Maniak ocenia #283: „Dreamfall: Chapters. Book Five: Redux”

MANIAK NA POCZĄTEK

Ponad półtora roku po ukazaniu się pierwszej księgi Dreamfall Chapters Red Thread Games wreszcie wydali księgę ostatnią i – z tego, co dają do zrozumienia – być może na długo w ogóle ostatnią grę osadzoną w świecie Stark i Arkadii. Jako olbrzymi fan serii i ktoś, kto uważa historię opowiedzianą w Najdłuższej podróży, Dreamfallu i właśnie Dreamfall: Chapters za jedną z najwspanialszych, jakie ktokolwiek opowiedział (wiem, to dość odważne stwierdzenie, ale mówię to z pełną świadomością i odpowiedzialnością), a na pewno za jedną z najważniejszych w moim życiu, w dniu premiery z wypiekami na twarzy uruchomiłem Steama, poczekałem aż aplikacja pobierze nowe pliki gry i rozpocząłem ostatni etap niezwykle długiej podróży. I choć etap ten teoretycznie już zaliczyłem, to wciąż nie mogę przestać o nim myśleć. Ale od początku.

MANIAK O FABULE

Tytuł ostatniej księgi, zgodnie z niepisaną tradycją, rozpoczyna się od literek „re”, zazwyczaj wykorzystywanych w angielskim jako przedrostek oznaczający: „na nowo”. Mieliśmy już Reborn, czyli „odrodzonych”; Rebels, czyli „buntowników”, „rebeliantów”; Realms, czyli „królestwa”, „krainy” oraz Revelations, czyli „objawienia”, „ujawnienia”, „rewelacje”. Jak widać, nie we wszystkich „re” występuje w funkcji wspomnianego przedrostka, ale wspomniałem o nim nie dlatego, by nabić liczbę znaków w recenzji, ale dlatego, że jest on szczególnie ważną częścią tytułu piątej księgi, Redux. To dość specyficzne słowo, które bardzo często pojawia się w tytułach, zazwyczaj jako określenie podmiotu, choć tutaj pojawia się samodzielnie. Pochodzi ono z języka łacińskiego i jest formą czasownika reducere, czyli przyprowadzić z powrotem. W kontekście fabuły tej części gry, tytuł ten można wiązać z powrotem do domu, powrotem na właściwie miejsce, czy wreszcie: przywróceniem wszystkiego do pierwotnego, pożądanego stanu.
Cała księga składa się z dwóch rozdziałów, jednego interludium oraz epilogu. Pierwszy rozdział zatytułowany został Recall, czyli „przypomnienie”. Rzeczywiście: pamięć i wspomnienia odgrywają w nim dużą rolę, zwłaszcza w pierwszych scenach z Zoë w roli głównej. To wtedy bohaterka zaczyna powoli poznawać prawdę o sobie i tym, co tak naprawdę się z nią działo w poprzednich księgach. Następnie akcja przenosi się do Arkadii (skąd trochę poskacze momentami do Stark) i twórcy ukazują również historię Kiana. Nasz apostoł – po wizycie w Ge'en – postanawia wreszcie podjąć ostateczne działania i wraz z sojusznikami rusza do akcji.
Poza motywem wspomnień, nacisk w Recall zostaje położony na poszukiwanie o odnajdowanie własnej tożsamości. To w tym rozdziale bohaterowie wreszcie mierzą się z tym, kim naprawdę są; wreszcie docierają do tego momentu w swym życiu, w którym muszą zdefiniować samych siebie i na tej podstawie podjąć dalsze działania. To bardzo ciekawie poprowadzony wątek, zwłaszcza że twórcy świetnie dopasowują do niego koncept predeterminizmu (wokół którego zresztą cała saga niejako się obraca), a do tego są nienachalni i nie podają graczowi wszystkiego na tacy.
Oprócz wątków ściśle związanych z bohaterami, trzeba też wspomnieć o tym, że Recall to niezwykle ważny rozdział z punktu widzenia centralnej dla Dreamfalla intrygi – po stronie Stark i Arkadii. Wreszcie dowiadujemy się, kto za wszystkim stoi, jakimi motywami się kieruje i jakie działania konkretnie podjął. W różny sposób te wyjaśnienia są nam serwowane, a w pewnym momencie upchano ich nieco zbyt wiele w jedno miejsce (co bynajmniej nie przeszkadza w ich odbiorze, ale sprawia trochę wrażenie pośpiechu), ale należy przyznać, że twórcom wszystko udaje się połączyć w jedną całość, a cała historia bardzo ładnie się zazębia.
