Maniak ocenia #259: "Dreamfall: Chapters. Book Three: Realms"

MANIAK PISZE WSTĘP


Za każdym razem, gdy pojawia się kolejna księga „Dreamfall Chapters”, budzi się we mnie ogromny entuzjazm. I tak też było tym razem, kiedy pojawiła się księga trzecia. Oczywiście musiałem się za nią zabrać w dniu premiery.
A czekałem, rzecz jasna, z wielką niecierpliwością. Pomijam już fakt, że to w końcu kolejna odsłona mojej ukochanej growej serii. Najgorsze było to, że w marcu twórcy pozostawili graczy, w tym mnie, w najgorszym z możliwych momentów, serwując okrutne, bezlitosne zawieszenie akcji.
Ale trzeba przyznać, że Red Thread Games zyskuje coraz większą wprawę. Na nową księgę trzeba było czekać o miesiąc mniej niż na poprzednią. Co prawda, trzy i pół miesiąca to wciąż sporo czasu, ale trzeba pamiętać, że to mały zespół. I ładnie wstrzelił się w początek wakacji.
No dobrze, ale koniec zbędnych wstępów, pora przejść do rzeczy. Jaka jest najnowsza odsłona „Dreamfall Chapters”?

MANIAK O FABULE


Tytuł trzeciej księgi gry to „Realms” co przełożyć można różnie, ale najtrafniejszą propozycją będą chyba „Światy”. Księga skupia się bowiem na tym, jak dwa światy, Stark i Arkadia, wzajemnie się przenikają, a także na ich zasadniczych różnicach i tym, co je dzieli.
Gra została podzielona na cztery tematyczne części. Zaczynamy od interludium (którego ostatnio tak mi brakowało), by potem przejść do trzech pełnowartościowych rozdziałów.
Fabuły w Interludium jest tak naprawdę mało, ale wszelkie fakty poznajemy w bardzo ciekawy sposób. A dowiadujemy się trochę więcej o tajemniczej Sadze i jej rodzicach oraz o tym, co zmieniło się od ostatniego z nią spotkania. Najbardziej intrygujące są jednak bardzo czytelne nawiązania do „Najdłuższej Podróży”, które zresztą sprytnie wrzucono do rozgrywki. A gdy połączyć to z zakończeniem — szokującym, a jednocześnie sprawiającym, że chce się wyskoczyć z miejsca i wykrzyczeć światu swoje emocje — to, no… Rozumiecie. A to tylko interludium!
Kolejna część to rozdział Kiana. Akcja rozgrywa się trochę czasu po gorących wydarzeniach z ostatniej Księgi. Te miały oczywiście ogromny wpływ na obecny kształt Markurii oraz na inicjatywy, których podejmują się rebelianci. Motywem przewodnim jest zaś rosnąca kontrola Azadi oraz to jaki ma ona wpływ na społeczności żyjące w Arkadii. Coraz bardziej bezpośrednio twórcy odnoszą się tu do wydarzeń II wojny światowej (nawiązania i analogie są bardzo czytelne: choćby obozy śmierci dla magicznych). Sama fabuła mocno posuwa się do przodu, ponieważ poznajemy sporo szczegółów na temat planów Azadi. Te zaś fantastycznie łączą się z tym, czego dowiedzieliśmy się w „Dreamfallu” (tak, tym z 2006 roku). W dodatku intryga zaczyna się rozwarstwiać i sięgać coraz wyższych szczebli. Napięcie stale rośnie, a końcówka rozdziału prawdziwie rozrywa serce.
Kian to jedna sprawa, ale najbardziej czekałem na kontynuację przygód Zoë — zwłaszcza ze względu na przeogromny cliffhanger. Drugi rozdział „Realms” jest całkowicie poświęcony bohaterce i podobnie jak w przypadku pierwszego, jego akcja toczy się jakiś czas po wydarzeniach z poprzedniej księgi. W Propaście zmieniło się jeszcze więcej niż w Markurii. Główna bohaterka znajduje się pod stałą obserwacją i może poruszać się tylko w wyznaczonym odgórnie obrębie miasta. Tutaj więc także ogromną role odgrywa motyw zniewolenia, a gracz może to odczuć na własnej skórze, co oczywiście potęguje wrażenie i jeszcze bardziej skłania do refleksji. Do tego dochodzi wątek podejmujący filozoficzną kwestię tego, jak pogodzić koncept wolnej woli i przeznaczenia — kwestię, która od zawsze bardzo mnie intrygowała (co pewnie zauważyliście po recapach „Once Upon a Time”).
Z czasem wszystko w Propaście zaczyna się robić coraz jaśniejsze, a intrygi polityczne zaczynają się, podobnie jak w przypadku poprzedniego rozdziału, łączyć z fabułą poprzedniej części gry (wciąż mówię o tej z 2006 roku). Bardzo podoba mi się, że te dwie historie rozwijają się równolegle, a to co dzieje się w Arkadii, ma swoje odbicie także i w Stark — jakkolwiek zniekształcone to odbicie by nie było. Znakomity jest także motyw poszukiwania tożsamości oraz wspomnień, które zdają się do Zoë powoli wracać. Na razie stopniowo i na zasadzie skojarzeń, ale grosz do grosza…
Całość jest jak cyberpunkowy thriller polityczny z elementami dramatu psychologicznego. I doskonałym, wbijającym w fotel zakończeniem.
Trzeci rozdział to tradycyjnie, rozdział wspólny, w którym pokierujemy trochę Zoë, a trochę Kianem. Ogromne znaczenie mają wcześniejsze wydarzenia, bo to one kształtują sytuację, w jakiej znajdują się bohaterowie i wymuszają konkretne działania. Ale najważniejszy jest fakt, że powraca absolutnie najlepsza postać z sagi: Kruk! A to oznacza mnóstwo żartów (także te niegrzeczne — wsłuchajcie się w jego słowa przy szyldzie baru Cat on a Rooster!).
Ponadto dowiadujemy się nowych rzeczy o przeszłości Kiana oraz o tajemniczej Annie i dostajemy szansę na uporządkowanie relacji z rebeliantami. Zakończenie zaś może nie wbija w fotel, ale stanowi zapowiedź nowej przygody, a przez to niesamowicie intryguje. I jak tu wytrzymać do kolejnej księgi?

