Maniak ocenia #1: „Batman” #21

MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU

Jako maniak komiksów DC, które czytam niemal codziennie, uwielbiam Batmana. Dlaczego? Bo jest Batmanem, to proste. To jeden z niewielu komiksowych bohaterów, który nie ma supermocy. Musi polegać na inteligencji oraz swoich drogich zabawkach i niejednokrotnie daje mu to (paradoksalnie przecież) przewagę nad o wiele silniejszymi przeciwnikami.
„Ludzkość” tego bohatera pozwala na mocne osadzenie go w rzeczywistości i stąd jest to postać, która zyskała swych fanów nie tylko wśród „komiksiarzy”. Inni znają ją przecież także z filmów (jest to obok Supermana jeden z najchętniej adaptowanych na potrzeby srebrnego ekranu superbohater) czy to Burtona, czy Schu... yyy... Nolana (!) oraz z bardzo dobrych kreskówek. Można by rzec, że Batman jest prawdziwą ikoną popkultury.

MANIAK ANALIZUJE

Wielu twórców, którzy przymierzają się do człowieka-nietoperza, próbuje odpowiedzieć na pytanie: „Jak to się wszystko zaczęło?”. Wydawać by się mogło, że definitywnej odpowiedzi na to pytanie udzielił w komiksie Batman: Rok pierwszy Frank Miller, wspomagany przez wyśmienitych Davida Mazzuchellego (ołówek i tusz), Richmonda Lewisa (kolory) oraz Todda Kleina (liternictwo). Bez wątpienia jest to jedna z najbardziej udanych pozycji, traktujących o człowieku-nietoperzu, bardzo często pojawiająca się w wielu zestawieniach najlepszych historii z tym bohaterem. Komiks chwalony jest za bardzo dobre ukazanie człowieczeństwa bohaterów. Bruce Wayne i James Gordon (ten drugi ma zresztą w historii o wiele większą rolę i często mówi się, że jest to pozycja właśnie o Gordonie) są tam ludźmi z krwi i kości, z bardzo realnymi problemami. 
Czy jednak Batman: Rok Pierwszy to jedyne trafne podejście do genezy Batmana i początków jego działalności? Czy nie da się stworzyć czegoś przynajmniej równie dobrego? Czy należy traktować powieść graficzną Millera i spółki jako absolutną świętość? Pewnie wielu, nazywanych z angielska fanboyów czyli po polsku: „fanatyków, nieotwartych na świeże podejście do ich obiektu kultu”, odpowiedziałaby na powyższe pytania kolejno: tak, nie, tak. Ja odpowiem jednak: nie, da się, nie. Zanim zostanę przez takich właśnie fanatyków zlinczowany i nabity na pal, podam jeden przykład ludzi, którym udało się dokonać tego, co Millerowi i spółce: David S. Goyer i Christopher Nolan. Film Batman: Początek coś komuś mówi?

MANIAK ZBLIŻA SIĘ DO SEDNA

Po tym przydługawym wstępie dochodzimy powoli do sedna. W 2011 roku DC Comics zrobiło wszystkich w bambuko i postanowiło zresetować swoje uniwersum. Ten skok na kasę (podpatrzony później przez Marvela, a jakże…) uzasadniono przede wszystkim chęcią zdobycia nowych czytelników, którzy nie będą musieli martwić się nieznajomością wcześniejszych przygód bohaterów DC (nieważne, że olano przy tym starych, wiernych czytelników, którzy teraz nie wiedzą, co się dzieje). Zabieg ten wprowadził sporo zamieszania i wątpliwości co do kanoniczności pozycji, które ukazały się przed restartem. Oliwy do ognia dolewało samo wydawnictwo, które często podawało sprzeczne informacje. Przykładowo, przez jakiś czas twierdzono, że Rok Pierwszy należy do kanonu, by później się z takiego stanowiska wycofać. Dało to podłoże Scottowi Snyderowi, obecnemu scenarzyście serii Batman, do stworzenia historii o początkach człowieka-nietoperza na nowo (i teraz doszliśmy do sedna, czas na recenzję). Efektem jego pracy jest dwudziesty-pierwszy numer Batmana, będący zarazem początkiem historii zwanej: Zero Year czyli po polsku: Rok Zero.

