Maniak inaczej #106: 2020: Popkulturowy pamiętnik. Część 8: Sierpień.

2020: Popkulturowy pamiętnik. Część 8: Sierpień.

Zregenerowałem siły w weekend i wracam z kolejną odsłoną mojego popkulturowego pamiętnika. Choć w sierpniu sporo zadziało się w moim życiu osobistym, znalazłem też dużo czasu na popkulturę. Przekonajcie się, co też takiego obejrzałem, przeczytałem i w co zagrałam.

Naprzód (2020)

Nie zdążyłem obejrzeć Naprzód w marcu, dlatego bardzo się ucieszyłem, że film wrócił do kin po ich ponownym otwarciu. Nie będę pewnie zbyt oryginalny, jeśli powiem, że ogromnie fanuję studio Pixara i obowiązkowo oglądam wszystkie jego produkcje. I choć Naprzód nie nazwałbym najlepszą z nich, to wciąż stoi ona na wysokim poziomie. Ta osadzona w ciekawym magicznym świecie opowieść pełna jest dobrego humoru i wzruszających rozważań nad żałobą, braterską miłością i siłą poświęcenia. O tym, jak pięknie to wszystko zanimowano, nie muszę chyba wspominać. Słucham? Czy było obowiązkowe pixarowe płakando? A jakże!

Nieobliczalny (2020)

Zaintrygował mnie Nieobliczalny z Russelem Crowe’em w roli drogowego psychola, ale kinowy seans szybko zrewidował moje wysokie oczekiwania. To film mocno wpisujący się w schematy raczej podrzędnych thrillerów — trochę tam trzyma w napięciu, ale nie jest szczególnie nowatorski ani oryginalny. Na plus na pewno rola Crowe’a, który jest w tym filmie wręcz przerażający. Na minus zmarnowany potencjał fabularny (film sili się na krytykę drogowego gniewu, ale nie jest ona ani pogłębiona, ani szczególnie odkrywcza) i dość monotonna reżyseria.

Włoskie wakacje (2020)

Uwielbiam kino, które wcale nie ukrywa, że powstało głównie po to, żeby poprawić humor sielankowymi obrazkami. Takie są Włoskie wakacje, pełnometrażowy debiut reżyserski Jamesa D’Arcy’ego. Film z Micheálem Richardsonem i Liamem Neesonem w rolach głównych to typowa opowieść o rewidowaniu własnych marzeń, ale nie ona jest tu najważniejsza. Na pierwszy plan wychodzą bowiem piękne toskańskie krajobrazy. I jakie są one cudowne! 😍

Jak być dobrą żoną (2020)

Całkiem dobre wrażenie zrobiło na mnie francuskie Jak być dobrą żoną z Juliette Binoche w roli głównej. Osadzona w Alzacji końca lat 60. komedia opowiada o szkole gospodyń domowych prowadzonej przez niejakich Van Der Becków: Paulette i Roberta. Po śmierci męża Paulette musi poradzić sobie z samodzielnym zarządzaniem instytucją i wyczerpującymi się finansami. A to wszystko na tle protestów studenckich w Paryżu. Zabawny, ciepły film, który w zakończeniu zbacza w niespodziewanie szalonym kierunku, ale za to z ogromną pompą i odwagą. Nawet jeśli nie wszystko się tu ze sobą klei, to i tak miło się to ogląda.

Incepcja (2010)

Zanim obejrzałem Tenet postanowiłem jeszcze raz doświadczyć na wielkim ekranie Incepcji. Uwielbiam tę inteligentną zabawę gatunkowymi motywami spod znaku filmów o napadach, więc oczywiście bawiłem się wspaniale, zauważając w filmie nowe rzeczy i zachwycając się audiowizualną ucztą.

Tenet (2020)

Na samym Tenecie też bawiłem się świetnie. Rozumiem wprawdzie narzekania na zbyt papierowych bohaterów (ale nie dotyczy to dwóch głównych — ich relacja jest przewspaniała i domagam się jakiegoś spin-offu/jakiejś kontynuacji, która jeszcze mocniej zgłębiłaby ich bromans!), ale nie bohaterami ten film ma stać. Tenet to miks filmów szpiegowskich z Jamesem Bondem w roli głównej i szalonych opowieści fantastyczno-naukowych, które bawią się motywem czasu. Na pierwszy plan wysuwają się tu więc: misternie utkana intryga, temporalne odloty Nolana i wspaniale wpisująca się w to wszystko palindromiczna struktura filmu. Nolan wciąż pozostaje w czołówce reżyserów tworzących inteligentne, wciągające i olśniewające wizualnie kino rozrywkowe. Ja daję okejkę.

Nowi Mutanci (2020)

Premiery (wreszcie!) doczekali się Nowi mutanci, czyli tak naprawdę ostatni film o marvelowskich mutantach tworzony jeszcze przed wcieleniem Foxa przez Disneya. Czy warto było czekać? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony to intrygująca — nawet jeśli nie do końca udana — próba pożenienia gatunku superbohaterskiego z rasowym horrorem. Z drugiej jednak obraz cierpi na kilka problemów: szybko staje się dość przewidywalny i rozczarowuje sztampowym trzecim aktem. Nie pomagają też wybielenie Roberto Da Costy i niepotrzebne rasistowskie kwestie wkładane w usta Iljany Rasputin. Ogółem: trochę szkoda zmarnowanego potencjału.