Recall (i w równym stopniu w kolejnym rozdziale) rzuca się w oczy coś jeszcze: coś niezwykle ważnego i bardzo aktualnego, jeśli weźmie się pod uwagę obecne nastroje polityczne na świecie. Twórcy pokazują mianowicie, jak niebezpieczne mogą być idee silnej i wpływowej jednostki – zwłaszcza jeśli jednostka ta ma środki, by przekonać do swej wizji tłumy. W tym sensie Dreamfall: Chapters stanowi więc także pewnego rodzaju ostrzeżenie przed tym, co może się wydarzyć, jeśli damy się zwieść (a także refleksję nad tym, co wydarzyło się nie tak dawno, na początku lat 40. XX wieku).
Twórcy zastanawiają się także nad kwestią nauki i tego, czy człowiek powinien sobie wyznaczyć w dążeniu do postępu jakieś granice. Ten motyw, choć nakreślony jedynie delikatnie, wydaje się szczególnie ciekawy w kontekście rysowanej w całej serii wizji przyszłości. Postawione zostaje bowiem pytanie: czy powinniśmy dążyć do postępu wszelkimi sposobami, nawet jeśli dążenie to umotywowane jest niskimi, egoistycznymi pobudkami?
Po Recall następuje ostatnie już w Dreamfall Chapters interludium. Znów spotykamy w nim tajemniczą Sagę. I choć na pozór historia tej dziewczyny zdaje się niewiele wnosić do fabuły gry, to wkrótce okazuje się, że bohaterka jest kluczową postacią w przygodach Zoë i Kiana, a jej działania będą miały wpływ na dalsze wydarzenia. Sam rozwój Sagi jest szczególnie ciekawą kwestią – zwłaszcza, że to bohaterka, którą spotykaliśmy na różnych etapach życia. Tym razem jest mniej więcej w wieku głównych bohaterów i stałą się bardziej wyrazista, niezależna. No i jest też nieco uszczypliwa, co przywodzi na myśl pewną inną bohaterkę znaną z serii.
Ostatni rozdział, tak samo jak w dwóch poprzednich grach, zatytułowany został The Longest Journey, czyli „Najdłuższa podróż”, choć – o ironio! – wcale do najdłuższych nie należy. Mało tego, jest rozdziałem niezwykle dynamicznym i wszystko dzieje się w nim stosunkowo szybko. Tytuł ma wiec bardziej wymiar symboliczny (podobnie zresztą, jak w poprzednich częściach) i wskazuje bardziej na ostatni etap podróży, choć oczywiście nieuniknione jest też pewne spojrzenie wstecz; zastanowienie się nad samą drogą do celu.
W rozdziale szczegóły centralnej intrygi zostają doprecyzowane, a bohaterowie podejmują ostateczną walkę, od wyniku której zależe będą nie tylko losy światów, ale też – w mikroskali – losy ich samych. Twórcy oczywiście są bezlitośni i serwują jazdę emocjonalną kolejką górską, a to wciskając w fotel, a to wyciskając łzy. Ważne jednak, że nie operują tymi emocjami nachalnie, a historia po prostu zmierza do naturalnego końca.
Podoba mi się również, że twórcy nie tłumaczą absolutnie wszystkiego, a pewne szczegóły świata (czy też światów) gry oraz jej bohaterów pozostają niewyjaśnione. Kilka rzeczy gracze mogą więc interpretować na swój własny sposób, analizując porozrzucane po całej serii wskazówki (za co chyba za jakiś czas się zabiorę – chcielibyście?).
Na sam koniec pozostał jeszcze epilog, ze znajomą postacią w roli głównej. I to chyba najpiękniejszy epilog, na jaki można było wpaść. Rozpoczyna się powoli, pozwalając graczowi wczuć się w sytuację, by pod koniec uderzyć potężną dawką emocji. W efekcie z oczu zaczynają lać się strumienie łez, a w głowie jak mantra wybrzmiewa: „To Ci się udało, Tørnquist, to Ci się udało.” Mało która opowieść zadziałała na mnie aż tak dotkliwie.

