Maniak ocenia #211: "Gotham" S01E08

MANIAK PISZE WSTĘP


Po ostatnim, bardzo dobrym odcinku „Gotham” mogę wreszcie powiedzieć: „Koniec taryfy ulgowej i sentymentów”. Teraz doskonale zdaję sobie sprawę z tego, na jak wiele stać twórców serialu i czego mogę od niech oczekiwać. Jestem w stanie dobrze ocenić, gdzie, pomiędzy tymi lepszymi i tymi gorszymi odcinkami, znajduje się poszczególna odsłona. Lubię taką jasną sytuację, ale szkoda, że musiałem tyle czekać, by dostrzec rzeczywiste możliwości twórców.
Wbrew temu, co można by pomyśleć, taka większa świadomość odnośnie „Gotham” wcale nie odbiera mi frajdy z oglądania serialu. Choć na kolejne odcinki patrzę bardziej krytycznie, to wciąż bawię się świetnie. A jakie wrażenia odniosłem podczas ósmej odsłony?

MANIAK O SCENARIUSZU


Tytuł odcinka brzmi „The Mask”, co stanowi nawiązanie do jednego z wrogów Batmana, Black Maska, którego protoplasta pojawia się w fabule. Autorem scenariusza jest John Stephens — napisał już wcześniej trzeci odcinek serialu, „The Baloonman”.
Gordon i Bullock prowadzą śledztwo w sprawie Richarda Sionisa (fanom komiksów to nazwisko wiele powie), który organizuje nielegalne walki na śmierć i życie pomiędzy kandydatami do jego firmy. Tymczasem Bruce wraca do szkoły, gdzie zmaga się z nękającym go Tommym Elliotem (kolejne znajome nazwisko dla komiksiarzy), a Fish Mooney i Pingwin toczą swe niebez­pieczne gry.
Sprawa tygodnia, jak można się spodziewać, jest bardzo przekombinowana (nawet jedna z bohaterek zauważa jej niedorzeczność), mało wciągająca no i standardowo — schematyczna. Na jej korzyść przemawia jedynie rozwój relacji między Gordonem a Bullockiem, komisarz Essen czy wreszcie resztą gothamskiej policji — poprowadzony może niezbyt oryginalnie, ale dość dobrze wynikający z poprzednich odcinków. Za plus można też uznać próbę nawiązania do komiksów, choć Black Maskowi należałby się jednak nieco lepsza historia. No, ale w końcu nie mamy do czynienia stricte z nim, a raczej (zgaduję) z jego ojcem. Przy okazji — znów strasznie męczy podwątek Edwarda Nygmy — naprawdę nie trzeba przypominać co minutę, jakim to strasznie ignorowanym i biednym jest chłopaczkiem. Raz w zupełności wystarczy.
Wątek Bruce’a niby na pierwszy rzut oka wygląda dość sztampowo, ale potem zostaje dość nietuzinkowo rozbudowany i bardzo trafnie zakończony. Nieco przeszkadza, co prawda, nadawanie Bruce’owi cech starszego już Batmana, ale można na to przymknąć oko. Zignorować nie da się jednak dialogów — w przypadku tego wątku są napisane paskudnie, zwłaszcza jeśli chodzi Bruce’a — scenarzysta ma na niego zdecydowanie zły pomysł.
Bez wątpienia najlepiej wypadają gangsterskie porachunki Fish Mooney i Pingwina. Manipulacje, nieczyste zagrywki, pewne zwroty akcji — to śledzi się najprzyjemniej, zwłaszcza dzięki naprawdę umiejętnemu rozpisaniu postaci

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje Paul A Edwars ("Zagubieni”), który nie zawodzi niemal pod żadnym kątem. Akcję prowadzi bardzo konsekwentnie i logicznie. Bardzo pozytywnie zaskakuje w scenach walk i potyczek, które inscenizuje z pomysłem i bez zbędnych ozdobników. Cały czas utrzymuje odpowiednie tempo narracji i dostosowuje środki do tonu i wymowy danej sceny. Jedyne, co można mu zarzucić to fakt, że nie do końca panuje nad wszystkim aktorami. Ale inne aspekty realizacyjne — pięć z plusem.

MANIAK O AKTORACH


Ben Mckenzie i Donal Logue jak zwykle tworzą na ekranie niezwykle zgrany duet i aktorsko wypadają świetnie. Ich Gordon i Bullock są przekonujący, bardzo naturalni i wiarygodni.
Bardzo dobra jest również rola Zabryny Guevary, która powoli pokazuje bardziej ludzkie oblicze komisarz Essen. Skonfliktowana, bardzo złożona postać jest w ujęciu Guevary całkiem ciekawa.
Cory Michael Smith wraca do dawnych nawyków i znów recytuje wszystkie kwestie Nygmy na uśmiechu. Jego bohater to chodząca karykatura, która niezwykle irytuje. Irytuje tym bardziej, że w odcinku jej zwyczajnie za dużo.
Todd Stashwick („The Originals”) zalicza nawet udany gościnny występ jako Richard Sionis. Spodziewałem się roli bardzo przerysowanej, w gruncie rzeczy dostałem coś stonowanego. To dobrze — wreszcie jakiś porządniej zagrany czarny charakter (jakkolwiek głupi w scenariuszu)
David Mazouz jako młody Bruce Wayne świetnie radzi sobie nawet z kiepskimi kwestiami od scenarzysty. Chłopiec radzi sobie z rola naprawdę dobrze, zwłaszcza, gdy ma u boku znakomitego Seana Pertwee, który wciela się w Alfreda.
Gościnna rola Cole’a Vallisa (telewizyjny debiut), który gra Tommy’ego Elliota nie powala. Oparta jest raczej na stereotypach, a aktor korzysta głównie ze złośliwych uśmieszków. nie tędy droga.
Zarzucić nie można nic Jadzie Pinkett Smith oraz Robertowi Lordowi Taylorowi. Oboje spisują się na medal dostarczając imponujących występów.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Zdjęcia to na pewno duży atut „Gotham” i tak jest też w tym odcinku. Znów jest niezwykle płynnie poprowadzona kamera, fantastyczne najazdy, ładna stylistyka, bardzo logiczna kompozycja kadru — naprawdę pięknie. Do tego dochodzi oczywiście bardzo porządnie wykonany montaż, zwłaszcza w tych dynamiczniejszych momentach.
Całkiem intrygujące koncepcje mają ludzie, odpowiadający za rekwizyty. Nawiązujące do kultury Japonii maski i miecze to oryginalny pomysł na Black Maska (no, jego poprzednika), który wprowadza pewien powiew świeżości.
Bardzo pozytywnie zaskakuje w odcinku muzyka. Fantastycznie uzupełnia poszczególne sceny i sporo tematów zapada w pamięć. Oby tak dalej.

MANIAK OCENIA


Kilka scenariuszowych braków i miejscami nie do końca dobre aktorstwo jest gdzieś tam przykryte pod warstwą niezłych pomysłów czy sprawnej realizacji. Choć bawiłem się dobrze, to wiem, że twórców „Gotham” stać jednak na więcej, dlatego stawiam:

ŚREDNI

Komentarze