Maniak ocenia #91: "Looper. Pętla czasu"

MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU


O filmie "Looper. Pętla czasu" słyszałem bardzo dużo pochlebnych opinii. To według wielu krytyków film jednocześnie skłaniający do myślenia i dostarczający mocnych wrażeń; obraz, będący inteligentnym połączeniem futurystycznego science-fiction oraz dobrej akcji w starym stylu. Trzeba przyznać, że to dość mocne i odważne słowa, które mocno zachęcają do seansu.
Zachęciły i mnie, ale jakoś tak zawsze było coś innego do obejrzenia i "Loopera" odkładałem na bliżej nieokreślone "później". Prawie zdążyłem już o tym filmie zapomnieć, kiedy pewnego wieczoru usiadłem przed telewizorem (a zdarza mi się to ostatnio coraz rzadziej) i w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się oglądać, trafiłem na kanał, na którym za chwilę "Looper" miał się rozpocząć. I w ten sposób mogłem się przekonać czy rzeczywiście jest to film tak dobry, jakim go piszą.

MANIAK O SCENARIUSZU


Scenariusz filmu napisał Rian Johnson, który także go wyreżyserował. To trzeci jego pełnometrażowy film, po "Kto ją zabił" i "Niesamowitych braciach Bloom".
Na pierwszy rzut oka fabuła prezentuje się naprawdę interesująco. W 2074 roku możliwa jest podróż w czasie. Z tej technologii korzystają grupy przestępcze, które, z racji, że każde morderstwo jest natychmiast wykrywane, wysyłają swe ofiary w przeszłość. Tam mają zająć się nimi wynajęci specjalnie w tym celu tzw. looperzy. Zasada jest prosta - w zamian za zabójstwa są oni dobrze opłacani i mogą wieść luksusowe życie. Jest jednak haczyk - każdy z looperów będzie musiał w końcu zabić samego siebie, wysłanego z przyszłości, co określane jest mianem "zamknięcia pętli". Główny bohater, Joe, ma właśnie zlikwidować swoją starszą wersję, kiedy pojawia się pewien problem...
To intrygujący punkt wyjścia i można go było rozwinąć w niebanalny i nieszablonowy sposób. Zwłaszcza, że w to wszystko wpleciono nie tylko elementy science-fiction, ale także trochę fantasy (niektórzy ludzie posiedli bowiem dar telekinezy), tworząc niezwykle porywającą i trochę niepokojącą wizję świata przyszłości. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien spory mankament, który mocno psuje rozrywkę.
Tak to już jest, że do podróży w czasie trzeba podejść ostrożnie i mieć na nie jakąś wyraźną, spójną koncepcję. Niestety, pomysły Johnsona nie są pod tym względem dopracowane, co skutkuje poważnymi dziurami fabularnymi. Paradoks goni tu paradoks, a to przede wszystkim przez to, że próbuje się widzowi wmówić, iż wszystkie wydarzenia dzieją się w jednej linii czasowej, którą można dowolnie zmieniać. Siłą rzeczy rodzą się w ten sposób sprzeczności. Cierpi na tym zwłaszcza główna oś fabuły, bo choć poprowadzona dość atrakcyjnie, a momentami zaskakująco, to kiedy film dobiega końca, widz zadaje sobie pytanie, gdzie w tym wszystkim był sens.
Odstawiając jednak te wszystkie wady na bok, trzeba przyznać, że siła "Loopera" nie tkwi w podróżach w czasie i zasadzie ich działania, ale w ciekawie rozpisanym głównym bohaterze. Joe z każdą minutą ewoluuje i do samego końca przechodzi interesującą drogę. Fascynująco wypada również jego konfrontacja ze starszą wersją.
Dość zgrabnie nakreślone są też postaci poboczne. Mamy więc niejednoznacznego, przybyłego z przyszłości szefa looperów, Abe'a, który rządzi nimi twardą ręką i nie jest skłonny do pójścia na jakąkolwiek ugodę. Mamy również wiernie służącego "dobrej" sprawie Kida Blue, który nie cofnie się przed niczym, by zyskać szacunek i uznanie Abe'a. Jest wreszcie obowiązkowa kobieta (a jakże), w dodatku z dzieckiem (a jakże, po raz drugi), która nie tylko pomoże bohaterowi dostrzec jego błędy, ale jest też zamieszana w całą sprawę (a jakże, po raz trzeci) i skrywa pewną tajemnicę (a jakże, po raz czwarty). I to właściwie wszyscy, którzy gdzieś tam zwracają na siebie uwagę. Nie brak oczywiście w tym wszystkim sztampy, zwłaszcza u kobiety, ale trzeba przyznać, że mimo wszystko postaci te potrafią zainteresować. Inaczej niż cała, niewyróżniająca się z tła, bezbarwna reszta. Trochę tej reszty szkoda, bo świat przedstawiony w filmie staje się automatycznie mniej zróżnicowany i opiera się niejako tylko na postaciach wiodących.

