Maniak inaczej #29: "Taketori monogatari", czyli kilka słów o pierwowzorze "Kaguya-hime no monogatari"

MANIAK KLECI WSTĘP


We wczorajszej recenzji jednej z nowszych animacji Studia Ghibli, „Kaguya-hime no monogatari”, wspomniałem, że powstała na podstawie dawnego japońskiego utworu, zatytułowanego „Taketori monogatari” (『竹取物語』), czyli „Opowieść o zbieraczu bambusów”. A co dokładnie kryje się za tym tytułem?
„Taketori monogatari” uważana jest za najstarszą z tzw. monogatari, czyli pisanych prozą utworów, opowiadających o jakichś wydarzeniach. Wywodzi się z podań ludowych. Nie do końca wiadomo kiedy powstała, ale badacze wyznaczają pewne umowne ramy. Ze względu na wzmianki w późniejszych utworach umiejscawiają okres napisania tej opowieści najpóźniej na początku X wieku, ale z różnych względów skłaniają się raczej, by uznać, że dzieło powstało pod koniec wieku IX. Nieznany jest też sam autor — w dawnej Japonii nie było zwyczaju, by to, co się stworzyło, podpisywać.

MANIAK PISZE DALEJ


„Taketori monogatari” to utwór o konstrukcji ramowej. W główną opowieść o znalezionej we wnętrzu bambusa dziewczynce, nazwanej Kaguyą (śp. Wiesław Kotański tłumaczy jej przydomek jako „Świetlana”), wpisane jest pięć historii o zalotnikach, którzy próbują wykonać zadania powierzone im przez sprytną bohaterkę.
Czy „Opowieść o zbieraczu bambusów” bardzo różni się od filmu? Przede wszystkim „Taketori monogatari” ma zupełnie inny ton i na czym innym się skupia. Postać Kaguyi oraz jej relacje z rodzicami nie są przedstawione w takim samym świetle jak w animacji Takahaty i nie poświęca się tym relacjom aż tyle miejsca. Całość utrzymana jest w baśniowej, czasami prześmiewczej stylistyce.
Anonimowy autor wykorzystuje opowiadaną przez siebie historię głównie po to by skrytykować i ośmieszyć wyższą warstwę japońskiej arystokracji. Stąd tyle miejsca poświęca pięciu zalotnikom, którzy uciekali się do różnych oszustw, by zyskać rękę Kaguyi. Pierwszy, któremu dziewczyna kazała przynieść misę należącą niegdyś do Buddy, przynosi fałszywy egzemplarz; drugi, który miał zdobyć złotą gałąź wysadzaną perłami z mitycznej góry Hōrai, wręcza sztuczną gałąź przygotowaną przez nieopłaconych rzemieślników; trzeci, który miał zyskać szatę z futra ognistego szczura daje się oszukać pewnemu kupcowi; czwarty, który miał zdobyć klejnot z szyi smoka w końcu tchórzy; a piąty, który miał przynieść muszlę porcelanki z gniazda jaskółki, spada z wysokości i doznaje obrażeń. W tych karykaturalnych postaciach można dostrzec cechy, jakie atakuje autor „Taketori monogatari”: kłamstwo, tchórzostwo, łatwowierność, czy pazerność i chciwość.
Ciekawie rozegrana jest relacja Kaguyi z cesarzem. Dziewczyna nawiązuje z nim dość bliskie kontakty i jest wobec niego bardzo serdeczna, a nawet wymienia z nim wiersze. Przyjaźń tę przerywa przybycie niebiańskich posłańców, którzy zabierają bohaterkę z powrotem na Księżyc. Jest jednak dość intrygujący epilog całej historii. Kaguya zostawia bowiem cesarzowi eliksir dający nieśmiertelność i list pożegnalny. Cesarz rozkazuje swym żołnierzom zanieść te przedmioty na górski szczyt, który znajduje się najbliżej nieba i tam je spalić, by Kaguya wiedziała, że ludzie na ziemi wciąż o niej pamiętają. Góra ta to Fuji, a utwór wyjaśnia, że jej nazwa wzięła się od rzeczonego eliksiru (nieśmiertelność to po japońsku fushi 不死) oraz od armii cesarskiej wspinającej się na szczyt (nazwę góry Fuji zapisujemy znakami 富士, co oznacza dosłownie „pełny wojowników”).
Takie sztuczki z etymologią wyrazów zdarzają się w „Taketori Monogatari” częściej i stanowią ciekawy element komiczny i humorystyczny. Jest choćby fragment taki (cytuję za przekładem Kotańskiego):
Tych co posłyszeli jej głos, ogarniała miłość, ale nawet tym, co mieszkali z nią przez płot lub znaleźli się w pobliżu domu nie było łatwo ją zobaczyć. Nocami mężczyźni nie leżeli spokojnie, lecz wychodzili w nocne ciemności, wiercili dziury w płocie i wypatrywali przez nie; latali za nią jak szaleni. Od tego chyba właśnie nazywamy takie zabiegi zalotami.

MANIAK KOŃCZY


„Taketori monogatari” to niezwykle ciekawy i ważny utwór w literaturze japońskiej. Nie został on niestety w całości przetłumaczony na język polski, ale bardzo zachęcam Was do zapoznania się z jego fragmentami w antologii „Dziesięć tysięcy liści” Wiesława Kotańskiego, niedawno wznowionej. Można też sięgnąć po angielskie tłumaczenie Donalda Keene’a (choć to jest trudno dostępne), lub porwać się z motyką na słońce i spróbować swoich sił z oryginalnym, starojapońskim tekstem, dostępnym w Internecie. Albo po prostu przeczytać streszczenie lub reinterpretację. Warto, bo to niesamowita historia, a zapoznanie się z nią rzuca nowe światło na jej niedawną, genialną ekranizację.

Komentarze