Maniak ocenia #240: "Constantine" S01E08

MANIAK ROZPOCZYNA


Wreszcie zasiadłem do ostatniego wyemitowanego w 2014 roku odcinka serialu „Constantine”, czyli tak zwanego finału śródsezonu.
Wiedząc wcześniej, że jest to tak naprawdę pierwsza część dwuodcinkowej historii, spodziewałem się solidnego wstępu, jasnego określenia zasad gry i ewentualnie, drobnych nawiązań do głównej historii. No i oczywiście dobrej zabawy.
Dostałem odcinek pełen mocnych wrażeń i (nie zawsze niespodziewanych) zwrotów akcji. Do tego wszystkiego twórcy niezwykle zgrabnie pociągnęli wątki zakreślone w serialu wcześniej i nareszcie je ze sobą połączyli. Jak to wszystko wypada w praniu?

MANIAK O SCENARIUSZU


W klasztorze w meksyku zostaje porwane niemowlę i zamordowana jego matka. Siostra Ann Marie, dawna znajoma Constantine’a, prosi go o pomoc. Tymczasem Zed stawia czoło swojej przeszłości.
Tytuł brzmi tym razem „The Saints of Last Resorts” („Święci w ostateczności”), co odnosi się do działań podejmowanych przez głównego bohatera, wprowadzonej w odcinku bohaterki o imieniu Ann Marie, a także do wątku Zed. Scenariusz napisała Carly Wray („Mad Men”).
Znajdujący się w centrum wątek porywacza dzieci mocno trzyma w napięciu. Śledztwo Constantine’a prowadzi nie tylko do stojącego za całą sprawą złowrogiego potwora oraz pewnej tajemnicy, ale też do rozwiązania wielu kwestii z poprzednich odcinków, dzięki czemu „The Saints of Last Resorts” przekonująco łączy się z wątkiem „zapadającej ciemności” (The Rising Darkness). Dałoby się wprawdzie skonstruować to i owo nieco lepiej, by było mniej przewidywalnie (zwłaszcza jeśli chodzi o tożsamość porywacza), ale jest też sporo niespodzianek.
Ponadto scenarzystka sięga po elementy mitologii mezopotamskiej (demon Lamaszte) oraz mitologii chilote (imbunche) i miesza ją z wierzeniami judeochrześcijańskimi, tworząc niezwykle interesującą hybrydę. Potwory, z jakimi przychodzi się zmierzyć bohaterom to przeciwnicy naprawdę dobrze pomyślani i co ważne, budzący grozę.
Świetnie obserwuje się relacje Constantine’a z innymi postaciami, a zwłaszcza z Ann Marie. John wywiera na nią ogromny wpływ, a bohaterka przez cały odcinek ewoluuje, co śledzi się bardzo przyjemnie.
Wątek Zed jest nie mniej ciekawy. Poznajemy nowe oblicze panny Martin, a przy okazji zyskujemy masę nawiązań do komiksów.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyserem jest tym razem T. J. Scott (który zrobił całkiem niezłe odcinki „Gotham”). Scott utrzymuje odpowiednie tempo opowiadania historii i skutecznie buduje na ekranie niepokojącą atmosferę. Doskonale podkreśla ważne elementy historii, dzięki czemu odcinek ogląda się doskonale. Nadaje całości ciekawej stylistyki, którą podkreśla znakomitymi pomysłami montażowymi. Dobrze straszy, ale umie też bawić i zaskakiwać. Czyli ma pełen komplet cech, jakie powinien mieć reżyser „Constantine’a”.

MANIAK O AKTORACH


Aktorsko jest standardowo — z głównej obsady nie zawodzi kompletnie nikt. Matt Ryan jest więc znów idealnym Constantine’em, Angélica Celaya przekonująco pokazuje różne oblicza Zed (czasem jest ironiczna, czasem mocno zdeterminowana, a czasem przerażona), a Charles Halford, choć jest go mało, w udany sposób wspomaga swoich kolegów z planu.
Wśród gościnnych występów warto zdecydowanie wskazać Claire van der Boom („Hawaii 5.0”) w roli Ann Marie. Czasem wychodzi z niej zbyt duża cierpiętnica, ale im dalej w odcinek, tym lepiej się ją ogląda.
Jest też mała rola Palomy Guzmán („Słodkie kłamstewka”) jako tajemniczej siostry Luisy. Ta nie wypada jakość ponadprzeciętnie, a czasem denerwuje manierą grania, ale też nie jest tak, że zupełnie psuje postać i gdy trzeba, potrafi się pokazać od dobrej strony.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Zdjęcia są w „The Saints of Last Resorts” bardzo dopracowane, a na kolejne ujęcia patrzy się z dużą przyjemnością. Świetny jest montaż, który przygotowano z głową (choć tej głowy zabrakło w jednej z sekwencji, w której Zed szamota się z napastnikami). Sporo dobrej roboty wykonali charakteryzatorzy, zwłaszcza pracując przy potworze odcinka. Scenografię także przygotowano pieczołowicie — mroczne kanały, po których błąkają się bohaterowie czy przytłaczające wnętrze klasztoru są odpowiednio niepokojące. Pozytywnie zaskakują efekty specjalne — stoją na wysokim, jak na telewizję, poziomie. Do tego dochodzi kapitalna oprawa dźwiękowa (dźwięk, muzyka Beara McCreary’ego), która potęguje uczucie strachu.

MANIAK OCENIA


„The Saints of Last Resorts” w gruncie rzeczy przerósł moje oczekiwania i dostarczył mi sporo frajdy. Dostaje:

DOBRY

Komentarze