MANIAK O ROZGRYWCE


Druga księga przyniosła kilka mniejszych usprawnień jeśli chodzi o rozgrywkę. Trzecia dla odmiany zmian i usprawnień nie przynosi. Mamy więc do czynienia z mechanizmami klasycznej przygodówki typu „wskaż i kliknij”, połączonymi z elementami interaktywnego filmu w dobrze znanym wydaniu. Ale jeśli chodzi o implementację tychże rozwiązań — na tym polu jest już zgoła ciekawie.
Te przygodówkowe komponenty rozwiązano bardzo różnie. Do czynienia mamy choćby ze żmudnymi poszukiwaniami sprytnie poukrywanych przedmiotów (co jest trochę jak gra typu hidden object przeniesiona w trójwymiarowe środowisko), które po jakimś czasie irytują, ale ostatecznie dają dużą satysfakcję. Są klasyczne „zdobądź przedmiot, by móc zdobyć inny przedmiot, by połączyć go z kolejnym przedmiotem i odblokować wydarzenie” czy też „znajdź lokację” oraz „wybierz odpowiednią rzecz” — wszystko doskonale znane fanom gier przygodowych. Czasem trzeba trochę pogłówkować czy pobiegać po lokacjach, ale ostatecznie rozgrywka jest bardzo przyjemna.
Natomiast jeśli chodzi o tę część gry, która bliższa jest interaktywnym filmom, to tutaj zachwyca przede wszystkim to jak udanie wpleciono w rozgrywkę wybory z poprzednich ksiąg (choć blogowa rzetelność każe odnotować mały błąd w sczytywaniu tychże wyborów — szybko jednak naprawiony przez studio w łatce). Po raz kolejny doskonale rozwiązano też kwestię podejmowania decyzji. Z tym elementem mierzymy się nie tyko podczas dialogów — trzeba bardzo uważać na to jakie kroki podejmuje się podczas rozgrywki i co dokładnie się robi. Zwykła nieuwaga może poskutkować czymś o niesamowitych reperkusjach
Dość mocno w oczy rzuca się fakt, że ta księga częściej niż poprzednie prowadzi gracza za rękę i gdzieś tam ogranicza jego ruchy. To jednak rozwiązanie bardzo świadome, idealnie współgrające z tłem fabularnym. Oczywiście podstawową wolność — wolność wyboru i kształtowania drogi bohaterów — wciąż zachowujemy.
Jeśli miałbym wskazać jakieś minusy, to chyba byłaby to długość rozgrywki. To najkrótsza z ksiąg — jej przejście zajęło mi zaledwie 5 godzin. Ale były to godziny niezwykle przyjemne.

