Maniak ocenia #229: "Zaginięcie Ethana Cartera"

MANIAK KLECI WSTĘP


W „Zaginięcie Ethana Cartera” zagrałem w gruncie rzeczy już jakiś czas temu, niedługo po tym, jak ukazała się na rynku. Długo się jednak zastanawiałem, co o tej grze napisać.
Produkcja nowego studia Adriana Chmielarza, The Astronauts, intrygowała już od momentu jej ogłoszenia, a pierwsze zwiastuny i materiały obiecywały projekt oryginalny i interesujący. I te obietnice zostały spełnione — „Zaginięcie” jest rzeczywiście innowacyjne, do tego bardzo ładne, a ponadto wciąga niesamowitą atmosferą i ciekawą, czerpiącą trochę z Lovecrafta, a trochę z Kinga fabułą. To pierwsza strona. Niestety jest jeszcze druga. Kiedy już się bowiem grę ukończy, to pozostawia ona z bądź co bądź, mieszanymi uczuciami. A dlaczego tak się dzieje?

MANIAK O FABULE


W świat gry wprowadza główny bohater, Paul Prospero, który pełni od czasu do czasu rolę narratora. Prospero jest detektywem, ale oczywiście nie takim zwykłym, stereotypowym facetem w płaszczu, uzbrojonym w lupę. Nie, bohater wyróżnia się na tle innych takich postaci niezwykłymi, paranormalnymi zdolnościami, dzięki którym potrafi dostrzec to co dla zwykłego człowieka jest niedostrzegalne. I właśnie ze względu na takie umiejętności zostaje wezwany do tzw. Red Creek Valley (uuu, aż ciarki przechodzą), gdzie stara się odnaleźć tytułowego chłopca, Ethana Cartera. Szybko okazuje się bowiem, że sprawa, którą bada, nie jest taka zwykła, jak mogłoby się wydawać i kryją się za nią tajemnicze siły.
Samo śledztwo jest od strony fabularnej poprowadzone perfekcyjnie. Wraz z kolejnymi poszlakami powoli odkrywamy elementy historii Ethana i razem z Prosperem składamy je do kupy, dochodząc wreszcie do tego, co tak naprawdę się wydarzyło.
Dowiadujemy się nie tylko o samym chłopcu, ale także o członkach jego rodziny oraz o relacjach, jakie między Carterami panują. A relacje te są kluczowe w zrozumieniu całej sprawy, dlatego twórcy nie idą tu na łatwiznę i nie starają się ich na siłę upraszczać. Tworzą dzięki temu postaci bardzo złożone i ciekawie zarysowane.
Nie bez znaczenia dla gry są też sekrety samej Red Creek Valley. To miejsce groźne, tajemnicze, a jednocześnie hipnotyzujące. Przepiękna, zielona dolina jest z pozoru czarująca, ale gdy się w nią głębiej zapuścić, to łatwo natknąć się na niebezpieczeństwa. Oraz zjawiska nadprzyrodzone. Co oczywiście świetnie zostaje wplecione w główny wątek.
I tak śledzi się ten rozwój fabuły, jest się już niemal blisko rozwiązania sprawy, aż tu nagle… No właśnie, końcówka. Finał gry rzuca na śledztwo Paula Prospero zupełnie inne światło i niestety… rozczarowuje. Owszem, to wszystko się całkiem logicznie łączy, ba, pewne wskazówki porozrzucane w świecie gry nabierają nawet większego sensu, ale mimo wszystko można odnieść wrażenie, że scenarzyści w którymś momencie za mocno się zapędzili, stchórzyli i nie bardzo wiedząc, dokąd gracza zabrać, zaserwowali bezpieczne zakończenie na szybko. Szkoda, bo przecież nic tak jak finał nie wpływa na ostateczny odbiór dzieła, prawda?

MANIAK O ROZGRYWCE

 
Teoretycznie można by określić „Zaginięcie Ethana Cartera” mianem przygodówki. Tyle, że jest to przygodówka dość nietypowa.
Akcję oglądamy z perspektywy pierwszej osoby. Głównym zadaniem gracza jest eksploracja terenu (kolejne miejsca można zwiedzać w dowolnej kolejności) w celu znajdowania kolejnych śladów w sprawie Ethana. Szukamy poszlak, dopasowujemy je do siebie i próbujemy odgadnąć sekwencję wydarzeń, prowadzących do zastanego na miejscu stanu rzeczy. Już tutaj widać pierwsze innowacyjne elementy rozgrywki, ale nie na układaniu fragmentów wydarzeń w odpowiedniej kolejności się kończy. Ciekawe jest także choćby to że przy kluczowych przedmiotach czy elementach otoczenia, na ekranie pojawia się seria przemyśleń głównego bohatera (w postaci szybko nawarstwiających się napisów). Do tego dochodzą okazjonalne wizje Paula Prospero, które pomagają w znalezieniu danej poszlaki.
To główne mechanizmy rozgrywki, ale jest też kilka pobocznych. Zbaczając z głównej ścieżki przyjdzie graczowi wielokrotnie zmierzyć się z pobocznymi zagadkami, pozornie niezwiązanymi z głównym śledztwem (a tak naprawdę trzeba rozwiązać je wszystkie, więc niezbędna jest duża uwaga, ale to żaden problem dla wszystkich perfekcjonistów, którzy lubią zdobywać w grach 100% — tak, to ja). Zagadki te są niezwykle zróżnicowane (od odtworzenia odpowiedniego układu pomieszczeń, po znalezienie symboli potrzebnych do otwarcia tajemniczych wrót) i od czasu do czasu urozmaicone wstawkami zręcznościowymi (utrzymanie kroku za uciekającą postacią) czy survival-horrorowymi (ucieczka prze ścigającym w ponurych korytarzach potworem).
Model rozgrywki jest więc przemyślany, konsekwentny i w prosty, ale efektowny sposób wykracza poza ramy tego, co do tej pory w gatunku było robione. To chyba największa zaleta gry — sprawia ona ogromną przyjemność i świetnie spędza się przy niej czas.
Jeśli szukać w rozgrywce jakichś wad, to znaleźć można dwie. Po pierwsze, to nie jest niestety długa gra. Starczy pewnie góra na sześć godzin (jeśli dużo będzie się zatrzymywać i podziwiać widoczki), a naturalnym jest, że chciałoby się więcej. Po drugie, i to chyba poważniejszy zarzut, nie udał się system zapisów. Gra zapisuje się zawsze automatycznie, dopiero po wykonaniu ważnych czynności. Jeśli wiec gracz chciałby przerwać rozgrywkę w drodze od jednej kluczowej lokacji do drugiej, to niestety będzie zmuszony rozpocząć tułaczkę od nowa. Nie wspominając oczywiście o losowych sytuacjach, jak błąd aplikacji (grrr) albo przerwa w dostawie prądu.

