Maniak ocenia #318: Tofifest, cz. 3, pozakonkursowa

Tofifest

W trzeciej części moich Tofifestowych recenzji opowiem o filmach pozakonkursowych. Ta część tegorocznego festiwalu była dla mnie przede wszystkim okazją do nadrobienia kinowych zaległości: tych większych i tych mniejszych.

WEST SIDE STORY

West Side Story

W związku z sześćdziesiątą rocznicą pierwszej filmowej wersji West Side Story, na Tofifeście wyświetlono ten film na wielkim ekranie. Nie mogłem z takiej okazji nie skorzystać, zwłaszcza że — wstyd się przyznać — obraz ten wciąż znajdował się na mojej kupce wstydu. A że lada moment nowa wersja w reżyserii Stevena Spielberga, tym bardziej warto było zobaczyć oryginał.

Króciutko dla wszystkich, którzy o West Side Story nie słyszeli: zasadniczo jest to historia Romea i Julii przeniesiona w realia Nowego Jorku schyłku lat pięćdziesiątych. Rody Capuletich i Montecchich zastąpiono rywalizującymi gangami Sharków (Portorykańczyków) i Jetów (białych). Z ich środowisk wywodzi się para protagonistów, Maria i Tony, których łączy ze sobą uczucie.

Pod wieloma względami widać na filmie Roberta Wise’a i Jerome’a Robbinsa piętno czasu. To film kręcony na dłuższych, powolnie zmontowanych ujęciach. W rolach Portorykańczyków w większości obsadzono białe, nijak niezwiązane z portorykańską kulturą osoby, którym pomalowano twarze. Całość wyraźnie podzielono na dwa akty z przerwą pomiędzy, podkreślając teatralny rodowód opowieści. Ale mimo tego wszystkiego wciąż jest to film, który pociąga swoim niewątpliwym urokiem i ponadczasowością opowiadanej w nim historii.

Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że West Side Story jest chyba jednym z najlepszych przedstawicieli filmowych musicali i doskonale realizuje gatunkowe prawidła. Muzyka Leonarda Bernsteina wybrzmiewa w filmie ze zdwojoną siłą, a słowa Stephena Sondheima urzekają tym, jak misternie poskładano je ze sobą. Choreografia, czerpiąca masę rozwiązań z baletu, na zawsze wpisała się w historię kina i co rusz cytowana jest w innych dziełach.

Doświadczyć tego wszystkiego na dużym ekranie to niesamowite przeżycie. Morał więc z tego taki, że czasem warto poczekać ze zmniejszaniem kupki wstydu do momentu, w którym pozwoli na to Tofifest. I za to ten festiwal uwielbiam.

PS Oceny nie wystawiam, bo nie czuję się godny pokazywać kciuka takiej klasyce 😉

NA RAUSZU

Bohaterowie Na rauszu — mężczyźni tkwiący w kryzysie wieku średniego — postanawiają sprawdzić teorię norweskiego psychiatry, Finna Skårderuda. Mówi ona, że aby człowiek działał optymalnie, musi utrzymywać 0,5 promila alkoholu we krwi. Eksperyment szybko wymyka się jednak spod kontroli.

Film Thomasa Vinterberga, choć nie opowiada o niczym szczególnie w kinie nowym (ileż można oglądać facetów z kryzysem wieku średniego?), broni się bardzo ciekawym pomysłem i interesującymi bohaterami. To nie tylko historia o mężczyznach, którzy dochodzą do takiej chwili, że muszą przewartościować dotychczasowe życie. To także opowieść o ciągłym dojrzewaniu, zmaganiu z uzależnieniem i powolnym traceniu kontroli. Wszystko podane w konwencji tragikomedii, miejscami więc film bawi, a miejscami chwyta za serce. Czasami dość potężnie.

