W dzisiejszej części mojego popkulturowego pamiętnika ostatnie filmy sprzed
zamknięcia kin, gra, którą przeszedłem po kilku(nastu?) latach i świetna
książka.
MANIAK WSPOMINA
I tym razem rozpocząłem mój kinowy maraton od horroru. O ile jednak w lutym
wyszedłem z seansu zachwycony, tak w marcu raczej… zażenowany.
Brahms: The Boy II jest jeszcze gorszy niż pierwsza, mocno
przeciętna część. Kiepska reżyseria, absurdalnie głupi scenariusz i praktycznie
zero napięcia. Nie polecam.
Wciąż mając ochotę na mocne wrażenia, zboczyłem w stronę nieco bardziej
realistycznych strachów. W labiryncie Donato Carrisiego (nawiasem
mówiąc: ten człowiek-orkiestra to powieściopisarz, scenarzysta i reżyser w
jednym — łał!) to świetnie skrojony thriller psychologiczny ze świetną rolą
Toniego Servillo i fantastycznie zrealizowanymi zwrotami akcji. Doskonała
rozrywka.
Z zaciekawieniem udałem się na seans Ocalonych — filmową
rekonstrukcję akcji ratunkowej w jaskini Tham Luang w 2018 roku. I nie bez
powodu używam tu słowa „rekonstrukcja”: reżyser Tom Waller z pieczołowitością
odtwarza fakty, a w wielu rolach obsadza rzeczywistych uczestników tamtych
wydarzeń. Niestety nie przekłada się to na angażujący emocjonalnie film:
narracja prowadzona jest ze zbyt wielu perspektyw, a historii brakuje filmowej
struktury, przez co całość mocno się rozmywa. Szkoda.
Marzec był również miesiącem premiery jednego z najgłośniejszych polskich filmów
2020 roku: Hejtera. To dogłębne studium postaci na modłę
Taksówkarza, które świetnie — nawet jeśli czasem bardzo grubą kreską —
rozrysowuje problem internetowego trollingu i rozsiewania hejtu. Mocne, trudne i
fantastycznie zagrane kino (nie spodziewałem się po Macieju Musiałowskim,
wesołym chłopcu z ukulele, tak zniuansowanej, głębokiej roli, która zupełnie
odchodzi od jego osobowości).
Świetnym horrorem okazała się reinterpretacja klasycznego
Niewidzialnego człowieka, w której tytułowy bohater to niebezpieczny
przemocowiec prześladujący byłą partnerkę. Reżyser Leigh Wannel opowiada tę
historię z ogromną wrażliwością, a Elisabeth Moss (której aktorstwo doceniam,
choć nie lubię jej za sekciarstwo) gra główną rolę Cecilii — wspomnianej
partnerki niewidzialnego człowieka — przegenialnie.
Łutem szczęścia udało mi się jeszcze przed zamknięciem kin obejrzeć
Tylko sprawiedliwość na przedpremierowym pokazie. To jeden z moich
ulubionych filmów roku: doskonale zrealizowana biografia poruszająca problem
niesłusznie osadzonych w więzieniu czarnych osób. Wzruszające to i świetnie
zagrane, między innymi przez Michaela B. Jordana i Jamiego Foxxa.
Po zamknięciu kin zostało tylko sięgnąć po serwisy streamingowe. Na Netflixa
wleciał polski slasher W lesie dziś nie zaśnie nikt. Doceniam tę — wcale
nie pierwszą, jak chcą w kampanii reklamowej — próbę realizacji gatunku na
polskim podwórku, ale nie będę dawać jej taryfy ulgowej. To slasher wtórny i
powielający męczące ekranowe motywy (SPOILER: oczywiście, że jedyna
homoseksualna postać musi zginąć — i to dwa razy), a w dodatku z koszmarnymi
dialogami. Pozwolicie więc, że nie dołączę do pochwalnych chórów.
Zawodowo zająłem się tłumaczeniem indyjskiej Bun Maski. Film o tym,
że marzenia mogą nam przyćmić prawdziwe ja, jest męczący, a to za sprawą
fatalnego, totalnie antypatycznego głównego bohatera. Nie polecam.
Growo odblokowałem życiowe osiągnięcie — po latach wreszcie skończyłem
pierwszego Wiedźmina. „Po latach” nie dlatego, że grałem z przymusu, ale
dlatego, że mam z RPG-ami (i grami z otwartym światem) problem: ich rozległość
po jakimś czasie bardzo mnie przytłacza. Muszę więc dawkować je ostrożnie. A
jeśli do tego dojdzie utrata sejwów, przesiadki na inne komputery i coraz mniej
czasu wolnego… Tak czy siak, choć nie jest to gra zupełnie pozbawiona wad (tak
technicznych jak i fabularnych), jestem nią całkiem usatysfakcjonowany — przede
wszystkim fabułą poruszającą tematy systemowej dyskryminacji. Daję okejkę. I
tak, w dwójkę też gram. Jestem mniej więcej w połowie, więc trzymajcie kciuki,
żebym i jej nie męczył… kilkanaście lat.
No i na koniec bardzo miła czytelnicza pozycja, czyli
The Secret Commonwealth, (wydana później w Polsce pt.
Tajemna wspólnota, ale ja sięgnąłem po oryginał). Philip Pullman
kontynuuje w tej drugiej już odsłonie Księgi Pyłu historię Lyry
Złotoustej, skupiając się na problemach dorastania. To fantastyczna pozycja dla
osób, których oczarowały w nastoletniości Mroczne materie i już
nie mogę doczekać się części trzeciej. Zwłaszcza że
Tajemna wspólnota kończy się niemałym cliffhangerem!
I to tyle na dziś. Jutro notka znacznie krótsza, bo kwiecień nie był u mnie szczególnie popkulturowy. Do przeczytania!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.