Maniak ocenia #138: "Penny Dreadful" S01E07

MA­NIAK WE WSTĘPIE


Wie­cie ja­kie hor­ro­ry bu­dzą we mnie naj­więk­szy strach? Ja­kie nie dają mi spo­ko­ju przez dłuż­szy czas, zwłasz­cza przed snem? Hor­ro­ry o opę­ta­niach przez de­mo­ny. Sta­ram się ta­kich fil­mów uni­kać jak mo­gę, że­by nie na­ba­wić się kosz­ma­rów czy in­nych zwi­dów i pa­ra­noi.
No do­brze, a co oglą­da­łem kil­ka dni temu przed snem? Przed­ostat­ni od­ci­nek pierw­sze­go se­zo­nu „Pe­nny Dread­ful”. I nie by­ło­by to wca­le ta­kie dziw­ne, gdy­by mo­ty­wem prze­wod­nim tej od­sło­ny se­ria­lu nie by­ły wła­śnie opę­ta­nia i wszyst­ko, co z nimi zwią­za­ne. I to po­ka­za­ne tak strasz­nie, jak tyl­ko się da. Za­sy­pia trud­no mi się do dziś, w oba­wie czy aby ja­kiś de­mon się na mnie nie czai, więc że­by to wszyst­ko z sie­bie wy­rzu­cić, chy­ba pora na­pi­sać re­cen­zję. Mo­że strach mnie opu­ści?