Reżysersko to bardzo poprawnie, miejscami dość ciekawie zrealizowany obraz. Na szczególną uwagę zasługuje tu prowadzenie aktorów, który tworzą doskonałe kreacje. Wspaniały jest nie tylko najbardziej znany spośród czterech odtwórców głównych ról, Mads Mikkelsen, ale również jego ekranowi towarzysze. Magnus Millang ma doskonałe komediowe wyczucie czasu i zawsze rozbraja swoją obecnością, a Thomas Bo Larsen na zmianę bawi i wzrusza. Lars Ranthe zaś doskonale wszystkich równoważy.

Na rauszu nie jest może moim ulubionym filmem festiwalu, ale cieszę się, że udało mi się go obejrzeć. Vinterberg zdecydowanie udowadnia nim, że nawet do ogranych motywów można podejść bardzo nowatorsko.

DOBRY

SZARLATAN

Oglądając Szarlatana, najnowszy film Agnieszki Holand, odniosłem wrażenie, że reżyserka do końca nie wiedziała, o czym chce opowiedzieć. Jej obraz to w zamierzeniu studium Jana Mikoláška — czeskiego zielarza i znachora, postaci tyleż fascynującej, co kontrowersyjnej. W zamierzeniu, bo nie jest to studium szczególnie wnikliwe ani satysfakcjonujące.

Akcja Szarlatana, którego scenariusz napisał Marek Epstein, rozgrywa się na dwóch planach czasowych. Najpierw poznajemy głównego bohatera u schyłku jego zielarsko-uzdrowicielskiej kariery, kiedy zostaje aresztowany przez komunistyczne władze. Następnie cofamy się w czasie i poznajemy jego historię: młodość, naukę fachu, rozpoczęcie samodzielnej znajomości oraz burzliwą znajomość (a właściwie coś więcej) z asystentem, Františkiem Palko.

Doceniam w tym wszystkim próbę namalowania jak najdokładniejszego portretu Mikoláška. Niestety przez ogrom wątków gubi się główna myśl całego filmu. Z jednej strony jest to opowieść o tym, jak jednostka przegrywa z systemem. Element ten zostaje jednak potraktowany dość po macoszemu i tak naprawdę jest tylko elementem konstrukcji fabularnej, na której opiera się ta ważniejsza, biograficzna część obrazu.

Z drugiej strony jest to historia człowieka bardzo niejednoznacznego, mężczyzny nie tylko o dość wątpliwym pod względem etycznym fachu, ale także o niezwykle trudnym charakterze. Genezy tej cechy Epstein i Holland szukają w tłumionej seksualności Mikoláška, ale wątek ten również kiepsko wybrzmiewa.

Z trzeciej strony, autorzy podejmują tu próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie, które stawiają, tytułując swe dzieło Szarlatan. Czy Mikolášek rzeczywiście był cudotwórcą, czy może jednak sprytnym oszustem? Pytanie to zdaje się sugerować przede wszystkim wątek aresztowania bohatera — został on oskarżony o spowodowanie śmierci (co zresztą odbiega od rzeczywistości, bo prawdziwy Mikolášek został oskarżony o unikanie podatków). I tutaj jednak próżno szukać jednoznacznej refleksji twórców.

Film na pewno stoi za to aktorstwem. Ivan Trojan tworzy niesamowitą, bardzo złożoną i ciekawą kreację. Jego Mikolášek to człowiek bardzo skomplikowany pod względem emocjonalnym: czasem potrafi być zimny jak lód, a czasem wybuchać gniewem. Doskonałym pomysłem było też obsadzenie syna Trojana, Josefa, w roli młodego Mikoláška. Fantastyczny jest również Juraj Loj jako František Palko, postać również skonfliktowana i niejednoznaczna.

Seans Szarlatana zostawił mnie z poczuciem niedosytu. To ciekawy portret Mikoláška, ale malowany mało wyrazistymi pociągnięciami filmowego pędzla. Sprawia przez to wrażenie niedokończonego.

ŚREDNI

Komentarze