MANIAK O ROZGRYWCE

W rozgrywce właściwie nic się nie zmienia i Redux to nadal znakomite połączenie klasycznej przygodówki z  modelem znanym z gier Telltale czy Quantic Dream.
Jak to w grach przygodowych bywa, główną oś rozgrywki stanowią różnego rodzaju zagadki. Poza tymi tradycyjnymi, polegającymi na odnalezieniu danego przedmiotu i jego właściwym użyciu (czy też przeróżnych wariacji na ten temat, w tym trójwymiarowej wersji gier typu hidden object), znalazło się także miejsce na kilka ciekawszych, zmyślniej skonstruowanych. Pod tym względem na pewno wyróżnia się choćby już pierwsza, z jaką mamy do czynienia: nastawiona jest bowiem nie tylko na myszkowanie, ale gracz musi również wykorzystać w niej to, co wie o głównej bohaterce. Pomysłowa jest także sekwencja, w której trzeba uratować jednego z bohaterów, korzystając – niczym McGyver – z nietypowych i nieortodoksyjnych metod. Ogólnie rzecz biorąc: zagadki są w miarę przyjemne, a kilka z nich – jak w każdej porządnej przygodówce – to, co prawda, okazja do nieco dłuższego zastanawiania się, ale też duża satysfakcja.
Świetnie wypadają także te elementy wzięte z interaktywnych filmów. Choć sama historia ma ustalony początek, środek i koniec, to jednak podejmowane wybory mają wpływ na wiele szczegółów i mogą sporo w całym dreamfallowym doświadczeniu zmienić (choćby losy bohaterów pobocznych czy kształt relacji głównych bohaterów z innymi postaciami).
Ostatnia księga pozwala za pierwszym podejściem na około 4,5 godziny rozgrywki. To przyzwoita długość, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jeśli zsumujemy ten czas z czasem potrzebnym na ukończenie pozostałych ksiąg, to w zależności od stylu rozgrywki wyjdzie nam 20-30 godzin. A to już całkiem sporo i niewiele współczesnych gier z podobnego gatunku może pochwalić się takim wynikiem.

MANIAK O GRAFICE

Graficznie Dreamfall Chapters najbardziej zmieniło się w czwartej księdze gry, po przejściu na nowszą wersję silnika Unity. Redux nie ustaje pod tym względem od poprzedniczki.
Bohaterowie nadal zaprojektowani są świetnie, a co najważniejsze: każdy z nich wyróżnia się spośród innych. Postaci nie są stuprocentowo realistyczne i jest w nich coś kreskówkowego, dzięki czemu twórcom udaje się uwydatnić ich emocje czy pewne cechy charakteru. Przydałoby się tylko popracować nad włosami niektórych, zwłaszcza tymi dłuższymi, bo czasem zachowują się kuriozalnie.
Miejsce akcji jest nieco ograniczone i choć oglądamy głównie nowe lokacje, to jest ich w gruncie rzeczy niewiele. Każde jest jednak zbudowane z odpowiednią pieczołowitością, znakomicie oświetlone (nowa wersja Unity naprawdę robi swoje) i odpowiednio magiczne. Sporo też jest odwołań do naszych wspomnień i widzimy wiele miejsc, czy nawet sytuacji odtworzonych z poprzednich części, co oczywiście wywołuje przysłowiową łezkę nostalgii w oku.
Animacja nie jest może tak dobra, jak w grach z najwyższej (finansowej) półki, ale spełnia swoje zadanie. Sterowane postaci zachowują się prawidłowo i nie ma w ich sposobie poruszania się niczego dziwnego czy odwracającego uwagę. Nieźle jest też w przerywnikach filmowych i choć czasem przydałoby się animację twarzy urozmaicić, wzbogacić nieco mimikę bohaterów, to nie jest też tak, że nie da się odczytać tego, co w danym momencie bohaterowie czują, robią.
No i do tego wszystkiego Redux jest świetnie zoptymalizowane i bardzo dobrze dopracowane pod względem działania. Tym razem nie miałem żadnych problemów, choć mojemu komputerowi od dawna przydałaby się mała wymiana komponentów.