MANIAK O REŻYSERII


Od strony reżyserskiej, za którą, jak już wspomniałem, również odpowiada Rian Johnson, jest już na szczęście znacznie lepiej. W efekcie to, co widzimy na ekranie, robi bardzo duże wrażenie. Mamy zaludnione metropolie przyszłości, mroczne i brudne serca miast oraz skontrastowane z nimi surowe plenery opustoszałych obrzeży.  Całość składa się na na konsekwentnie poprowadzoną, fascynującą wizję. Reżyser dba o najmniejsze szczegóły i używając różnych sztuczek z powodzeniem realizuje takie elementy świata jak telekineza czy konsekwencje ingerencji w linię czasową (jakkolwiek niedorzeczne pod względem scenariusza).
Nieźle radzi sobie także z tempem historii. Dobrze równoważy akcję z nieakcją, dostarczając w miarę (ale nie, co ważne, za bardzo) dynamiczny film, który pod tym względem ogląda się naprawdę przyjemnie.
Interesującą decyzją wydaje się ta, o upodobnieniu aktora, odgrywającego główną rolę, do tego, który odgrywa starszą wersję tej samej postaci. Niestety takie rozwiązanie sprawdza się tylko w teorii, bo z wykonaniem tego pomysłu jest już gorzej (ale o tym za moment).

MANIAK O AKTORACH


Aktorzy (w większości przypadków) spisują się w "Looperze" dość dobrze.
Joseph Gordon-Levitt ("Incepcja", "Mroczny Rycerz powstaje") w roli głównej tworzy dość porządną kreację. Drogę, jaką jego bohater, Joe, przebywa od początku do końca filmu, aktor pokazuje rzetelnie i przekonująco. Jest jednak pewien problem, z którym musi zmagać się we wszystkich scenach - ograniczająca mimikę charakteryzacja, upodabniająca go do Bruce'a Willisa ("Szklana pułapka", "Niezniszczalny"), który odgrywa Joego z przyszłości.
Bruce zaś, jak to Bruce - ma standardową rolę twardziela, który sunie do przodu i wypełnia swoją misję. Willis grał już takich tysiące, a tutaj niczym nie zaskakuje, ale też nie rozczarowuje. Dostarcza po prostu widzowi to, czego się od niego można spodziewać.
Zaskakuje za to Jeff Daniels, który ma chyba najciekawszą rolę w całym filmie. Radzi sobie z nią znakomicie, potrafiąc umiejętnie przedstawić wszelkie sprzeczności, jakie łączy w sobie jego postać - szef looperów Abe.
Podobnie dobry jest Noah Segan jako Kid Blue. To postać znacznie mniej złożona niż Abe, ale równie starannie zagrana.
Niczego sobie jest Emily Blunt w głównej roli kobiecej - Sary. Choć jej postać jest dość sztampowa i zbudowana z filmowych stereotypów, to aktorka stara się wnieść w nią coś od siebie i ostatecznie poprawia ogólne wrażenie jakie Sara wywołuje.
Jest wreszcie Pierce Gagnon - bardzo utalentowany chłopiec (w chwili kręcenia miał ok. 7 lat), wcielający się w syna Sary. Gra, jak na swój wiek, naprawdę świetnie. Niestety problem polega na tym, że za bardzo rzuca się w oczy, co psuje trochę wrażenie niespodzianki, jakie później ma poczuć widz (lubię takie błędy obsadowe nazywać błędami "Obcego 4"). Cóż - coś za coś.