Aniołki Charliego (2019)

Mieszane uczucia mam też wobec nowych Aniołków Charliego. Choć to  w gruncie rzeczy bardzo fajna opowieść z feministycznym zacięciem i naprawdę dobrze dobraną trójką aktorek, brakuje w tym projekcie pasji, która uczyniłaby z niego coś więcej niż przeciętnego akcyjniaka próbującego udawać Bonda z lat 90. Może to też przez to, że nie do końca kupuję taką szpiegowską stylistykę i tęsknię za Aniołkami rozwiązującymi bardziej przyziemne sprawy. No cóż… Tak czy siak, nie zrozumcie mnie źle — film dostarcza mnóstwo rozrywki i ogląda się go przyjemnie. Ale jednocześnie odnosi się wrażenie, że Elisabeth Banks nie włożyła w niego reżysersko i scenopisarsko tyle serduszka, ile mogła.

Speedcuberzy (2020)

Zachwycił mnie krótkometrażowy dokument Speedcuberzy. Choć tytuł sugeruje, że reżyserka Sue Kim poświęci głównie uwagę układaniu kostki Rubika na czas, tak naprawdę to tylko część filmu. W większej mierze skupia się on na dwóch mistrzach: Australijczyku Feliksie Zemdegsie i autystycznym Amerykaninie Maksie Parku. Speedcubing stanowi tu tło dla ich ogromnej przyjaźni, ale też rywalizacji. To niezwykle wzruszające spojrzenie na dwóch zupełnie różnych chłopaków, których połączyła wspólna pasja.

Umbrella Academy, sezon 2 (2020)

Zakochany w pierwszym sezonie Umbrella Academy z niecierpliwością zasiadłem do drugiego. Znów udało się twórcom pobić komiksowy pierwowzór na głowę. I choć opowieść jest miejscami nieco przeciągnięta, nadal śledzi się ją z przejęciem. Spora w tym zasługa wątków pobocznych, zwłaszcza tych skupionych wokół Allison, Vanyi, Klausa i Bena. Nie brakuje tutaj cennych komentarzy społecznych, ale oczywiście znalazło się też miejsce na szalone superbohaterskie odjazdy i kompletnie odjechaną zabawę z podróżami w czasie. I tylko Luther pozostaje nudny jak flaki z olejem, ale widać taki już jego los.

3%, sezon 4 (2020)

Tłumaczeniowo zagnało mnie do czwartego sezonu 3% i muszę przyznać, że to brazylijskie połączenie nastolatkowego dramatu z ponurą dystopią broni się całkiem nieźle. Nie jest to może realizacyjnie jakoś szczególnie ciekawe (co szczególnie widać po dość sterylnej scenografii), ale fabularnie jest dobre na tyle, żeby śledzić losy bohaterów z zaintrygowaniem. Na pewno sięgnę jeszcze po poprzednie sezony.

Wielkie zagadki świata (2020)

A skoro mowa o produkcjach brazylijskich, to sięgnąłem też po serial dokumentalny Wielkie zagadki świata. Prowadzący, Felipe Castanhari (brazylijski youtuber), opowiada w nim o Trójkącie Bermudzkim, czarnej śmierci, podróżach w czasie, udomowieniu psa, zombie, wielkiej zagładzie, sztucznej inteligencji i wreszcie: globalnym ociepleniu. Każdy odcinek to solidna dawka wiedzy podana w przyjazny, popularnonaukowy sposób. Szczególnie spodobał mi się ten o globalnym ociepleniu, w którym Castanhari obala kolejne argumenty klimatycznych negacjonistów. Obowiązkowy seans dla każdego, kto wątpi w zmiany klimatu.

Ni no Kuni II: The Revenant Kingdom (2020)

Po pierwszej części Ni no kuni zabraliśmy się z my beloved spouse (od końca sierpnia oficjalnie spouse!) za drugą. Sporo w niej usprawniono — m.in. system walki, która wreszcie toczy się w czasie rzeczywistym. Dodano także trochę nowości, które łączą jRPG-ową rozrywkę z rozwiązaniami znanymi z gier strategicznych. Pojawia się więc zarządzanie królestwem oraz starcia między większymi wojskami. Ni no kuni 2 staje się dzięki temu znacznie bardziej rozbudowana i urozmaicona niż część pierwsza. Nadal jednak cierpi na kilka bolączek poprzedniczki, w tym straszliwego wymuszania grindu. Niemniej jednak sprawdza się jako kontynuacja i wciąż cieszy wspaniale pomyślanym światem. Nawet jeśli fabularnie bywa czasem dziecinnie naiwna.

Doomsday Clock (2020)

Przeczytałem nawiązujący do słynnego dzieła Alana Moore’a Doomsday Clock Geoffa Johnsa. Należy jednak od razu zaznaczyć, że podczas gdy Strażnicy to ostra krytyka idei superbohaterstwa, Doomsday Clock to zupełna antyteza tamtego dzieła. Johns sprawnie jednak wodzi czytelnika za nos, obiecując na początku dystopiczną opowieść w ramach świata DC, a dopiero pod koniec odkrywając wszystkie karty i mocno zaznaczając, że dla niego superbohaterstwo to symbol nadziei (uosabianej przez konkretnego bohatera, ale nie będę zdradzać którego). Jeśli szuka się tu zgodnej z linią ideologiczną pierwowzoru kontynuacji Strażników, to lepiej w ogóle się za to nie zabierać, tylko od razu włączyć sobie serial Damona Lindelofa. Jeśli jednak kupuje się inne spojrzenie na superbohaterów i chce się zobaczyć, jak Johns nawiązuje z Moore’em ciekawy dialog, uważam, że warto dać temu komiksowi szansę (mimo tego, jak problematycznym twórcą jest Johns).

Na dziś to by było tyle. Kolejna część pamiętniczka już jutro!

Komentarze