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Sce­na­riusz po raz ko­lej­ny pi­sze John Lo­gan, au­tor ca­łe­go se­ria­lu (o tym wspo­mi­nam tyl­ko gwo­li przy­po­mnie­nia). Od­ci­nek za­ty­tu­ło­wa­no „Po­sse­ssion”, czy­li wła­śnie „O­pę­ta­nie”. Ni to sub­tel­ne ni do­sad­ne, ot, ta­kie w sam raz.
Tym ra­zem sce­na­rzy­sta sta­wia na je­den wą­tek. Ob­ser­wu­je­my drę­czo­ną przez de­mo­ny Va­ne­ssę Ives, a przy niej czu­wa nie­ustra­szo­na dru­ży­na sir Mal­col­ma Mu­rra­ya.
To przede wszyst­kim bar­dzo in­ten­syw­ny od­ci­nek, co pod­kre­śla zwłasz­cza osa­dze­nie ak­cji w jed­nym miej­scu — re­zy­den­cji sir Mal­col­ma. Lo­gan z po­wo­dze­niem uka­zu­je udrę­kę Va­ne­ssy. Te­mat opę­ta­nia trak­tu­je bar­dzo po­waż­nie, czer­piąc z róż­nych źró­deł na ten te­mat. Po­tra­fi nie tyl­ko prze­ra­zić i za­sko­czyć, ale też wzbu­dzić uczu­cie smut­ku, współ­czu­cia czy wzru­sze­nia.
Taka za­mknię­ta w grun­cie rze­czy sy­tu­acja, po­zwa­la stwo­rzyć oka­zję do głęb­sze­go poz­na­nia po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów. Z dia­lo­gów, któ­re ko­lej­ne po­sta­ci to­czą mię­dzy so­bą lub z roz­mów, ja­kie pro­wa­dzą za po­śred­nic­twem Va­ne­ssy z de­mo­nem, do­wia­du­je­my się wie­lu cie­ka­wych szcze­gó­łów na te­mat każ­dej z nich. Przede wszyst­kim wy­ła­nia się peł­niej­szy ob­raz sir Mal­col­ma Mu­rra­ya; no­wych in­for­ma­cji (dość za­ska­ku­ją­cych) do­wia­du­je­my się tak­że na te­mat Etha­na Chan­dle­ra. Lo­gan cał­kiem zgrab­nie to wszyst­ko za­pla­no­wał.
Po­zna­je­my jed­nak nie tyl­ko bo­ha­te­rów, ale tak­że od­po­wie­dzi na ko­lej­ne py­ta­nia. Wresz­cie do­wia­du­je­my się wię­cej na te­mat głów­ne­go an­ta­go­ni­sty se­ria­lu oraz jego pla­nów wo­bec klu­czo­wej dla fa­bu­ły Va­nes­sy Ives. Pla­nów, moim zda­niem, sza­le­nie in­te­re­su­ją­cych i ory­gi­nal­nych — cie­kaw je­stem, jak da­lej zo­sta­nie ten wą­tek ro­ze­gra­ny. Oczy­wi­ście wraz z od­po­wie­dzia­mi, po­ja­wia­ją się nas­tęp­ne py­ta­nia i to jest w „Pe­nny Dread­ful” bar­dzo do­bre (chy­ba, że nie lu­bi­cie my­śleć pod­czas se­an­su i wo­li­cie mieć wszyst­ko po­da­ne na tacy — w ta­kim wy­pad­ku, to nie dla Was).
Na­pi­sa­łem, że Lo­gan sku­pia się wła­ści­wie na jed­nym wąt­ku, ale nie ozna­cza to, że po­zo­sta­łe cał­ko­wi­cie po­rzu­ca. Prze­ciw­nie, gra­ją one pew­ną po­bocz­ną ro­lę i uzu­peł­nia­ją głów­ne wy­da­rze­nia. Za­zna­czo­ne są jed­nak w dość spe­cy­ficz­ny spo­sób, tak, aby ak­cja ni­gdy nie opusz­cza­ła mu­rów po­sia­dło­ści sir Mal­col­ma. Po­ja­wia­ją się też sub­tel­nie za­zna­czo­ne mo­ty­wy: sta­ry jak świat ko­nflikt na­uki i wia­ry (przy czym Lo­gan nie opo­wia­da się po żad­nej ze stron, a przy­naj­mniej nie w spo­sób jed­no­znacz­ny) oraz od­wo­ła­nia do Pi­sma Świę­te­go. Sce­na­rzys­ta umie­jęt­nie wzbo­ga­ca nimi już i tak fa­scy­nu­ją­cy od­ci­nek.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Na re­ży­se­ra dwóch ostat­nich od­cin­ków „Pe­nny Dread­ful” w tym „Po­sse­ssion”, wy­bra­ny zo­stał James Hawes. Zna­ny jest on głów­nie z bry­tyj­skiej te­le­wi­zji, gdzie zaj­mo­wał się mię­dzy in­ny­mi „Doc­to­rem Who” czy „Przy­go­da­mi Mer­li­na”.
Hawes ra­dzi so­bie z od­cin­kiem bar­dzo do­brze. Przede wszyst­kim świet­nie uka­zu­je opę­ta­nie, sto­su­jąc wie­le cie­ka­wych po­my­słów. Bawi się nie­co za­sa­dą stu osiem­dzie­się­ciu stop­ni, by wpro­wa­dzić tro­chę za­mę­tu i pod­kre­ślić nie­prze­wi­dy­wal­ność ak­cji. Czę­sto pod­su­wa fał­szy­we tro­py. At­mos­fe­rę wzma­ga, sto­su­jąc kil­ka dłuż­szych ujęć oraz spo­rą licz­bę zbli­żeń. Two­rzy do­sko­na­ły na­strój, do­dat­ko­wo wzmac­nia­jąc go brud­ną ko­lo­ry­sty­ką zdjęć. Po­czu­cie osa­cze­nia i nie­pew­no­ści to­wa­rzy­szy nie­mal­że od po­cząt­ku do koń­ca. Ha­wes zde­cy­do­wa­nie spi­su­je się więc na dzie­siąt­kę.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