MANIAK UDAJE MĄDREGO

Warto na początek zatrzymać się przy tytule — dość ciekawie dobranym i wieloznacznym. Na pierwszy rzut oka widać tu odniesienie do Roku Pierwszego. To bardzo miłe mrugnięcie okiem do czytelnika, a takich mrugnięć jest w komiksie więcej (o nich potem). Jasna jest też wymowa słowa: „zero”, które symbolizuje nowy początek, czystą tablicę, czyli coś, na co scenarzysta serii, dzięki restartowi, mógł sobie pozwolić. Cała fraza: „Zero Year” ma jeszcze jedno znaczenie, do którego bohaterowie odwołują się w dziewiętnastym numerze Batmana, ale na razie pozostaje ono tajemnicą (jestem pewien, że znaleźć by można jeszcze tysiące takich znaczeń, ale zawsze byłem kiepski w dopatrywaniu się drugiego dna).
Ciekawie prezentuje się także podtytuł historii: Secret City, czyli Sekretne Miasto. To interesujący wybór, który niewiele zdradza z samej historii, a pozwala na domysły.

MANIAK O FABULE

Jeżeli chodzi o fabułę, to choć została w tym numerze ledwo zarysowana, poszczególne wątki prezentują się intrygująco. Całość zaczyna się, co prawda, od dość ogranego w komiksach chwytu, czyli futurospekcji (szukanie tytułu, w którym tej sztuczki narracyjnej nie zastosowano, to jak szukanie igły w stogu siana). Jakkolwiek takie spojrzenie w przyszłość nie byłoby nadużywane, to odpowiednio zastosowane spełnia swoją funkcję i tak też jest w Batmanie #21. Nie jest ujawnione zbyt wiele, a to, co zostaje pokazane, wystarczająco ciekawi. Przy okazji, to dobra zagrywka komercyjna — czytelnik wie, że wydarzyło się coś złego i będzie kupować „Batmana”, żeby się przekonać co takiego. Sam wpadłem w tę pułapkę marketingową — ale czego się dla Batmana nie robi. 
— Myśli, że nie żyjesz, wiesz?  Mówi to wszystkim dookoła, od kiedy zabił miasto.
— Dobrze. To znaczy, że nie będzie się mnie spodziewać.
Po futurospekcji następuje Hitchcockowskie trzęsienie ziemi, a czytelnik rzucony jest w sam środek akcji. Akcji poprowadzonej sprawnie, szybko, bez zbędnych zapychaczy i przedłużeń. Zaraz potem tempo historii nieco się zmniejsza, by skupić się na poszczególnych bohaterach i ich relacjach. Choć nie brzmi to zachęcająco, to ani na chwilę nie jest nudno, a kolejne elementy historii, odkrywane wraz z rozwojem akcji, naprawdę ciekawią i stawiają wiele pytań (na które, miejmy nadzieję, poznamy wkrótce odpowiedzi). Pojawiają się też dwie, bardzo przyjemne retrospekcje z wczesnej młodości Bruce'a Wayne'a. Całość kończy się dość mocnym akcentem (i epizodem pewnej znanej postaci), nieco wyciszonym przez znakomitą retrospekcję.
Bardzo dobrze napisane są dialogi. Każda postać przemawia swoim, charakterystycznym głosem — to Snyderowi naprawdę się udało. Rozmowy bohaterów wypadają niezwykle naturalnie, a przy tym spełniają wymogi każdego dobrego scenariusza — brak w nich zbędnych informacji.

MANIAK O RYSUNKACH

Za rysunki, jak w większości obecnej serii, odpowiadał Greg Capullo, znany między innymi z prac do komiksu pt. Spawn. Jego kreska jest lekka, wyważona i nieco kreskówkowa. Rysownik doskonale radzi sobie w scenach akcji, które oddaje niezwykle dynamiczne i, co najważniejsze, niechaotycznie. Jest też świetny w scenach bardziej kameralnych, w których bardzo dobrze oddaje emocje bohaterów, dbając o ich mimikę twarzy czy spojrzenia.
Tusz na rysunki Capullo nałożył Danny Miki i widać, że doskonale rozumiał zamysł artysty, kreśląc cienkie i płynne kontury. Na medal spisał się także kolorysta — FCO Plascencia. Dzięki niemu Gotham City oraz bohaterowie komiksu zyskują życie. Co ciekawe, inaczej niż w większości poprzednich numerów, tu przeważają ciepłe, pastelowe barwy, przez co Gotham wydaje się zupełnie innym, bardziej przyjaznym miejscem. Choć to tylko pozory.

