Maggie Gyllenhaal to jedna z moich ulubionych aktorek, dlatego z wielką ciekawością sięgnąłem po jej debiut reżyserski, Córkę, nagrodzony na festiwalu w Wenecji za scenariusz. To adaptacja powieści Eleny Ferrante wydanej u nas pod tym samym tytułem.
Główną bohaterką Córki jest filolożka i tłumaczka Leda, która przyjeżdża na urlop do Grecji. Podczas codziennego wypoczynku na plaży kobieta zwraca uwagę na Ninę — młodą matkę, która nie do końca radzi sobie z macierzyńskimi obowiązkami. Leda widzi w Ninie siebie sprzed lat i wraca pamięcią do wydarzeń, które na zawsze odmieniły jej życie.
Gyllenhaal opowiada za Ferrante historię o tym, jak skomplikowane jest macierzyństwo. Przedstawia kobiety, które matkami nie do końca chcą być — nie radzą sobie bowiem z godzeniem nowych obowiązków i dawnego życia; czują się przytłoczone i ograniczone. To problem, który od tej strony w kulturze rozpatrywany bywa rzadko, a zwłaszcza w taki sposób, w jaki podjęto go w Córce. Gyllenhaal odważnie przygląda się bowiem społecznym oczekiwaniom wobec matek i kwestionuje gloryfikację macierzyństwa oraz tkwiący głęboko w zbiorowej świadomości nacisk na to, by kobiety poświęcały swe życie w imię wychowania dzieci. Jest przy tym bardzo wyrozumiała dla swoich bohaterek. Nie ocenia ich, a wręcz przeciwnie: przedstawia w taki sposób, by łatwo było z nimi empatyzować i zrozumieć, czemu postępują w określony sposób.
Pomaga w tym fakt, że to opowieść bardzo intymna i introspektywna — skupiona właściwie na Ledzie i jej podobieństwach do Niny. Podoba mi się przy tym, jak płynnie wydarzenia z teraźniejszości Ledy przechodzą w nieco ulotne i rwane retrospekcje. Te z kolei nadają tym pierwszym dodatkowego kontekstu i pogłębiają portret psychologiczny głównej bohaterki. Widz na każdym kroku zadaje sobie pytania o Ledę: o to, co musiała w imię macierzyństwa poświęcić i czy jest osobą, która do wychowania dzieci w ogóle się nadaje. Bo przecież nie każdy jest do tego stworzony i nie od każdego można tego wymagać. Świetnie podkreśla to jedna ze scen, w której starsza już Leda nie potrafi poradzić sobie z hałasującymi w kinie chuliganami — tak jak dawniej nie potrafiła poradzić sobie z własnymi córkami.
Niezwykle bogata jest również symboliczna warstwa filmu — od nawiązującego do mitologii greckiej oraz poezji W.B. Yeatsa imienia głównej bohaterki po znajdującą się w centrum fabuły lalkę. Takie drobne motywy rozbudowują fabułę filmu i nadają jej nowych znaczeń. A te z przyjemnością się rozszyfrowuje.
Reżysersko to film niezwykle delikatny. Niektóre sceny określiłbym wręcz mianem „ulotnych”, co szczególnie widać retrospekcjach — często poskładanych z kilku urywków, trochę niczym sen. Wrażenie to pogłębiają ujęcia z ręki i nieco rwany montaż. Takie rozwiązania krzyczą wręcz: „film niezależny!”, ale na szczęście nie są to zabiegi puste — nadają bowiem filmowi odpowiedniego charakteru i w odpowiedni sposób podkreślają określone wątki. Doskonale współgra z nimi niezwykle rytmiczna ścieżka dźwiękowa, brzmiąca nieco niczym z lat 60. W powtarzającym się motywie odgrywanym na fortepianie przy akompaniamencie orkiestry smyczkowej jest coś takiego, co podkreśla wyjątkowość opowieści i wszystkie emocje, jakie wzbudza.
Nie byłoby jednak córki bez wspaniale poprowadzonych aktorów. W rolę Ledy wcielają się Olivia Colman (w scenach w teraźniejszości) i Jessie Buckley (w retrospekcjach). Obie wykonują fantastyczną aktorską pracę. Colman potrafi zniuansowaną mimiką i wzrokiem przekazać tysiące emocji i sprawić, by widz poczuł z bohaterką niezwykłą więź. Buckley dotrzymuje jej kroku i z niezwykłym wyczuciem portretuje zmęczoną macierzyństwem dziewczynę łaknącą wolności. Doskonale ogląda się także Dakotę Johnson, po raz kolejny udowadniającą swój ogromny aktorski talent. To, jak Johnson zdaje się tłumić emocje i robić dobrą minę do złej gry, jest niesamowite.
Córka to moim zdaniem jeden z najlepszych filmów tegorocznego sezonu nagrodowego i mam nadzieję, że nie zginie wśród tych nieco głośniejszych tytułów. Szczerze go od siebie polecam, dodając jednak, że musicie się przygotować na kino niełatwe i mocno kłujące w serduszko. Sama mam jednak nadzieję, że Gyllenhaal będzie robiła takie kolejne.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.