„Po­sse­ssion” to ko­lej­ny od­ci­nek, w któ­rym ak­tor­ski prym wie­dzie Eva Green jako Va­ne­ssa Ives. Jest tu ab­so­lut­nie ge­nial­na, jesz­cze lep­sza niż w „Clo­ser Than Sis­ters”. Wszel­kie aspek­ty opę­ta­nia Green po­ka­zu­je nie­zwy­kle re­ali­stycz­nie, dzię­ki cze­mu od­ci­nek sta­je się jesz­cze bar­dziej prze­ra­ża­ją­cy. Po­na­wiam apel do Pań i Pa­nów z Emmy: „Daj­cie Evie sta­tu­et­kę!”
Świet­nie spi­su­je się też Ti­mo­thy Dal­ton. Bar­dzo do­brze po­głę­bia swo­ją po­stać, świet­nie ro­zu­mie­jąc za­mie­rze­nia sce­na­rzy­sty. Ak­tor daje wi­dzom nie­zwyk­le sub­tel­ne wska­zów­ki, co do zmian za­cho­dzą­cych w sir Mal­col­mie Mur­rayu, przez co jego gra nie jest wy­mu­szo­na ani prze­sa­dzo­na.
Du­że pole do po­pi­su ma tym ra­zem Josh Hart­nett w roli Etha­na Chan­dle­ra, któ­ry w tym od­cin­ku wzbi­ja się na ak­tor­skie wy­ży­ny i po­ka­zu­je praw­dzi­wy kunszt. Wresz­cie do­sta­łem od nie­go do­sko­na­ły wy­stęp, ja­kie­go ocze­ki­wa­łem wcze­śniej.
Po­do­ba­ło mi się tak­że to, co po­ka­zu­je w „Po­sse­ssion” Ha­rry Tread­a­way, wcie­la­ją­cy się w Vic­to­ra Fran­ken­stei­na. Tu­taj wy­ła­nia się jego na­tu­ra od­da­ne­go na­uce scep­ty­ka. Tread­a­way po­ka­zu­je to ob­li­cze świet­nie, wy­ko­rzy­stu­jąc licz­ne ak­tor­skie sztucz­ki i do­sko­na­le od­da­jąc niu­an­se bo­ha­te­ra.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


„Po­sse­ssion” nie by­ło­by tak strasz­ne, gdy­by nie do­sko­na­ła wręcz pra­ca ka­me­ry i świet­ny, nie­jed­no­li­ty, nie­po­ko­ją­cy mon­taż. Te aspek­ty od­cin­ka do­pra­co­wa­ne są wręcz do per­fek­cji i po­głę­bia­ją uczu­cie za­szczu­cia, stra­chu i nie­pew­no­ści.
Zna­ko­mi­ta jest tak­że cha­rak­te­ry­za­cja, co szcze­gól­nie rzu­ca się w oczy przy po­sta­ci od­gry­wa­nej przez Evę Green. Ze­spół cha­rak­te­ry­za­to­rów spi­su­je się na me­dal przy­go­to­wu­jąc ak­tor­kę do po­szcze­gól­nych scen, jesz­cze bar­dziej urze­czy­wist­nia­jąc po­twor­no­ści, przez ja­kie prze­cho­dzi Va­ne­ssa Ives.
Za­chyw­ca sce­no­gra­fia, a zwłasz­cza po­miesz­cze­nia peł­ne po­roz­bi­ja­nych i po­roz­rzu­ca­nych przed­mio­tów.
At­mos­fe­rę do­dat­ko­wo wzmac­nia­ją świet­nie pod­ło­żo­ny i zmon­to­wa­ny dźwięk oraz ge­nial­na mu­zy­ka Abla Ko­rze­niow­skie­go.

MA­NIAK OCE­NIA


„Po­sse­ssion” speł­ni­ło swo­je za­da­nie — o spokojnym śnie mogę pomarzyć. To świet­ny od­ci­nek i cie­ka­wi mnie, co też twór­cy ta­kie­go przy­szy­ko­wa­li w fina­le pierw­sze­go se­zo­nu.

DO­BRY

Komentarze