MANIAK ZACZYNA
Zanim obejrzałem piąty odcinek „Penny Dreadful” jeszcze sobie nie zdawałem z tego sprawy, ale po seansie już wiem i mogę to powiedzieć z całą pewnością: bardzo mocno na niego czekałem (a to paradoks). I pomyśleć, że wcale nie jest to odsłona, która popycha fabułę do przodu. Mało tego, pojawiają się w niej tylko dwoje z głównych bohaterów, w tym jeden z nich raczej na kilka chwil. Ale to nic, bo w zamian twórcy serwują doskonałą historię, ujawniającą wiele na temat przeszłości najbardziej intrygującej postaci. Opowieść zagadkową, momentami przerażającą, chwilami zaś niezwykle poruszającą.
No dobrze, to dlaczego tak bardzo mi się podobało?
No dobrze, to dlaczego tak bardzo mi się podobało?
MANIAK O SCENARIUSZU
Odcinek zatytułowano „Closer Than Sisters” („Bliższe sobie niż siostry”). Scenarzysta, John Logan, włożył jego fabułę w ramy listu, pisanego przez Vanessę Ives do Miny Harker. Opisuje ona w nim ich wspólną przeszłość oraz to, co sprawiło, że panna Ives ostatecznie przyłączyła się do sir Malcolma Murraya. W odcinku śledzimy więc wszystkie kluczowe wydarzenia w życiu Vanessy. Obserwujemy jej dzieciństwo i bliską przyjaźń z Miną, jej relację z rodziną Murrayów i w końcu następstwa pewnego incydentu, który te stosunki na zawsze psuje.
To historia bardzo mroczna i pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Logan pokazuje w niej także sporo obyczajów i konwenansów wiktoriańskiej Anglii, wzbogacając tym samym świat przedstawiony w serialu.
Fascynujące są przede wszystkim wszystkie motywy, jakie scenarzysta porusza w odcinku. Kreśli postać Vanessy bardzo umiejętnie, wplatając w jej przeszłość opętanie, demony, zdrady czy budzący chorą fascynację seks, przyprawiając to wszystko barbarzyńskimi, dziewiętnastowiecznymi metodami leczenia chorób psychicznych (w tym, hydroterapią i trepanacją czaszki). Tworzy w ten sposób zadziwiająco ciekawy miszmasz, który doskonale oddziałuje na wyobraźnię, mocno niepokoi, a momentami nawet wzrusza.
Oczywiście jest pewna cena takiego odcinka — ci, którzy liczyli na kontynuację przygód nieustraszonej drużyny mogą poczuć się zawiedzeni. Mogą, ale nie muszą, ponieważ mimo wszystko otrzymają odpowiedzi na wiele pytań. Zwłaszcza, że historia Vanessy i Miny (oraz w pewnym stopniu sir Malcolma) jest uzupełniona doskonale. Pewne, zasugerowane w dotychczasowych odsłonach serialu tropy tutaj są bardzo zgrabnie rozwinięte, choć trzeba przyznać, że nadal pozostaje kilka niewiadomych — i bardzo dobrze.
Niezmiernie spodobała mi się też narracja Vanessy, która pogłębia pokazywane na ekranie retrospekcje. Nie jest w żadnym wypadku zbędna, bo pomaga rzucić na wiele wydarzeń inne światło, a także wspaniale poszerza portret bohaterki.
MANIAK O REŻYSERII
Reżyserią odcinka zajmuje się Coky Giedoryc („Oliver Twist”, „Szpiedzy w Warszawie”). Podobnie jak jego poprzednicy, łącznie odpowie za dwie odsłony serialu.
Tym, co najbardziej podoba mi się w „Closer Than Sisters” są początkowe i końcowe sekwencje, w których obserwujemy, jak Vanessa pisze list. Reżyser świetnie operuje w nich zbliżeniami i ma ciekawe pomysły montażowe, dzięki którym sceny te stają się niezwykle intymne.
W samych retrospekcjach Giedoryc nieco się gubi, ale w gruncie rzeczy wprowadza w życie kilka udanych rozwiązań. Na pewno na pochwałę zasługuje to, co robi z kolorystyką ujęć (to już kolejna recenzja „Penny Dreadful”, w której wracam na to uwagę). Niby w pewnych, nieco bardziej sielankowych momentach jest jaśniej, a w innych, tych przerażających, ciemniej, ale należy też zauważyć, że zawsze wszystkie barwy są nieco wyblakłe, jakby Giedoryc chciał zasugerować, że od początku coś w historii panny Ives jest nie tak. Tworzy w ten sposób niesamowitą atmosferę. I choć czasami nieco ten nastrój ulatuje, to reżyser na tyle wciąga w świat skomplikowanych relacji Murrayów i Ivesów, że widz raczej mocno tej utraty klimatu nie odczuje.
Sama akcja ukazana jest nieźle. Historia toczy się własnym torem i nic nie jest na siłę przyspieszane. Czasami jednak trochę przeszkadza delikatnie rwany montaż, nieco ten trochę wolniejszy przebieg wydarzeń zakłócający. Jest też trochę dosłowności i paskudności na ekranie, ale nigdy w złym smaku, a jedna ze scen naprawdę sporo na tym zyskuje.
Tym, co najbardziej podoba mi się w „Closer Than Sisters” są początkowe i końcowe sekwencje, w których obserwujemy, jak Vanessa pisze list. Reżyser świetnie operuje w nich zbliżeniami i ma ciekawe pomysły montażowe, dzięki którym sceny te stają się niezwykle intymne.
