MANIAK ZACZYNA
Wiecie już z
recenzji „Dark Matters”, która pojawiła się przed chwilką na blogu, że „Heroes Reborn” to serial, na który czekałem bardzo mocno. Oryginalni „Herosi” to jedna z trzech produkcji telewizyjnych — obok „Zagubionych” i „Prison Break” — od których zaczęła się moja przygoda z serialami amerykańskimi, w związku z czym żywię do niej ogromny sentyment. W porządku — zdarzył się jej słaby trzeci sezon, ale całą resztę oglądałem z zapartym tchem (tak, czwarty sezon, który moim zdaniem znów trzymał poziom, też mi się podobał), a anulowanie serialu przeżyłem dość mocno. Od czasu kasacji wyczekiwałem jakichkolwiek wieści o kontynuacji, zwłaszcza że twórca, Tim Kring, obiecał, iż będzie o herosach opowiadał dalej, choć niekoniecznie w tym samym medium. Po kilku latach wyszła na jaw informacja, że „Herosi” powrócą na łamach komiksu — wzorem „Buffy”, „Czarodziejek” czy „Smallville”. Ostatecznie jednak plany te porzucono, ponieważ na fali coraz częstszych serialowych powrotów wyszło ostatecznie na to że Kring opowie dalszy ciąg tam, gdzie powinien: w telewizji.
Zupełnie nowa obsada, zupełnie nowa historia — takie były główne założenia. Produkcja nie miała być jednak całkowicie oderwana od tego, co było przedtem, a i znani bohaterowie mieli powrócić. I tak w końcu „Heroes: Reborn” trafiło na telewizyjne ekrany.