MANIAK O MUZYCE

Z muzyką Simona Poole'a do Dreamfall Chapters od samego początku mam niemały dylemat. Po tym, jak niesamowicie utalentowany Leon Willett napisał absolutnie cudowne, monumentalne wręcz kompozycje do poprzedniej części gry, skrojone jednak na nieco mniejszą skalę dzieła Poole'a są trochę rozczarowujące. Z drugiej strony jednak, trzeba wziąć pod uwagę, że Poole ma po prostu inny, prostszy styl, ale jednocześnie wykazuje się niesamowitą wrażliwością i potrafi świetnie rozbudować atmosferę oraz podkreślić emocje, jakie płyną z historii. No i ładnie też korzysta z pracy poprzednika, wspaniale wykorzystując motyw The Hospital Room.
Poza kompozycjami Poole'a usłyszymy także kilka piosenek, w tym jedną szczególną, bo obecną także w poprzedniej części gry: Rush autorstwa Ingvild Hasund. Jeśli graliście w Dreamfall, wiecie, jak ta piosenka wyciska łzy. Powiem Wam tylko, że tym razem została wpleciona w taki moment, że tych łez generuje jeszcze więcej. Red Thread Games są jednak niecni.

MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ

Wraz z nastaniem końca serii ujawniono wreszcie nazwiska wszystkich aktorów, którzy wzięli udział w nagraniach, więc mogę oficjalnie wypowiedzieć się także o tych, którzy użyczyli głosu postaciom pobocznym. Ale zacznę oczywiście od gwiazd gry.
Charlotte Ritchie wraz z Redux udowadnia jak wspaniałą jest Zoë. Aktorka doskonale rozumie tę postać i jeśli spojrzy się na jej występy w poprzednich księgach, doskonale widać, jak wraz z każdą kolejną odsłoną razem z bohaterką dojrzewała. A do tego ma tę niesamowitą chrypkę w głosie!
Nicholas Houlton to z kolei fantastyczny Kian. Stoicki, niemal nie okazujący emocji (choć mówiący podniesionym tonem), zdecydowany – to wszystko wyczuwa się w głosie aktora i wszystkie te cechy idealnie wkomponowują się w złożoną postać apostoła.
Nowym nabytkiem jest w tym odcinku Eleanor Matsuura, która użyczy głosu dorosłej Sadze. To już aktorka trochę większego formatu niż Ritchie czy Boulton, znana choćby z Utopii czy Demonów Da Vinci, ale też z pracy głosowej. Jako Saga jest niebywała. Ma w głosie nutkę zadziorności, sprawia wrażenie niezależnej, ale też da się wyczuć coś głębszego – pewien ukrywany pod pancerzem z uszczypliwości ból.
W obsadzie nie mogło zabraknąć Rogera Rainesa w roli Kruka. Jest jak zwykle zabawny, nadpobudliwy, ale też niezwykle rozczulający.
Na drugim planie usłyszymy też: znanego z growych The Walking Dead Dave'a Fennoya w roli Likho, który oczywiście gwarantuje wspaniałą grę głosem; cudownie fajtłapowatego Sama Finka jako Ferdowsa, Ralpha Byersa w podwójnej roli (gra Briana Westhouse'a, dojrzałego i zdecydowanego oraz Ropera Klacksa, którego kreuje z nutą komedii) oraz Jane Perry jako zdecydowaną nieco oschłą Helenę Chang (tak, Helena powraca!).
No i na koniec, trochę w ramach spoilerów: jest też Sarah Hamilton. I choć słyszymy ją tylko na chwilę, to nie sposób się nie wzruszyć. Nawet, jeśli grało się w polskie wersje poprzednich gier.

MANIAK OCENIA

Redux to takie zamknięcie serii, o jakim można było sobie tylko zamarzyć: wzruszające, głębokie i wywołujące nostalgię. A jeśli nie wierzycie, że historia opowiedziana w Najdłuższej podróży, DreamfalluDreamfall: Chapters jest jedną z najwspanialszych, jakie ktokolwiek opowiedział, to cóż, pozostaje Wam tylko jedno: zagrajcie. Nie pożałujecie. Ja nie żałuję.
DOBRY

Komentarze