W dzisiejszej, nieco uboższej odsłonie mojego popkulturowego pamiętnika z 2020 roku: dokument, który warto obejrzeć; film fantastyczno-naukowo-dramatyczno-nastolatkowy sprzed czterech lat, z którym niekoniecznie warto się zapoznawać i dwie świetne pozycje czytelnicze.
W kwietniu troszeczkę przystopowałem z popkulturą, a pierwszym filmem, jaki obejrzałem, był dokument Ekscentrycy w LA. Pewnie w ogóle bym się nim nie zainteresował, gdyby nie fakt, że przyszło mi go tłumaczyć, ale cieszę się, że tak się stało. Obraz opowiada historię tatuażysty Mistera Cartoona i fotografa Estevana Oriola. To osoby, które w dużej mierze nadawały kształt hipohopowo-rockowej kulturze Los Angeles, choć tak naprawdę pozostawały w jej cieniu. Mimo że trochę w tym dokumencie przechwałek (reżyserią zajął się sam Oriol), a miejscami w oczy rzuca się nie do końca przemyślana struktura, to Ekscentrycy w LA stanowią intrygujący portret dwóch szalenie utalentowanych osób, a przy okazji to wspaniała lekcja pewnego odłamka współczesnej historii sztuki.
Któregoś kwietniowego wieczoru zebrało mi się na seans Zanim odejdę z Zoey Deutch w roli głównej. To film z 2017 roku, którego fabułę oparto na powieści Lauren Oliver. Całość opiera się na prostym pomyśle pętli czasowej: główna bohaterka ulega śmiertelnemu wypadkowi, po czym następuje reset i dziewczyna od nowa przeżywa ten sam dzień. Przypomina Wam to inny film z 2017 roku? 😉😉 Na szczęście (lub nie?) na głównych założeniach podobieństwa do Śmierć nadejdzie dziś się kończą. Zanim odejdę zrealizowano na zdecydowanie poważniejszą modłę, przyprawiając jednocześnie sosem bardzo młodzieżowych historii. Ciekawe jest to, że główną bohaterkę tak naprawdę niezbyt się w tym filmie lubi, bo to bogata, uprzywilejowana, złośliwa smarkula. Wraz z kolejnymi powtórkami feralnego dnia zdaje sobie jednak z tego sprawę i stopniowo naprawia błędy. Niestety miejscami to wszystko naiwne, a realizacyjnie raczej przezroczyste i wtórne. Gdzieś krył się w tym wszystkim materiał na dobry film, ale wyszedł raczej obraz przeciętny.
Ponieważ fajnie od czasu do czasu wrócić do czegoś, co już się kiedyś widziało, w kwietniu rozpocząłem wielki powrót do Zagubionych — jeden odcinek dziennie, a po każdym sezonie wnikliwa analiza blu-rayowych dodatków. Skończyłem dopiero w listopadzie, więc o wrażeniach opowiem w 11 części mojego pamiętniczka. Ale już teraz powiem, że było warto do tego serialu wrócić.
Przeczytałem drugą część trylogii Zimowej Nocy — Dziewczynę z wieży. To powieść fantastyczna osadzona na średniowiecznej Rusi (za rządów Iwana II), w której rosyjski folklor i słowiańskie wierzenia ścierają się z kościołem prawosławnym. W drugiej części główna bohaterka, która posiada zdolność dostrzegania stworzeń z ludowych wierzeń, przebrana za mężczyznę podąża tropem tajemniczych bandytów do Moskwy. Tam mierzy się z zupełnie niespodziewanym zagrożeniem i trafia na starych znajomych. Fantastycznie się to czyta, zwłaszcza jeśli zna się rosyjskie baśnie — książka jest pełna ndo nich nawiązań. A przy okazji to intrygujące rozważania nad rolami przypisanymi przez społeczeństwo do płci. Mocna okejka.
Przeczytałem też Ayako, mangę Tezuki Osamu. To doskonały komiks, który w zniuansowany sposób opowiada o naznaczonej złem i tragedią arystokratycznej rodzinie w powojennej Japonii. Śledząc stopniowy upadek ukazanego w utworze rodu Tenge, nie sposób nie wyczuć paraleli z ówczesną sytuacją samego Kraju Wschodzącego Słońca, co czyni z Ayako opowieść także mocno symboliczną. Wspaniała to rzecz, która spokojnie może stawać w szranki z najznakomitszymi japońskimi dziełami literackimi (choćby ze Zmierzchem Dazaia Osamu).
Na dziś to tyle. Do zobaczenia jutro!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.