MANIAK O SMACZKACH

Nie zabrakło wielu mrugnięć okiem do czytelnika. To w końcu historia o początkach Batmana, więc wszelkie odwołania do prac innych autorów są mile widziane. O oczywistym hołdzie dla Roku Pierwszego w tytule już wspomniałem. Jest jednak tego o wiele więcej.
— Bruce, kiedy pochodzisz z rodziny takiej jak nasza, to niebezpieczne...
— Ale to właśnie dlatego.
— Co właśnie dlatego?
— Właśnie dlatego uwielbiam Gotham, tato. Bo to miejsce, w którym można być każdym. W którym mogę... nie być Brucem Waynem. Chodzi mi o to, że nikt tam nie wie, kim jestem. Nie tak jak w szkole. Miasto pozwala mi być, kimkolwiek zechcę.
Sporo smaczków zauważyć można już w dialogach, zwłaszcza w retrospekcjach. Nie będę tu wchodzić w szczegóły, bo mam wrażenie, że i tak zdradziłem już wiele, a nie taka powinna być rola recenzji. Poza dialogami są oczywiście obrazki. Pojawia się pewien symbol w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach oraz znany rekwizyt. Oprócz tego sporo znajomych postaci.

MANIAK O DODATKU

W każdym numerze Batmana pojawia się jeszcze dodatkowa historia. Z reguły jest w jakiś sposób powiązana z tą główną — a to rzuca nowe spojrzenie, a to odsłania kulisy pewnych wydarzeń itd. Tym razem fabuła dodatku rozgrywa się przed powrotem Bruce'a Wayne'a do Gotham. Scenariusz Snyder napisał wspólnie z Jamesem Tynionem IV. Fabuła jest dość prosta, a całość raczej krótka, co nie znaczy, że nie dostarcza rozrywki. Mało tego, pokazuje przebiegłość i inteligencję Bruce'a w pełnej krasie. Przy okazji oferuje całkiem dobry zwrot akcji na koniec.
Historia dodatkowa jest dość dynamiczna, więc potrzebny był odpowiedni artysta, by ją zilustrować. Wybór padł na Rafaela Albuquerque, który ze swej pracy wywiązał się znakomicie. Jego charakterystyczny styl doskonale pasuje do wydarzeń rozgrywających się na kartach komiksu. Efekt spotęgował kolorysta Dave McCaig, dzięki któremu, obrazki wyglądają momentami na namalowane farbami.

MANIAK OCENIA

Przyszedł czas podsumowania. Batman #21 okazał się kawałem porządnego komiksu, a kolejne numery mają szansę na nowo zdefiniować jednego z najpopularniejszych bohaterów na świecie. Jeśli już miałbym wymienić jakieś wady (a ponieważ jestem maniakiem tak uwielbiającym Batmana i Snydera, że zwyczajnie jestem na nie ślepy), to chyba to, że komiks jest dość krótki i ukazuje się w długich odstępach czasu. Nie jest to jednak winą jego twórców, a po prostu polityką samego wydawnictwa, które z góry narzuca liczbę stron poszczególnych tytułów oraz częstotliwość ich ukazywania się.
Pomijając ten mały szczegół, mogę z czystym sumieniem wystawić ocenę... No właśnie, krótko o ocenach. Uważam, że liczbowe oceny typu: od 1 do 10, czy od 1 do 5 mijają się troszkę z celem, dlatego na blogu stosować będę mało skomplikowaną, trzystopniową, słowną skalę, a mianowicie: dobry, średni i słaby. Taka skala wydaje mi się konkretniejsza. I w związku z tym wystawiam:

DOBRY

Komentarze