MANIAK O TECHNIKALIACH


A jak jest pod względem technicznym? Także w miarę. Na pewno zachwycają zdjęcia - łączą bowiem pewnego rodzaju surowość w spokojniejszych scenach z dynamizmem w scenach akcji. Do tego wszystkiego dopasowany jest porządnie przygotowany, płynny montaż, który ani na chwilę nie utrudnia śledzenia fabuły. Są też dość przyzwoite efekty specjalne - może nie koniecznie spektakularne (zresztą cały film, mimo sporej ilości akcji, paradoksalnie stwarza wrażenie kameralnego), ale z całą pewnością nierażące w oczy.
Całkiem ciekawa jest scenografia - dobrze zarówno przygotowano wnętrza, jak i zaaranżowano plenery. Mieszane uczucia mam jednak wobec charakteryzacji - a zwłaszcza charakteryzacji Gordon-Levitta. Założenia były takie, by upodobnić go jak najbardziej do Bruce'a Willisa. Rzeczywiście - Joseph nie wygląda jak on, ale też nie wygląda jak młody Willis. W dodatku ma się wrażenie, że coś ma nie tak z twarzą. I tak cały efekt jest zepsuto.
Jeśli chodzi o muzykę, to cóż - po seansie nie nuciłem nic pod nosem, a w trakcie nic nie zwróciło mojej większej uwagi.

MANIAK OCENIA


Jaki jest więc "Looper" w ostatecznym rozrachunku? To nieźle zagrany, porządnie wyreżyserowany, rozrywkowy film akcji (ze sztampowym przesłaniem, jakich wiele) o bardzo dziurawym scenariuszu. Nie jest to film zły, ale nie jest to w żadnym wypadku film wybitny, nawet w swoim gatunku. Ot, po prostu:

ŚREDNI

Komentarze

  1. Dorota Pietruszka29 stycznia 2014 11:57

    W większości się zgodzę, szczególnie, co do scenariusza...
    Ale! Co do Willisa, który nie wniósł nic nowego- nie do końca. Moim zdaniem dobór aktorów był świetny, bo Joseph Gordon-Levitt ze swoją mimiką potrafił robić miny, a'la Bruce Willis, tak, że potem przejście z aktora na aktora nie było aż takim szokiem. To nie było ograniczanie jego genialnej mimiki, lecz wykorzystanie jej w jak najlepszym celu, tak myślę. A Willis aktorem jednej twarzy nie jest zdecydowanie. Gdy ogląda się go, jako młodego debiutanta w "Moonlighting" chociażby, widać młodego jajcarza, który robi głupie miny, unosi brwi, uśmiecha się kątem... jak Levitt! I Willis potrafi do tej pory grać w ten sposób, chociaż wiadomo, wiek i role w "Pułapce" wytarły go trochę, to wciąż w oczach ma to coś i potrafi to wydobyć, jak np w "Red" ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ nie piszę, że Willis jest aktorem jednej twarzy. Po prostu uważam, że rola w tym filmie była dla niego jedną z tysiąca podobnych, jakie już zagrał. A skoro tak, to ciężko było wnieść coś nowego. Ale to wcale nie oznacza, że zagrał źle.
    A co do Gordon-Levitta i jego charakteryzacji - uważam, że bardzo go ona skrzywdziła, bo w wielu scenach widać, jak się z nią męczy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.