MANIAK O GRAFICE


Graficznie „Zaginięcie Ethana Cartera” to prawdziwa perełka. Do budowy świata wykorzystano Unreal Engine 3, z którego wyciśnięto ostatnie soki. Ale nie tylko w silniku tkwi tajemnica, bowiem ważna jest sama metoda tworzenia kolejnych elementów i modeli. Wykorzystano w tym celu technikę fotogrametrii, która, mówiąc w dużym skrócie, pozwala przenieść obiekty z prawdziwego świata do świata gry na podstawie zdjęć. Efekt jest piorunujący — otoczenie, jakie się w „Zaginięciu..” zwiedza, jest naprawdę przepiękne i różnorodne (nic dziwnego — zdjęcia robiono w malowniczych okolicach w południowej Polsce). Boli tylko fakt, że niektóre tekstury są z bliska niestety niskiej jakości (i nie jest to tylko kwestia gry na niższych ustawieniach graficznych). Trochę rozczarowują też modele postaci i animacja. Bohaterowie wydają się nieco topornawi i ociężali — mimo tego, że także zostali stworzeni przy użyciu fotogrametrii. Z drugiej strony, nie natkniemy się na nich jakoś szczególnie często.
Nie do końca udało się zoptymalizować kod gry. Obiekty są niestety mocno pamięciożerne, dlatego można było przy nich troszkę więcej podłubać. Zwłaszcza, że Unreal Engine 3 nie jest przecież aż tak wymagającym silnikiem.

MANIAK O MUZYCE


Za muzyką do gry stoi Mikołaj Stroiński, który przygotuje również ścieżkę dźwiękową do „Wiedźmina 3”. Stroiński napisał bardzo nastrojowe utwory, które świetnie wciągają w świat gry i doskonale budują atmosferę. Bardzo ciekawe aranżacje oraz dość pomysłowo zrealizowane połączenia instrumentów dętych i strunowych są naprawdę miłe dla ucha. I choć nie ma tu może kompozycji, które szczególnie zapadają w pamięć to na czas rozgrywki kompozycje Stroińskiego sprawdzają się naprawdę świetnie.

MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ


Polską wersję językową realizowało studio Sound Tropez, znani przede wszystkim dzięki popularnym słuchowiskom na podstawie komiksów. Profesjonalizm i dobra obsada były więc z góry gwarantowane.
Głosu głównemu bohaterowi użycza Miłogost Rzeczek — znakomity aktor dubbingowy. Jego głęboki, niski głos fantastycznie pasuje do postaci, a nienaganna dykcja sprawia, że słucha się go z przyjemnością — zwłaszcza we fragmentach narracji.
Całkiem porządnie wypada też Jakub Jankiewicz w roli młodego Ethana Cartera. Jest w miarę wiarygodny i nieźle przekazuje głosem emocje chłopca, choć zdarzają się fragmenty, w których ma nieco denerwującą manierę.
W pobocznych rolach usłyszymy innych, bardzo charakterystycznych aktorów dubbingowych, m.in. Agnieszkę Matysiak, Sławomira Packa (jeden z popularniejszych dubbingowców), Sebastiana Cybulskiego czy wreszcie Rocha Siemianowskiego. Jak można się po nich spodziewać (a przynajmniej, jak mogą się po nich spodziewać ci, co troszkę w dubbingu siedzą) spisują się bardzo dobrze i świetnie uzupełniają świat Red Creek Valley.

MANIAK OCENIA


No i dochodzimy do oceny — czyli najtrudniejszego etapu. „Zaginięcie Ethana Cartera” to taki zbiór „tu jest w porządku, ALE…”: jest wciągająca fabuła, ALE; jest pomysłowy model rozgrywki, ALE; jest piękna grafika, ALE. Wiem jednak na pewno, że bawiłem się przy „Zaginięciu” przez większość czasu świetnie i choć pewne aspekty gry tę frajdę nieco potem popsuły, to i tak uważam, że warto do „Zaginięcia” podejść — to jest porządny, innowacyjny produkt i to w dodatku od naszych.

DOBRY

ALE! ;)

Komentarze