MANIAK O GRAFICE


Graficznie oczywiście nic się nie zmienia — nadal utrzymany jest poziom, który prezentowały poprzedniczki, a Red Thread Games ładnie radzą sobie z operowaniem silnikiem Unity.
Z nowych rzeczy bardzo ładne są nieco zmodyfikowane modele głównych bohaterów. Kian, który zapuścił brodę (i upodobnił się do Adama Baldwina) nabrał teraz powagi i pewnej dojrzałości. Natomiast Zoë, która w pewien sposób ucierpiała w wyniku wydarzeń końcówki poprzedniej księgi, nosi teraz fantastyczną fryzurę, która nadaje jej nieco buntowniczości, oraz tzw. dermopatrunek na części twarzy (zaawansowana, futurystyczna technologia medyczna, nie będę się wdawać w szczegóły). Nieźle wygląda też Saga, która nieco podrosła i której uwydatniły się rysy twarzy. Przy bohaterach zadbano więc o najmniejsze szczegóły, a te naprawdę cieszą oko.
Jeśli chodzi o otoczenia, to skorzystano głównie z tych, które gotowe były na potrzeby poprzednich ksiąg. Zwiedzimy więc Dom Wszystkich Światów (lekko tylko zmodyfikowany i nieco powiększony, ale wciąż przepiękny), Markurię (dokładnie taką samą, jak poprzednio — czasem mniej, czasem bardziej ograniczoną jeśli chodzi o swobodę ruchu — ale za to doskonale przystrojoną z okazji odbywającego się w świecie gry święta) i Propast (ten również się nie zmienia, ale dane nam jest zwiedzić także jego podziemia — pomysłowo zaprojektowane labirynty).
Animacja jest dość płynna, dobrze działa także oświetlenie i cieniowanie (spójrzcie na były dom Abnaxusa w Markurii w nocy i setki malutkich światełek, które się przed nim unoszą — cudo!). Czasami napotkać można mniejsze błędy, jak choćby nie do końca poprawne wykrywanie kolizji (zdarzy się, że bohaterowie przenikają delikatnie przez jakieś obiekty), ale z reguły wszystko działa jak należy. W dodatku nie ma żadnych problemów z optymalizacją.

MANIAK O MUZYCE


Tak jak poprzednio za muzyką stoi Simon Poole. Tym razem jego utwory są niestety bardzo powtarzalne. To wielka szkoda, bo tylko w kilku momentach Poole potrafi zaskoczyć — w większości stawia na to co gracz dobrze już zna i do czego się przyzwyczaił. Udowadnia do tego po raz kolejny, że najlepiej czuje się wtedy, gdy akcja toczy się w Stark. Nowoczesne brzmienia to coś, co bardzo Poole’owi leży i mam wrażenie, że nie zawsze umie się odnaleźć przez w Arkadii, czego efektem jest nie do końca dobrze dopasowana oprawa we fragmentach w świecie magi właśnie.
Żeby jednak nie było, że Poole’a nie da się słuchać. Nie, wręcz przeciwnie — tworzy dobre, przyzwoite kompozycje. Problem jednak w tym, że szybko się je zapomina.

MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ


Aktorsko „Dreamfall: Chapters” to wciąż pierwsza liga (i wciąż nie podano do wiadomości wszystkich nazwisk, więc wybaczcie, jeśli w jednym miejscu też go nie podam).
Char­lotte Ri­tchie jako Zoë znów sprawdza znakomicie. Wzbogaca swoją rolę domieszką sarkazmu w głosie. W połączeniu ze świetną dykcją; piękną, nieco zachrypniętą barwą i doskonałą modulacją, daje to fantastyczny efekt.
Dobrze radzi sobie także Ni­cho­las Boul­ton w roli Kiana. Głęboka, niska barwa głosu nadaje bohaterowi dojrzałości, a jednocześnie nie pozbawia go emocji. Te aktor pokazuje zwłaszcza w scenie pewnej konfrontacji, a potem pod koniec ostatniego rozdziału.
Powraca też Roger Raines jako Kruk. Tutaj miałem trochę obaw, ponieważ w poprzednie części nie grałem po angielsku i Rainesa nie znałem. Bardzo byłem za to przyzwyczajony do Boberka i do tej pory uważam rolę Kruka za jedną z najlepszych ról głosowych aktora (obok Kaczora Donalda). Okazuje się jednak, że Raines od razu wywołuje sympatię. Co więcej, daje się zauważyć pewne podobieństwo w jego i Boberka barwach głosu oraz środkach aktorskich. Raines całkowicie mnie zatem kupił i mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest tak dobrym Krukiem jak polski odpowiednik (choć może powinienem powiedzieć odwrotnie).
Z aktorów drugoplanowych warto wspomnieć o Jessice Henwick, która ponownie dostaje podwójną rolę. Raz słyszymy ją więc jako entuzjastyczną, absolutnie uroczą Enu, a raz jako Hannę — zupełnie inną i o wiele dojrzalszą. I Henwick robi coś niesamowitego — nie da się absolutnie złapać tego, że te postaci gra jedna i ta sama aktorka. A to już sztuka.
Warto też powiedzieć kilka słów o Davie Fennoyu, który powraca do roli Likho. Znów jest, rzecz jasna, fenomenalny. Pełna gniewu, urazy i zmęczenia postać jest w jego ujęciu bardzo prawdziwa i przejmująca.
Razi natomiast dziecięca aktorka (niestety nie dotarłem do nazwiska), która użycza głosu Sadze. Ma wprawdzie kilka dobrych momentów, ale z reguły wypowiada kwestie bardzo monotonnym, jednostajnym głosem, czym nieco denerwuje. Ale to tylko mały wyjątek z całej obsady.

MANIAK OCENIA


Red Thread Games trzymają poziom. „Realms” to bardzo dobra ksiega „Dreamfal: Chapters”, która trzyma poziom poprzedniczek. Rozgrywka jest tu świetnie dopasowana do treści, a całość jest niebanalna i głęboka — tak jak zresztą od początku była w całej sadze. Już czekam na kolejną część i mam nadzieję, że poczekam maksimum trzy miesiące.

DOBRY

Komentarze

  1. Mam dwa pytania:
    Kiedy bedzie recenzja finalu 4 sezonu OUAT?
    Czy bedziesz tez recenzowal 5 sezon?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy ukażą się recenzja i recap finału "OUAT", bo są dość czaso- i pracochłonne. Postaram się do końca lipca, ale nic nie obiecuję. Będę wdzięczny za cierpliwość. Jeśli masz jakieś niecierpiące zwłoki pytania a propos tego odcinka to zapraszam na mojego aska: http://ask.fm/przemysleniamaniaka
    Co do drugiego pytania: tak, taki jest plan (w końcu to mój ukochany serial z obecnie nadawanych), choć muszę się zastanowić jak to lepiej rozwiązać "logistycznie", żeby się wyrabiać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha ok
    uwielbiam twoje recenzje na tyle ze moge poczekac. Tak wogóle to jestem pod wrazeniem, ze chce ci sie pisac to wszystko. Zdaje sobie sprawe z tego, ze to ciezka praca i wymaga poswiecenia sporego czasu. To sprawia, ze jeszcze chetniej czytam twoje recenzje gdy widze, ze z sercem je piszesz i sie do nich porzadnie przykladasz.
    Pozdrawiam i rzycze powodzenia z tym rozwiazanie "logistycznym" ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za miłe słowa! Cieszę się, że ktoś moje wypociny czyta ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.