcie kluczowe sceny pod jej nadzorem bardzo mocno oddziałują na widza. Trochę to za sprawą częstego korzystania ze zbliżeń, trochę za sprawą rozmyślne użytego slow-motion i trochę za sprawą wprawnej inscenizacji. Do tego dodać należy wspaniałą kompozycję kadru i dbanie o to, by ujęcia pokazywane były z odpowiedniej perspektywy (świetnie da się to odczuć zwłaszcza w scenie z Lily i Calibanem). Dotajemy naprawdę porządnie poprowadzony odcinek i szkoda, że póki co, to jedyna odsłona od Skogland.
MANIAK O AKTORACH
Niestety w odcinku nie pojawia się tym razem Eva Green (wydało się, to dla niej oglądam „Penny Dreadful”), ale ci aktorzy, którzy w „Memento Mori” występują, nadrabiają tę nieobecność.
Jest więc Timothy Dalton, który zachwyca prawdziwym popisem swoich aktorskich umiejętności. Niesamowicie pogłębia swoją rolę i znakomicie ujmuje wewnętrzne rozterki sir Malcolma Murraya, pokazując przeróżne oblicza bohatera.
O tym, jak wspaniały jest Simon Russel Beale wspominać chyba nie trzeba. Znów świetnie równoważy ekscentryczny charakter postaci z powagą sytuacji, w jakiej wszyscy się znajdują i tworzy kreację bardzo złożoną, a co za tym idzie – niezwykle przekonującą (nawet jeśli miejscami zbyt wyrazistą).
Bardzo mocny, robiący wrażenie występ zalicza Danny Sapani w roli Sembene. Bardzo głęboko wchodzi w swą rolę i roztacza wokół postaci aurę tajemniczości, dzięki czemu naprawdę zapada w pamięć.
Helen McCrory jak zwykle przeraża na przeróżne sposoby: a to zawziętością, a to zimnym spokojem, a to złowieszczym uśmiechem. Widać, że Evelyn Poole to rola, którą aktorka świetnie się bawi, a to zapewnia dobrą grę.
Harry Treadaway prezentuje Frankensteina dość rozdartego. Czasem więc sprawia wrażenie pogubionego, by potem dość naturalnie przejść w stadium człowiek zdeterminowanego, za wszelką cenę dążącego do celu.
Rory Kinnear nieustannie zachwyca. W „Memento Mori” tym bardziej odznacza się w pamięci, ponieważ jego Caliban całkowicie traci panowanie nad emocjami. Kinnear gra to kapitalnie, trafiając w odpowiednie tony i ani razu nie przerysowując postaci, o co wcale nie jest trudno.
Równie ciekawa jest Billie Piper jako Brona/Lily. Niestabilność emocjonalna, podwójna gra i swoista niepewność – to wszystko wychodzi Piper bardzo naturalnie, a jednocześnie zaskakuje i niepokoi.
Reeve Carney nie bardzo odchodzi od tego, co do tej pory robił z postacią Doriana Greya, ale wciąż jest to bardzo porządna rola, a aktora przyjemnie się ogląda. Zwłaszcza w duecie z Jonnym Beauchampem, który doskonale ujmuje wrażliwość swojej bohaterki, Angelique, i podkreśla jej kobiece zachowania.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia nieustannie są bardzo dobre. Fantastycznie zrealizowano zbliżenia, a całość filmowano z iście ciekawych perspektyw. Kamerę poprowadzono dość płynnie i zadbano o różnorodność ujęć, które świetnie połączone są dość intensywnym montażem.
Jeśli chodzi o te czysto artystyczne elementy, jak charakteryzacja, kostiumy czy wreszcie scenografia, to tu również odbyło się bez zaskoczeń. Wciąż stoją one na wysokim poziomie, zachwycają precyzją wykonania oraz samym pomysłem.
Całkiem niezłe są efekty specjalne, z reguły mniej komputerowe, a bardziej praktyczne. Dźwięk zrealizowany jest bezbłędnie i jak zwykle świetnie pomaga w straszeniu. Muzyki Abla Korzeniowskiego można by zaś słuchać i słuchać, i słuchać bez końca.
MANIAK OCENIA
„Memento mori” to – pomimo zupełnego braku Vanessy Ives i, co za tym idzie, Evy Green – odcinek naprawdę dobry, który mocno popycha fabułę do przodu i daje pierwsze wskazówki, dokąd "Penny Dreadful" w drugim sezonie ostatecznie zmierza.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.