MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU
Właściwie to ten tekst powinien był powstać już dawno temu — mniej więcej w okolicach maja, kiedy o sprawie było jeszcze głośno. Temat jest jednak na tyle delikatny, że musiałem się odrobinę zdystansować, by zejść z emocjonalnego tonu wszechwiedzącego bufona. Bo wiecie, nie mam zamiaru wmawiać wszystkim, że tylko mój punkt widzenia jest właściwy — wcale nie chodzi mi o to, by zrobić prowokację i niskim kosztem zgarnąć sobie mnóstwo jednorazowych wyświetleń.
No dobrze, a o co mi chodzi? Kiedy na początku maja do kin wszedł film „Avengers: Czas Ultrona”, przez Internet przeszła ogromna burza. Wielu fanów wyraziło spore, ekhm, niezadowolenie sposobem, w jaki została w nim przedstawiona Czarna Wdowa. Swoje zrobiła przede wszystkim konkretna kwestia, którą wypowiada bohaterka, ale krytykę zebrał tak naprawdę cały wątek dotyczący Nataszy Romanoff. I w gruncie rzeczy nieszczególnie by te wszystkie głosy we mnie uderzyły — ok, jak to zwykle w filmach Marvel Studios bywa, kobieca bohaterka została napisana niezbyt lotnie i fortunnie. A jednak uderzyły we mnie dość mocno, bo przecież za „Czasem Ultrona” stoi pierwszy feminista Hollywoodu, Joss Whedon, którego wręcz rozpoznawalnym znakiem jest bardzo umiejętne prowadzenie postaci kobiecych — vide „Buffy”, „Angel”, „Firefly” czy „Dollhouse”.
Postanowiłem się więc dokładnie przyjrzeć Czarnej Wdowie w drugich „Avengerach” i podzielić się z Wami pewnymi spostrzeżeniami. Moim zdaniem bowiem, wystarczy odrobina dobrej woli, by jednak zrozumieć historię Nataszy — nie chce tu użyć słowa „właściwie”, bo przecież każdy może odbierać dzieła kultury jak tylko zechce — inaczej, dostrzegając pewne mądre, feministyczne aspekty takiego a nie innego jej rozpisania. Oczywiście od razu wspomnę, że jeśli nie oglądaliście przynajmniej obydwu „Avengerów”, to czytacie na własną odpowiedzialność.