W samych retrospekcjach Giedoryc nieco się gubi, ale w gruncie rzeczy wprowadza w życie kilka udanych rozwiązań. Na pewno na pochwałę zasługuje to, co robi z kolorystyką ujęć (to już kolejna recenzja „Penny Dreadful”, w której wracam na to uwagę). Niby w pewnych, nieco bardziej sielankowych momentach jest jaśniej, a w innych, tych przerażających, ciemniej, ale należy też zauważyć, że zawsze wszystkie barwy są nieco wyblakłe, jakby Giedoryc chciał zasugerować, że od początku coś w historii panny Ives jest nie tak. Tworzy w ten sposób niesamowitą atmosferę. I choć czasami nieco ten nastrój ulatuje, to reżyser na tyle wciąga w świat skomplikowanych relacji Murrayów i Ivesów, że widz raczej mocno tej utraty klimatu nie odczuje.
Sama akcja ukazana jest nieźle. Historia toczy się własnym torem i nic nie jest na siłę przyspieszane. Czasami jednak trochę przeszkadza delikatnie rwany montaż, nieco ten trochę wolniejszy przebieg wydarzeń zakłócający. Jest też trochę dosłowności i paskudności na ekranie, ale nigdy w złym smaku, a jedna ze scen naprawdę sporo na tym zyskuje.
MANIAK O AKTORACH
Aktorsko jest to przede wszystkim odcinek Evy Green, która swym występem udowadnia, po raz kolejny zresztą, że talent ma ogromny. Narrację prowadzi pięknym głosem, doskonale intonując i utrzymując napięcie, natomiast w retrospekcjach przechodzi samą siebie, pokazując różne stany Vanessy Ives — od spokoju, przez szaleństwo aż po trans. Idealnie gra głosem, spojrzeniem i gestami, tworząc kreację pełną, spójną i przede wszystkim bardzo, by nie rzec: „przerażająco”, przekonującą. Panie i panowie od Emmy — musicie dać jej przynajmniej nominację za „Closer Than Sisters”.
Reszta aktorów stanowi tu raczej tło. Z głównej obsady pojawia się jeszcze Timothy Dalton jako sir Malcolm i oczywiście gra pierwszorzędnie, choć nie ma go aż tak dużo. Sceny, w których się pojawia, są w jego wykonaniu bardzo dobre, ponieważ udaje mu się ukazać różne oblicza bohatera, w tym jedno bardzo niespodziewane.
Jest też Olivia Llewellyn („Radio na Fali”) w roli Miny, ale rola ta ogranicza się do kilku mało znaczących scen i dopiero pod koniec odcinka scenarzysta przewidział dłuższy występ dla aktorki, z którym radzi sobie ona nieźle — udaje jej się nawet trochę widza oszukać.
Przyzwoicie radzą sobie debiutująca Lili Davies oraz Fern Deacon („The Secret of Crickley Hall”), wcielające się w kolejno: młodą Vanessę i młodą Minę. Nie drażnią swoją manierą i wypadają w miarę wiarygodnie.
Reszta aktorów stanowi tu raczej tło. Z głównej obsady pojawia się jeszcze Timothy Dalton jako sir Malcolm i oczywiście gra pierwszorzędnie, choć nie ma go aż tak dużo. Sceny, w których się pojawia, są w jego wykonaniu bardzo dobre, ponieważ udaje mu się ukazać różne oblicza bohatera, w tym jedno bardzo niespodziewane.
Jest też Olivia Llewellyn („Radio na Fali”) w roli Miny, ale rola ta ogranicza się do kilku mało znaczących scen i dopiero pod koniec odcinka scenarzysta przewidział dłuższy występ dla aktorki, z którym radzi sobie ona nieźle — udaje jej się nawet trochę widza oszukać.
Przyzwoicie radzą sobie debiutująca Lili Davies oraz Fern Deacon („The Secret of Crickley Hall”), wcielające się w kolejno: młodą Vanessę i młodą Minę. Nie drażnią swoją manierą i wypadają w miarę wiarygodnie.
Z innych aktorów, o których warto wspomnieć, można wymienić znakomitego Franka McCuskera („Dynastia Tudorów”), odgrywającego rolę demonicznego doktora Banninga oraz Annę Chancellor („Cztery wesela i pogrzeb”, „Czas prawdy”), fantastycznie wcielającą się w skomplikowaną postać matki Vanessy, Claire.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Zdjęcia przygotowano z dużą dbałością. Są ostre, płynne i świetnie ukazują to, co w danym momencie ważne. Pięknie zrealizowano także kilka dłuższych ujęć. Montaż, jak to montaż — z reguły przyzwoity, ale niepozbawiony błędów i, jak już wyżej wspomniałem, momentami zbyt rwany.
Doskonała jest za to charakteryzacja. Dobrze wychodzi nieznaczne odmłodzenie Timothy’ego Daltona, cudownie zaś to co uczyniono przy Evie Green — zwłaszcza makijaż i fryzury.
Wrażenie robi także scenografia. Wnętrza mrocznych brytyjskich posiadłości, czy wielki labirynt z żywopłotu potrafią zachwycić oko.
Niezmienne genialna jest muzyka Abla Korzeniowskiego, która dopasowana jest do scen idealnie i nawet, jeśli uderza w spokojniejsze tony, to jest w niej coś niepokojącego.
Doskonała jest za to charakteryzacja. Dobrze wychodzi nieznaczne odmłodzenie Timothy’ego Daltona, cudownie zaś to co uczyniono przy Evie Green — zwłaszcza makijaż i fryzury.
Wrażenie robi także scenografia. Wnętrza mrocznych brytyjskich posiadłości, czy wielki labirynt z żywopłotu potrafią zachwycić oko.
Niezmienne genialna jest muzyka Abla Korzeniowskiego, która dopasowana jest do scen idealnie i nawet, jeśli uderza w spokojniejsze tony, to jest w niej coś niepokojącego.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.