MANIAK KLECI WSTĘP

Drugi odcinek drugiego sezonu „Penny Dreadful” zatytułowany został „Verbis Diablo”, czyli „Język diabła”. Tym razem poszczególne wątki rozbito nieco wyraźniej i śledzimy: historię Vanessy, której Malcolm pomaga znaleźć ukojenie w niesieniu pomocy potrzebującym; wątek Calibana, Frankensteina oraz wskrzeszonej Brony; krótki powrót Doriana Graya; poszukiwanie wskazówek na temat tytułowego Verbis Diablo oraz wątek manipulatorskiej Evelyn. Wszystko to składa się w niezmiernie ciekawą całość.
MANIAK O SCENARIUSZU
Już ten początkowy wątek, skupiający się na Vanessie, Malcolmie oraz osobach cierpiących na cholerę, śledzi się bardzo dobrze. Logan nie tylko bowiem coraz pełniej pokazuje pannę Ives — postać wielce przecież skomplikowaną — ale także pozwala się przyjrzeć pewnym problemom czasów, w których osadzono akcję serialu. Idzie nawet jescze dalej i dzieli się ciekawymi spostrzeżeniami filozoficznymi, które ubiera w szaty rozmowy Vanessy z napotkanym Calibanem. Porusza tu między innymi kwestię tego, co kieruje naszym działaniami i jaki wpływ ma na to nasza wiara.

Dorian Gray, jak to Dorian Gray — nadal cierpi po odrzuceniu przez Vanessę. Na razie jego wątek jest ledwie naszkicowany, ale już czuć zapowiedź pewnej interesującej emocjonalnej podróży, jaką bohater będzie musiał odbyć; pewnych poszukiwań siebie i swych prawdziwych potrzeb. Przy okazji Logan porusza także ciekawy problem związany z płcią.

Skoro mowa o języku diabła, to nie sposób nie wspomnieć o jego biegłej użytkowniczce, czyli Evelyn Poole alias Madam Kali. Tym razem mamy okazję obcować z bohaterką częściej niż w poprzednim odcinku i bynajmniej nie jest to obcowanie przyjemne. Czarownica na początek bierze na celownik sir Malcolma, by potem przedsięwziąć działania zakrojone na o wiele szerszą skalę. Taka stopniowa eskalacja dobrze się sprawdza, a sam wątek bardzo niepokoi i przeraża (zwłaszcza w ostatnich scenach odcinka).
MANIAK O REŻYSERII
Logan ma duże zaufanie do reżysera i decyduje się sporo opowiadać obrazem. James Hawes tego zaufania nie zawodzi i po raz kolejny czaruje sposobem realizacji odcinka.
Brytyjczyk przede wszystkim odznacza się niesamowitą umiejętnością ujęcia mnóstwa emocji w jednym kadrze. Wystarczy chociażby spojrzeć na otwierającą scenę odcinka, w której z pozoru widać niewiele: ot, Vanessa siedząca w kącie. A jednak czuć tutaj i melancholię, i niepokój, i strach, i zagubienie. I tak też Hawes postępuje dalej, starając się naznaczyć każdą scenę odpowiednimi emocjami.
Po raz kolejny także umiejętnie buduje napięcie, pozwalając widzowi stopniowo wczuwać się w atmosferę i coraz bardziej ją zagęszczając. Ten pierwszy etap genialnie podkreśla długimi ujęciami, otwierającymi dane sceny, a ten drugi — ujęciami krótszymi i szybszym montażem.
Całościowo Hawesowi bardzo się więc udaje. I choć nie jest to jego ostatnie słowo w drugim sezonie, to w kolejnym odcinku ustąpi miejsca komuś innemu i jestem ciekaw, jak jego następcy uda się podjąć temat.
MANIAK O AKTORACH
Aktorzy nie zawodzą. Eva Green po raz kolejny oddaje na ekranie uczucia Vanessy — od strachu, przez smutek, aż po spokój — i jest w tym co robi bardzo autentyczna, a przy tym magnetyzująca. Trudno jednak, żeby było inaczej — to w końcu Eva Green.
Timothy Dalton w roli Malcolma Murraya ponownie epatuje dostojnością i dojrzałością, ale nie poprzestaje na tej strefie komfortu i wychodzi poza nią, naznaczając bohatera także pewną naiwnością — zwłaszcza w kontakcie z Evelyn Poole.
Rory Kinnear genialnie ukazuje kruchość i delikatność Calibana oraz jego pragnienie akceptacji i miłości. Mówiłem to ostatnio, powiem i teraz — Caliban to obok Vanesy Ives jedna z najlepiej zagranych postaci.
Billie Piper na dobre powraca do serialu i w nowej roli odnajduje się całkiem nieźle. Z pyskatej i pewnej siebie w pierwszym sezonie, dość łatwo stała się zagubioną, próbującą odnaleźć swe miejsce i cel w drugim. Aż ciężko uwierzyć, że kiedyś grała zupełnie inną postać.
Harry Treadaway ponownie intryguje jak Victor Frankenstein, ale też udaje mu się nadepnąć troszkę na odcisk widza. Czuć od niego pewną dwulicowość, niejednoznaczność i tę zbytnią pewność siebie, zahaczającą o drażniącą nieco pyszałkowatość.
Reeve Carney pojawia się jedynie na moment, ale od razu widać, że z łatwością kontynuuje swą pracę z pierwszego sezonu i znów jest tym starym, dobrym (?) Dorianem Grayem, jakiego znamy. I mnie to pasuje.
Josh Hartnett tym razem nie ma zbyt wielkiej roli, ale nie przeszkadza mu to w dostarczeniu kilku przyjemnych momentów. Kiedy jednak pojawia się na ekranie wspólnie z Simonem Russelem Beale'em, musi ustąpić mu pierwszeństwa. Wcielający się w Ferdinanda Lyle'a Beale kradnie każdą scenę, w której się pojawia i czaruje wypracowanymi na potrzebę roli manieryzmami.
I wreszcie Helen McCrory — znów prawdziwie przerażająca. Przy czym aktorka przeraża w przeróżny sposób — raz fałszywą, przerysowaną sympatycznością bohaterki, a raz zawziętością, bezwzględnością i fanatyzmem. Fantastycznie te dwa, wydawałoby się znajdujące się na zupełnie przeciwnych biegunach, oblicza łączy, budując fascynującą kreację.
MANIAK O TECHNIKALIACH
Pod względem technicznym także nie można „Penny Dreadful” nic zarzucić. Zdjęcia znów są przepiękne, zrealizowane w odpowiedniej palecie barw, z odpowiednią głębią i płynnością. Montaż — fantastycznie wykorzystywany do budowania napięcia — jest zrealizowany z najwyższą pieczołowitością i starannością. Charakteryzacja, kostiumy i scenografia kolejny raz zachwycają szczegółowością i różnorodnością — w szczególności należy pochwalić nowe miejsca akcji. Wszystko to doskonale dopełniają: dźwięk i muzyka Abla Korzeniowskiego, bez których „Penny Dreadful” nie byłoby w stanie aż tak wpływać na emocje widza.
MANIAK OCENIA
Drugi odcinek drugiego sezonu nie zawodzi i zapowiada naprawdę emocjonujący ciąg dalszy. Ocena może być tylko jedna.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.